poniedziałek, 13 maja 2013

Out the line

Są trzy rodzaje kłamstw: kłamstwa, okropne kłamstwa i statystyki.
Benjamin Disraeli

***

Spoglądam na pamiętnik z czystą furią, doprawdy nie powinnam tyle w nim pisać. Gdyby wpadł w niepowołane ręce mogłabym mieć naprawdę spore kłopoty. Uśmiecham się niczym wariatka po obejrzeniu kolejnej dawki ogłupiającego serialu i zastanawiam się czy istnieje dla mnie jakakolwiek droga ucieczki. To tak boli, nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo. Znowu zbliżasz się do mnie… za blisko. Zamykam serce i duszę, nie pozwolę, abyś splugawił coś więcej niż tylko moje ciało! Cholerna Ashley z tym swoim wiecznie uśmiechniętym obliczem! Elizabeth ciągle zakochana i chodząca z głową w chmurach! Wszystkie zazdrościcie mi mojego idealnego życia! Idealne? Doprawdy wolałabym przeżywać rozstanie z chłopakiem, albo po raz setny zastanawiać się którą sukienkę powinnam ubrać na sobotnią randkę, aniżeli czuć to, co teraz czuję… Przyjaciółki, głupie, interesowne wywłoki. Spadam, ciągle spadam. Nie chcę, doprawdy nie chcę się tak czuć! Adam ciągle napastuje mnie tymi swoimi miłosnymi wyznaniami. Brakuje tylko pierścionka zaręczynowego i zadowolonego uśmieszku mojego kochanego tatuśka. A potem? Biała sukienka z gorsetem, białe pończochy, czerwone podwiązki, białe szpilki i cholerny marsz Mendelsona! Uśmiechnięty i zadowolony z siebie Adam… Och, Adamie zupełnie nieświadomy swojego smutnego losu! Otwieram szufladę. Są! Pochwalam siebie w myślach za zrealizowanie ostatniej recepty, chociaż dziś jeszcze ich wszystkich nie wezmę. Dziś nie. Płaczę, oj Cath, nie powinnaś być taka słaba! Cath opanuj się do cholery! Cath, nie wolno płakać, płacz jest dla słabych, a ty jesteś silna. Zakradam się do gabinetu pod jego nieobecność, włamuję się do sejfu – hasło jest takie przewidywalne, jak on mógł! Znajduję jej aktualny adres i czuję jak automatycznie wszystko zaczyna się we mnie gotować. Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa! Wszędzie kłamstwa! Ta podła suka żyje! Jak mogła mnie zostawić?! Zostawiam wszystko idealnie tak jak było i uciekam stamtąd. Płaczę, ciągle płaczę, no dobrze przez chwilę pozwolę sobie na słabość. Zamykam się w swoim pokoju, nie ma mnie dla nikogo, nie ma mnie dla świata. Dwadzieścia nieodebranych połączeń. Połowa od Adama, reszta od Ash i Effy. Wyłączam telefon, tak po prostu, mam ich wszystkich gdzieś. Znowu nie zrobiłam nawet połowy z tego, co zamierzałam. Znowu pozwoliłam, aby uczucia zagrały pierwsze skrzypce. Nigdy więcej! Powoli uspokajam nerwy, włączam Revenge i obiecuję sobie, że po seansie włączę z powrotem telefon i będę udawać. Udawać, że nic się nie stało, że kolejna silna chwila załamania nerwowego po prostu nie miała miejsca. Znowu będę silna, twarda i nieprzystępna. Przecież nie posiadam uczuć, prawda?

***

Uśmiechnęłam się pod nosem, wchodząc do ulubionej kawiarni i szukając wzrokiem Adama. Godzinę wcześniej bez zastanowienia przyjęłam jego zaproszenie na kawę i byłam ciekawa, co tym razem się wydarzy. Uwielbiam modernistyczny styl Insomnii, w szczególności te wszystkie białe dodatki.
- Cześć kochanie – powiedziałam, całując Adama na przywitanie i ze słodkim uśmiechem na ustach siadając naprzeciwko niego przy stoliku.
- Jesteś – rzucił, zupełnie jak gdyby miał wątpliwości, co do tego czy w ogóle się dzisiaj pojawię. Nonsens! W końcu spóźniłam się tylko dwadzieścia minut! – Już myślałem, że nie przyjdziesz.
- Gigantyczne korki. – Moja ulubiona wymówka wypowiedziana najsłodszym tonem na jaki było mnie stać jak zwykle zdziałała cuda. – Przepraszam? – wzruszyłam szeroko ramionami, zupełnie nieskłonna do jakiejkolwiek skruchy, choć z delikatnym uśmiechem na ustach, który miał wszystko załagodzić.
- Najważniejsze, że już jesteś – skwitował po chwili namysłu, uśmiechając się niedbale i patrząc mi prosto w oczy. – Właściwie to chciałem zapytać cię czy nie miałabyś ochoty na kilkudniowy wyjazd nad morze z Riley i Joshem.
- Cóż, musiałabym się bardzo porządnie zastanowić. – Udałam wielkie zainteresowanie menu, uśmiechając się pod nosem. – A tak na serio, to czemu nie? Termin?
- Myśleliśmy o przerwie świątecznej. – Spojrzał mi prosto w oczy, zupełnie jakby chciał się dowiedzieć, czy naprawdę tak uważam. W końcu chyba dał sobie spokój, bo nic nie powiedział i przeniósł wzrok na swoją kartę dań.
- Cudownie. Tylko pamiętaj, że ostatnie trzy dni mam zarezerwowane dla Ashley. – Przypomniałam, na wypadek gdyby to nie było dla niego jasne i oczywiste. Była to taka nasza, mała ośmioletnia tradycja i nie miałam zamiaru jej zmieniać dla jakiegoś wypadu nad morze.
- Jasne – powiedział po prostu, decydując się w końcu na kawę i torcik bezowy. Ja wzięłam tylko dietetyczne latte, modląc się w duchu o brak jakiegokolwiek komentarza z jego strony na ten temat. – Cath ja…
- Ty co? – Zachęciłam delikatnym i pogodnym uśmiechem, kiedy niespodziewanie przerwał swoją wypowiedź w pół zdania, co nie należało szczerze mówiąc do jego zwyczajów. Obserwowałam go przez kilka minut z rosnącym zdziwieniem aż w końcu zdecydował się przemówić.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest to twoje wymarzone towarzystwo, ale może być naprawdę nieźle jak się postarasz. – Sama nie wiem czy to jego wypowiedź czy sam fakt, że w ogóle odważył się coś takiego powiedzieć tak na mnie podziałało, ale nagle odechciało mi się tej kawy i tego spotkania.
- Ja mam się starać? Ja?! – Bliska byłam podniesienia na niego głosu, jednak ostatkiem silnej woli powstrzymałam się przed tym. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że mój gniew niczego tutaj nie zmieni. – Czy muszę ci przypominać co ta… mała… plugawa… żmija… mi zrobiła? – Powiedziałam, cedząc każde słowo i mimowolnie wstając z miejsca. – Nie chce mi się z tobą gadać. Uważam to spotkanie za zakończone.
- Poczekaj! – Był tak bardzo zaskoczony moim teatrzykiem, że zareagował dopiero wtedy, gdy znalazłam się już przy drzwiach wyjściowych, w nieelegancki sposób trzaskając nimi głośno. Byłam po prostu wściekła na niego niesamowicie. Wsiadłam do samochodu i odjechałam z piskiem opon, zupełnie nie zwracając uwagi na jego wołanie. Niech spada!

***

Byłam tak zdenerwowana porannym spotkaniem z Adamem, że nawet się nie spostrzegłam, a już znalazłam się pod domem Ash, następnie w jej pokoju i zalewałam się łzami nad niewdzięcznym chłopakiem, a raczej jego nietaktownej uwadze. Moja najlepsza przyjaciółka najpierw wysłuchała mojego, długiego wywodu w milczeniu, a następnie powiedziała dobitnie, co o tym wszystkim sądzi. Nie obyło się również od nutki feminizmu i klnięcia na facetów na czym to świat stoi.
- Od razu lepiej – skwitowałam, uśmiechając się przez łzy, kiedy już zgodnie z naszym starym zwyczajem zmieszałyśmy obiekt całego tego zamieszania z błotem i leżałyśmy na podwójnym łóżku Ash, przeglądając najnowsze, modowe katalogi. – Myślę, że powinniśmy wybrać się na zakupy. Wieki nie byłam w żadnym, porządnym sklepie.
- Dobry pomysł – stwierdziła Ashley, dodając po chwili namysłu. – Fryzjer również nie zaszkodzi. Obu nam się przyda nowa fryzura.
- W sumie, dlaczego nie? Zastanawiałam się nad przefarbowaniem włosów – powiedziałam zgodnie z prawdą, uśmiechając się figlarnie. – Rudy.
- Może być ciekawie – przyznała Ash, przyglądając mi się z uwagą godną dobrego stylisty.
- Otóż to – rzuciłam podekscytowana i praktycznie zdecydowana na prawdziwą rewolucję w moim życiu. Aż zacierałam ręce na samą myśli na to jaka będzie reakcja innych ludzi na nowy kolor moich włosów.
- Myślę, że powinnyśmy zająć się wszystkim od razu – stwierdziła Ash, wybierając numer swojego fryzjera. Umówiła nas na popołudniową wizytę, przedstawiając pokrótce czym dokładnie jest zainteresowana. Kiedy nacisnęła czerwoną słuchawkę była już po zakończonych negocjacjach z najlepszym fryzjerem w Londynie.
- Będziemy wyglądały nieziemsko, zobaczysz – mruknęła zadowolona z siebie, uśmiechając się od ucha do ucha. Od czasu jej rozstania z chłopakiem nie widziałam jej takiej szczęśliwej i radosnej, a minęły już dwa miesiące od tamtej pory.
- Na to właśnie liczę – powiedziałam również się uśmiechając i wprost nie mogąc się doczekać wizyty w salonie fryzjerskim. Czułam, że dzięki temu rozpocznie się dla nas jakaś nowa, wspaniała epoka. Byłam pełna nadziei i z zapałem brałam się za kolorowanie przyszłości dniem dzisiejszym. Wiedziałam, że najcięższą pracę należy wykonać u źródeł, aby później móc się dalej rozwijać. Nasze wesołe plotkowanie przerwało niespodziewane pukanie do drzwi.

sobota, 11 maja 2013

Szklane serce

„ Poezję pisze się łzami, powieść krwią, a historię rozczarowaniem."
Carlos Ruíz Zafón
~*~

Odszedł. Tak po prostu zostawił mnie samą. A obiecywał, że jeśli dostosuję się do jego woli zostanie. Śmiał mi się prosto w oczy, śmiał się ze mnie, zdeptał moją miłość. Upadam. Czuję jak upadam mimowolnie, osuwam się na podłogę. Czuję zapach i metaliczny smak krwi – leje się z moich warg i rąk. Pozwalam sobie na żałobę, na cierpienie. Zatracam się w tym wszystkim, czuję, że to koniec wszystkiego. Łzy spływają po mej twarzy, tworząc potok niewypowiedzianych myśli i słów. Śmieję się histerycznie, podpalając nasze wspólne zdjęcia, wyrzucając pamiątki. Pogrążająca jest cisza pustych czterech ścian, w których się teraz obracam. Dzwonek do drzwi przerywa moją samotność, bez zastanowienia idę otworzyć drzwi.
- Patrycja, a co ty tutaj robisz? – zapytałam zaskoczona niespodziewaną wizytą najlepszej przyjaciółki, odsuwając się od drzwi, aby zrobić jej przejście.
- Nie było cię dzisiaj w szkole, nie odpowiadasz na sms-y, dlatego postanowiłam cię odwiedzić – odpowiedziała, uśmiechając się łagodnie. – Przyniosłam ze sobą kawę i ciastka.
- To bardzo miłe z twojej strony – powiedziałam, przenosząc się razem z Patrycją do salonu.
- Co się z tobą dzieje, Hanno? – zapytała wprost, przyglądając mnie się niezwykle uważnie i upijając łyk swojej kawy.
- Nic – odpowiedziałam. – Po prostu zaspałam.
- Takie kity to możesz wkręcać swojej mamie, a nie mnie – powiedziała Pati. – Chodzi o tego idiotę?
- Zostawił mnie. Tak po prostu – odpowiedziałam, zabierając się za kawę, jednocześnie niechcący podciągając rękaw do góry. To był dosłownie ułamek sekundy, ale już wiedziałam, że ona to zauważyła.
- Hann, co ty sobie zrobiłaś?! – Była niesamowicie przejęta, a ja w tym momencie zaczęłam żałować, że w ogóle wpuściłam ją do mieszkania, a nie udawałam, że mnie nie ma.
- To nic takiego – powiedziałam ze stoickim spokojem, upijając kolejny łyk kawy i jak gdyby nigdy nic, zabierając się za ciastko. Nie miałam najmniejszego zamiaru wałkować z nią teraz tego tematu. Teraz ani nigdy! To co robiłam ze sobą i własnym ciałem było tylko i wyłącznie moją sprawą!
- Obiecaj, że już nigdy tego nie zrobisz – powiedziała bez cienia uśmiechu na ustach, patrząc mi prosto w oczy. – Że dasz sobie wreszcie pomóc!
- Daj spokój, proszę cię – odparłam, nie mając zamiaru nawet tego wszystkiego słuchać. – Przyszłaś się ze mną kłócić?
- Oczywiście, że nie – odpowiedziała zdezorientowana, obserwując mnie przez dłuższą chwilę.
- I nie próbuj nawet przekazywać tego, co widziałaś dalej – powiedziałam prosto z mostu, patrząc jej prosto w oczy. – No chyba, że nie zależy ci na naszej przyjaźni.
- Popełniasz duży błąd nie dając sobie pomóc – powiedziała, a ja już wiedziałam, że skapituluje.
- Być może, ale to jest mój błąd i mam do tego prawo. – Uśmiechnęłam się blado, zabierając się za kolejne ciastko. – Przyniosłaś może ze sobą jakieś notatki?
- Tak – odpowiedziała, gapiąc się teraz tępo na mnie i najwyraźniej nie mając pojęcia, co robić. – I bilet na mój najbliższy występ.
- Dziękuję – powiedziałam po prostu, a ona wyjęła z torebki swoje materiały i podała mi je razem z biletem. – A czy teraz mogłabyś zostawić mnie samą?
- Nie – odpowiedziała gwałtownie, a ja byłam zdziwiona jej żywiołowym protestem, ponieważ nie zwykła tego czynić. Chyba właśnie dlatego tak bardzo ją lubiłam. – Ponadto wprowadzę się do ciebie.
- Nie potrzebuję opiekunki! – Byłam trochę zła za próbę ingerencji w moje życie, ale dodałam po chwili namysłu. – Chyba, że masz ochotę zmienić miejsce zamieszkania na stałe. To w sumie przyda mi się lokatorka, dorzucająca się do czynszu.
- Zgadzam się – powiedziała, patrząc mi prosto w oczy. – Jutro przywiozę swoje rzeczy.
- A więc załatwione – rzuciłam, uśmiechając się delikatnie. – A teraz wybacz, ale pójdę się położyć. Możesz zostać, jeśli chcesz. Skoro już tak bardzo się przy tym upierasz.
- Zgoda – powiedziała po chwili namysłu zapewne stwierdziwszy, iż chyba nie zamierzam popełniać samobójstwa skoro zgodziłam się, aby ze mną zamieszkała. To nie miałoby najmniejszego sensu. – W takim razie do jutra.
- Do jutra, kochana – odpowiedziałam, całując ją w policzek na pożegnanie i odprowadzając do drzwi. A kiedy tylko zamknęły się za nią od razu skierowałam kroki w stronę sypialni. Byłam skonana. Marzyłam teraz jedynie o tym, aby ten dzień wreszcie się skończył.

~*~

Ani się obejrzałam, a dzień zmienił się w tydzień, tydzień w miesiąc, a miesiąc w roku. Zima stała się wiosną, a w moim sercu zakwitły stokrotki. Patrycja okazała się być najlepszym lekarstwem na zło całego świata i najlepszą przyjaciółką pod słońcem. Dzięki niej zapomniałam o tym łajdaku – moim ex i nauczyłam się życia od nowa. Napisałyśmy maturę, wybrałyśmy studia na tym samym uniwerku i wydziale, tylko na innym kierunku i poznałyśmy nowych, ciekawych ludzi. Po raz pierwszy od dawna czuję rosnące szczęście – obyło się nawet bez ingerencji psychologa! Muszę przyznać, iż poznałam kogoś i powoli, mozolnie budujemy swoje wspólne szczęście. Patrycja również jest szczęśliwa i zakochana – wspólne mieszkanie najwyraźniej nam służy. Uwielbiam nasz kampus, a szczególnie upodobałam sobie kawałek zieleni, który ciągnie się od dziedzińca w kierunku ogromnego, nowoczesnego uczelnianego boiska, gdzie kiedy jest na tyle ciepło rozkładamy koce, a jeśli nie siadamy na ławkach i pogłębiamy relacje międzyludzkie. Jestem z siebie dumna, ponieważ od rozpoczęcia roku akademickiego nie opuściłam ani jednych zajęć, co w liceum zdarzało mi się nagminnie. Dzisiaj idziemy z Patrycją na zakupy do centrum – będziemy polować na ciuchy i buty, czego nie robiłyśmy już od bardzo dawna z powodu braku dodatkowych funduszy. Odnowiłam również swoje stare zainteresowania, odkurzyłam tomiki poezji i nawet napisałam kilka własnych utworów. Minie jednak jeszcze dużo czasu zanim zdecyduję się wysłać, któryś z nich na konkurs – obiecałam sobie jednak, że kiedyś na pewno to nastąpi.
- Han, gdzie jest prostownica?! – usłyszałam krzyk Patrycji, dobiegający z łazienki.
- U mnie pod łóżkiem! – odkrzyknęłam zgodnie z prawdą.
- A co ona tam robi? – zapytała zdziwiona Pati, wchodząc do mojego pokoju i wydobywając prostownicę spod łóżka.
- Odpoczywała – odpowiedziałam, kiedy tylko udało jej się ją odnaleźć i posłałam jej uśmiech niewiniątka.
- Aha – stwierdziła najwyraźniej, że nie ma czasu bawić się w moje gierki i ruszyła z powrotem do łazienki.
Sama nie wiem dlaczego akurat tam umieściłam prostownicę, najwyraźniej musiałam uznać to jako dobry żart. Przy okazji wiedziałam, że Pati ma wprost obsesję na punkcie prostowania swoich włosów, a ja osobiście uważałam, że loki dodają jej uroku. Tym bardziej, że jest to jej naturalna cecha wyglądu! No, ale jak to jest zazwyczaj – ciągnęło ją do tego, czego nie miała. Byłam przedwczoraj w domu i oczywiście moja ukochana siostrzyczka w ciągu zaledwie kilku minut wyprowadziła mnie z równowagi. Mała zdecydowanie posiadała jakiś dar! Kompletnie nie wiem na jakiej zasadzie ona jest ze mną spokrewniona, no ale zapewne nigdy się do końca tego nie dowiem. Swoją drogą zaczęło mnie zastanawiać po jakimś czasie nowe rzeczy przestają być dla nas interesujące i kiedy właściwie tracą swoją nowość? Uśmiechając się promiennie podeszłam do okna i wyjrzałam na ulicę. Lubię obserwować ludzi i dopowiadać sobie w głowie najrozmaitsze historie na ich temat. O, na przykład tamta kobieta wygląda jak była modelka! Tamta dziewczyna z całą pewnością śpieszy się do teatru, a tamten mężczyzna jest biznesmenem. To dziecko oblało właśnie pierwszą w życiu klasówkę, a jego matka straciła wiarę w ludzi. Niejedna z tych osób ulegnie niedługo wypadkowi samochodowemu, wielu doświadczy śmierci swoich bliskich, równie duża grupa będzie świadkiem cudu narodzin i triumfu prawdziwej miłości.
- No, jestem gotowa! – usłyszałam głos Pati, która właśnie wpadła do mojego pokoju i automatycznie przeniosłam na nią wzrok i zainteresowanie. – Możemy iść.
- Tylko skończę ostatni akapit – powiedziałam, a po ukończonej czynności wstałam z krzesła, narzucając na siebie kurtkę, którą zdjęłam z oparcia krzesła i spojrzałam na Pat.
- Arkady? – zapytała, uśmiechając się zadziornie.
- Arkady – potwierdziłam, kierując się w stronę wyjścia, po drodze zgarniając klucze. Po dokładnym zamknięciu drzwi i opuszczeniu naszego bloku udałyśmy się w stronę najbliższego przystanku tramwajowego. Patrycja jak zwykle była cicha i poważna, ja natomiast nuciłam sobie pod nosem jedną ze swoich ulubionych piosenek, stale rozglądając się na boki. Zdążyłyśmy na tramwaj, dlatego można było odetchnąć z ulgą i zając sobie miejsce. Obgadywałyśmy z Pati najbliższą imprezę, którą miałyśmy zamiar urządzić u nas w domu, a ja jednocześnie wymieniałam sms-y z Igorem, uśmiechając się pod nosem. Wprost nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie się z nim spotkam!
- Pamiętaj tylko, że nie kupujemy butów w ccc – odezwałam się ni z gruszki ni z pietruszki, pragnąc przypomnieć Pati o mojej ostatniej przygodzie ze znaną sieciówką.
- Pamiętam – powiedziała, uśmiechając się jednokącikowo. – Jak mogłabym zapomnieć skoro wracasz do tego co tydzień?
Obydwie zaśmiałyśmy się po jej słowach, zauważywszy, że dojechałyśmy do naszego przystanku natychmiastowo opuściłyśmy tramwaj i udałyśmy się w stronę głównego wejścia do Arkad. Nasze zakupy niestandardowo zaczęły się od Flo, gdzie wybrałyśmy kilka gadżetów, które nieziemsko nam się spodobały. Postanowiłyśmy również zjechać na dół do kosmetyczki, następnie Rosmann i kawa w ulubionej kawiarni. Po odnowieniu sił zabrałyśmy się za kolejne piętro pełne sklepów i cudownych ubrań i dodatków.

~*~

- No, jesteś wreszcie! – Usłyszałam zniecierpliwiony głos Igora, który podszedł do mnie i pocałował w policzek na przywitanie. – Tęskniłem.

- Ja też – powiedziałam zgodnie z prawdą, patrząc mu prosto w oczy i rozglądając się po Rynku. – Dokąd się dzisiaj wybierzemy?
- Chciałbym pokazać ci jedno z moich ulubionych miejsc – odparł, łapiąc mnie za rękę i ciągnąc w stronę Galerii Dominikańskiej, nie doszliśmy jednak bezpośrednio pod galerię, skręcając w boczną uliczkę. Uśmiechałam się, zastanawiając jednocześnie, gdzie wylądujemy i nie będąc pewną, czego właściwie powinnam się po nim spodziewać, w końcu spotykaliśmy się dopiero od trzech miesięcy. W powietrzu czuć było zapach wiosny, a ja w sercu czułam coś dziwnego. W końcu zatrzymaliśmy się przed niewielką kawiarenką, o której pomimo pięciu lat mieszkania we Wrocławiu nie miałam zielonego pojęcia, natychmiast wchodząc do środka. Kawiarnia nie mogła być najbardziej popularnym miejscem w stolicy Dolnego Śląska, ponieważ wnętrze świeciło pustkami – ale ledwie przekroczyłam próg tego miejsca, a już wiedziałam, dlaczego było wyjątkowe dla Igora. Przytulne wnętrze, z kominkiem w samym centrum, zachęcało do spędzenia tutaj wolnego czasu. Nie było tłoczno, więc można było liczyć na odrobinę intymności, pomimo tego, że z definicji miało to być miejsce publiczne.
- Tu jest cudownie! – powiedziałam z całą pewnością, siadając razem z Igorem przy stoliku przy oknie, który sam dla nas wybrał i uśmiechając się do niego.
- Cieszę się, że ci się podoba – powiedział, najwyraźniej zadowolony z siebie, a już po chwili podszedł do nas kelner, aby przyjąć nasze zamówienie, zupełnie jak w jakieś ekskluzywnej kawiarni, czego szczerze mówiąc nie spodziewałam się, jeśli brać pod uwagę jedynie pierwsze wrażenie. Zamówiliśmy po kawie i kawałku tortu, patrząc sobie głęboko w oczy, a w pewnym momencie nawet łapiąc się za ręce. Nie wspomniałam jeszcze o tym, ale Igor studiuje prawo na Uniwersytecie Wrocławskim, jest już na trzecim roku, czego trochę mu zazdroszczę, ponieważ sama jestem bliżej jak dalej w swojej wyższej edukacji, która jak na razie obejmuje jedynie jeden semestr zimowy.
- Jak odkryłeś to miejsce? – przerwałam niepokojące milczenie, które zapadło między nami tuż po odejściu kelnera.
- Układałem sobie w myślach jakąś ciekawą historię na ten temat, aczkolwiek prawda jest bardziej niż banalna – powiedział z uśmiechem na ustach. – To kawiarnia mojej starszej siostry.
- Nigdy bym na to nie wpadła – powiedziałam zgodnie z prawdą, wyraźnie zaskoczona wyznaniem Igora.
- Haniu, muszę ci się do czegoś przyznać – powiedział niespodziewanie, a ja automatycznie stałam się czujniejsza niż pies myśliwski, przyglądając się chłopakowi ze zdwojoną uwagą. – Celowo zataiłem przed tobą kwestię statusu majątkowego mojej rodziny. Szczerze mówiąc, jesteśmy niesamowicie bogaci, ale bałem się o tym wspominać jak tylko wygłosiłaś ten swój monolog na temat dwóch różnych światów.
- Ani słowa więcej! – warknęłam, nagle zdając sobie sprawę z tego, że ta kawiarnia wcale nie musiała codziennie świecić pustkami. To musiała być jego sprawka! – Nie dzwoń do mnie nigdy więcej! – rzuciłam, wyraźnie zaskoczonemu moim wystąpieniem chłopakowi prosto w twarz, podrywając się gwałtownie z miejsca i ubierając kurtkę. – Aha, i żeby nie było. Kłamstwo to jedna z tych rzeczy, których absolutnie nie toleruję! Cześć!
- Hania, zaczekaj! – Zupełnie jakby wybudził się z jakiegoś transu i w chwili, kiedy zmierzałam w stronę wyjścia z kawiarni rzucił się w moją stronę, chwytając mnie za rękaw, czym jednie jeszcze bardziej mnie rozzłościł. – Po prostu czekałem na właściwy moment.
- Przepraszam, ale nie mam zamiaru teraz z tobą rozmawiać – warknęłam, wyszarpując swój rękaw z jego uścisku, po czym wybiegłam z kawiarni i biegłam aż do samego przystanku tramwajowego. Jak tylko drzwi tramwaju zamknęły się za mną rozpłakałam się, nie kłopocząc nawet tym, aby ukryć twarz w dłoniach. Do swojej listy pomyłek i porażek życiowych mogłam dopisać kolejnego faceta, który nie był tak naprawdę tym za kogo się uważał. Najgorsze w tym wszystkim było to, że zapewne byłabym w stanie dać mu drugą szansę, gdyby nie sprawa z tym gnojkiem z przeszłości, która do dziś spędza mi sen z powiek w najmniej sprzyjających momentach. Miałam nadzieję, że Patrycja nigdy się nie dowie tego, co zaszło pomiędzy mną, a Igorem, ponieważ zdolna byłaby do tego, aby przez rok wpierać mi do głowy, iż nie wszyscy mężczyźni są tacy jak Dawid i zasługują na drugą szansę. Akurat!

czwartek, 9 maja 2013

Harmony

„NIEWIEDZA BYWA Z REGUŁY STADIUM NA DRODZE KU NOWEMU POZNANIU.”
Jostein Gaarden

~*~

Błogi odpoczynek przerwał drażniący dźwięk budzika, który przy mojej niemałej pomocy upadł z trzaskiem na podłogę. Nieco jeszcze otumaniona dopiero co przerwanym snem, rozejrzałam się nieprzytomnie, po moim niewielkim pokoiku, który de facto znajdował się na poddaszu. Koniec końców musiałam uznać przewagę obowiązku nad rosnącym we mnie lenistwem, przeciągnęłam się, zrzucając kołdrę z ciała i opuszczając przytulne posłanie. Czekała mnie dzisiaj ciężka rozprawa z fizyką i matematyką – całe szczęście siedziałam w ławce z Lizzy i miałam nadzieję, że w razie wątpliwości choć trochę mi podpowie. W tym miejscu muszę się przyznać, iż nigdy nie byłam orłem z powyżej wymienionych przedmiotów, niemniej szkołę trzeba jakoś zaliczyć. Zanim jednak oddam się w ręce nowojorskiej komunikacji miejskiej, muszę jeszcze tradycyjnie jak co piątek, wyprowadzić na spacer psy sąsiadów – dorabiałam w ten sposób do swojego skromnego kieszonkowego. Uśmiechnęłam się do fotografii stojącej na szafce nocnej tuż obok łóżka, a przedstawiającej mnie i moją mamę w dniu moich szesnastych urodzin, które spędziłyśmy w zoo i udałam się w stronę szafy, z której wyciągnęłam swój ulubiony zestaw ubrań. Szybki prysznic i nałożenie ciuchów zajęło mi niewiele czasu i już gnałam na łeb, na szyję, do miejsca, z którego miałam odebrać swoich czworonożnych przyjaciół. Uwielbiałam spędzać z nimi czas, czułam się wtedy potrzebna i szczęśliwa.
- Cześć Susan! – rzuciłam wesoło w stronę swojej koordynatorki, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Janet, spóźniłaś się – powiedziała, grożąc mi żartobliwie palcem, przy okazji wymawiając moje imię, którego w gruncie rzeczy nie tolerowałam i osobiście wolałam, aby zwracano się do mnie Jenny.
- Przepraszam – powiedziałam tylko, odbierając od niej psy, żegnając się i udając w stronę wyjścia.
Uśmiechałam się za każdym razem, kiedy promienie wiosennego słońca muskały moją naturalnie bladą skórę. Nie zważałam na to, że tolerując ten przyjemny proceder, mogę się nabawić kolejnej kolonii piegów – byłam już z nimi pogodzona. Tego dnia moje rude, marchewkowe włosy, niczym nieskrępowane spływały luźną kaskadą po moich ramionach. W jednej ręce trzymałam smycze, a w drugiej telefon, będąc w trakcie porannego smsowania z Lizzy. Lizzy, moja najlepsza przyjaciółka, również trudniła się pracą dorywczą – dostarczaniem gazet – tyle, że robiła to głównie popołudniami lub w weekendy, posiadając luźny grafik. Moja mama zawsze mi powtarzała, że im szybciej podejmie się pierwszą pracę tym lepiej, ponieważ człowiek przyswaja sobie wszystkie mechanizmy z nią związane. Chociaż nawet i bez tego pewnie czymś bym się zajęła, ponieważ szczerze mówiąc, w domu nam się nie przelewało – ledwo wiązałyśmy koniec z końcem. Z ojcem nie kontaktowałyśmy się od czasu rozwodu rodziców, długo nie mogłam zrozumieć dlaczego mama nie chciała przyjmować od niego alimentów, ale z czasem zaczęłam ją nawet pojmować.
- Jenny! – Usłyszałam tuż za sobą męski, najwyraźniej rozbawiony głos i odwróciłam się w stronę, z której dochodził.
- Aiden. – Uśmiechnęłam się promiennie na widok najlepszego przyjaciela i zatrzymałam tuż przy nim. – Co tu robisz o tak wczesnej porze? – Zainteresowałam się, ponieważ nie miał on w zwyczaju wstawać przed dziewiątą, a była przecież szósta trzydzieści.
- Obiecałem Charlotte, że zajrzę do niej z samego rana – odpowiedział wyraźnie podekscytowany czekającym go spotkaniem ze szkolną pięknością.
- Myślałam, że wyszła już ze szpitala – powiedziałam wyraźnie zdziwiona, przyglądając się chłopakowi z powątpieniem.
- Zatrzymali ją jeszcze kilka dni na obserwacji – odpowiedział. Odkąd on i Charlotte zaczęli się spotykać miał zdecydowanie mniej czasu dla mnie i Lizzy. No, ale to już dłuższa historia. – Chcą mieć pewność, że wstrząśnienie mózgu nie spowodowało jakiś trwalszych obrażeń.
- W takim razie, życz jej ode mnie szybkiego powrotu do zdrowia. – Właściwie to od zawsze nie bardzo się tolerowałyśmy, ale odkąd zaczęła być z Aidenem oficjalnie, zagrzebałyśmy topór wojenny. Swoją drogą, to było nawet ciekawe, mieć tak popularną znajomą, wieść o jej wypadku na skuterze rozniosła się szerokim echem nie tylko po naszym liceum, ale po całym mieście. W sumie nic dziwnego, skoro mowa o jednej z najlepiej obiecujących, młodych tancerek.
- Charlotte wciąż ma obawy, że nie będzie mogła powrócić do tańca. – Westchnął.
- I zapewne wprost nie może się doczekać, kiedy będzie mogła znowu zacząć trenować – rzuciłam bez zastanowienia, uśmiechając się pocieszająco do Aidena, który zapewne musiał ostatnimi czasy sporo się nasłuchać jej tyrad na temat tańca.
- Dokładnie. – Uśmiechnął się trochę tajemniczo, odbierając smsa. – Muszę już iść, do zobaczenia.
- Pa – pożegnałam się z przyjacielem i ruszyłam w przeciwnym kierunku, nucąc pod nosem swoją ulubioną piosenkę. Przypadkowe spotkanie z Aidenem uświadomiło mi jak bardzo mi go brakowało na naszych tradycyjnych spotkaniach, które już z resztą przeszły do historii z powodu jego związku z Charlotte. Z początku byłam na niego wściekła, ale po jakimś czasie uświadomiłam sobie, że jest to całkiem naturalny proces, kiedy człowiek się zakochuje. Chociaż z drugiej strony, na całe szczęście, nie miałam podobnego problemu. Po drodze tradycyjnie jak co tydzień, zamieniłam kilka słów z panią Smith, która tym razem udzieliła mi kilku cennych porad na temat kwiatów. Niestety, ponieważ ręce miałam zajęte, nie miałam jak tego wszystkiego sobie zanotować, ale byłam niezwykle zmotywowana, aby wszystko dokładnie zapamiętać. Na całe szczęście, tego dnia, moi czworonożni przyjaciele byli niezwykle grzeczni i spokojni i obyło się od niepotrzebnych przygód, na które dzisiaj nie bardzo miałam ochotę. W myślach powtarzałam sobie materiał na dzisiejsze sprawdziany i powoli przemierzałam aleje Central Parku, który o tej porze nie był zbyt przeludniony. Tradycyjnie, Susan przysłała mi smsa z przypomnieniem, abym nie oddalała się za bardzo – a nawet wręcz przeciwnie, powoli wracała do ośrodka, ponieważ zbliżała się pora odbioru psów przez ich właścicieli, a właściwie ich specjalnych posłańców. Nowojorska elita zawsze mnie niezwykle pasjonowała, niestety jako zwykły śmiertelnik nigdy nie miałam i nie będę miała do niej prawa wstępu. Pokręciłam głową i ruszyłam w drogę powrotną, nie chcąc spóźnić się do szkoły.
- Jestem – rzuciłam wesoło do Susan, oddając psy pod opiekę jednego ze stażystów.
- Nareszcie – jęknęła Susan, dając mi do zrozumienia, że właściciele nie powinni czekać. – Wypłata będzie za tydzień.
- Cudownie. – Uśmiechnęłam się przepraszająco do Susan, spoglądając na zegarek. – To ja idę do szatni po swoje rzeczy i będę lecieć. Mam dzisiaj masę zaliczeń.
- Pamiętaj, że zgodziłaś się wziąć w poniedziałek popołudniową zmianę za Juliet. – Przypomniała mi na wszelki wypadek.
- Zapisałam to sobie w terminarzu. Na pewno nie zapomnę – powiedziałam, uśmiechając się wesoło.
- No leć już, bo się spóźnisz – zaśmiała się Susan, wpisując mnie w rejestr i zabierając się za zaległą papierkową robotę. – Do zobaczenia.
- Na razie! – Zabrałam swoje rzeczy z szatni i pobiegłam na szkolny autobus.

~*~

Popołudniu, kiedy już wszystkie pilne sprawy zostały dopięte na ostatni guzik, zasiadłam przy biurku z parującym kubkiem gorącej, mlecznej czekolady i książką, którą wybrałam specjalnie na tę okazję. Mianowicie, postanowiłam się wyciszyć i przygotować mentalnie do wieczornego wypadu z Lizzy do naszej ulubionej knajpy. W sumie nie pamiętałam, kiedy ostatnio miałam całe popołudnie do własnej dyspozycji, ale muszę przyznać, że było to naprawdę bardzo miłe. To doprawdy magiczne, kiedy nie musisz się nigdzie spieszyć, nikt nie oczekuje od ciebie określonych czynności, możesz po prostu odpocząć od wszystkiego i zdystansować do otaczającego świata. Zdążyłam przeczytać zaledwie kilka rozdziałów, kiedy zadzwonił mój budzik, który miał przypomnieć mi, że należy się zbierać na spotkanie z Lizzy. Rzuciłam się pod prysznic, kompletując po drodze garderobę i uśmiechając się do samej siebie. Strumienie wody, muskające delikatnie moją nagą skórę, przynosiły ukojenie zarówno mięśniom, jak i moim własnym myślom. Czułam się coraz bardziej spokojna i niesamowicie zrelaksowana. Nie mogłam jednak tkwić tak całą wieczność, ponieważ dotarcie do serca Nowego Jorku na czas, o tej godzinie graniczył z cudem. Ubrałam się w pośpiechu, w przedpokoju narzucając na siebie wiosenną kurtkę, żegnając się z mamą i wybiegając z domu. Ledwo zdążyłam na wcześniejszy autobus, który po przejechaniu zaledwie kilku przecznic od razu stanął w korku. Wyciągnęłam z kieszeni słuchawki i zabrałam się za słuchanie muzyki z telefonu, uśmiechając się przy tym wesoło. W końcu, dzień bez uśmiechu to dzień stracony, czyż nie? Wymieniłyśmy się z Lizzy informacjami na temat naszego położenia geograficznego oraz jego konsekwencji, po czym skupiłam się na głębokiej analizie osób, znajdujących się w autobusie. Pochwyciłam spojrzenie jakiegoś przystojniaka, który podobnie jak ja zajęty był słuchaniem muzyki i uśmiechnęłam się do niego, na co on również odpowiedział uśmiechem. Na samą myśl o tym, co zrobiłaby jego dziewczyna, gdyby była tego świadkiem zachichotałam z rozbawienia. Znalazła się też para staruszków, która wydawała się świata poza sobą nie widzieć. Matka z dzieckiem, która zdawała się coś cierpliwie i z determinacją tłumaczyć owemu dziecku. Jakiś samotny chłopak z psem, oraz dziewczyna zagłębiona w lekturze jakiejś grubej księgi. Kiedy dwa przystanki dalej do autobusu wszedł David, mimowolnie rozpromieniłam się na jego widok, a on kiedy tylko odszukał mnie wzrokiem, od razu do mnie podszedł, całując mnie w policzek na przywitanie.
- Cześć piękna – rzucił, zajmując wolne miejsce obok mnie i patrząc mi prosto w oczy.
- Cześć – powiedziałam. – Długo się nie odzywałeś.
- Byłem zajęty – powiedział, uśmiechając się przepraszająco. – Przecież mogłaś odezwać się pierwsza.
- Nie mogłam przecież odebrać ci tego przywileju. – Zaśmiałam się dźwięcznie, odwzajemniając namiętny pocałunek, którym mnie obdarzył zaledwie kilka chwil wcześniej.
- Nie bądź taka… skromna, gwiazdko. – Nie miałam pojęcia, co skromność miała do tego, ale najwyraźniej David był z nieco innej bajki niż ja i miewał nieco skojarzenia.
- Proponuję, spacer w sobotę – rzuciłam bez zastanowienia, uśmiechając się tajemniczo i w tak zwanym międzyczasie, odpisując Lizzy na smsa.
- Będę więc do twojej dyspozycji – powiedział z uśmiechem na ustach. – I już nie mogę się doczekać. A tak właściwie, to dokąd się wybierasz?
- Do Starbucks z Lizzy – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, nie spuszczając wzroku z twarzy Davida.
- W takim razie, miłych ploteczek – powiedział z uśmiechem na ustach David. – To już mój przystanek, także do zobaczenia w sobotę.
Uśmiechnęłam się wesoło, pocałowaliśmy się na pożegnanie, po czym David opuścił autobus. Nawet nie chciałam wiedzieć dokąd się udał, zapewne na kolejny, świetny wieczór z kumplami. Westchnęłam, wysiadając z autobusu dwa przystanki dalej i szukając wzrokiem Lizzy, która miała na mnie czekać w pobliżu. Zlokalizowanie najlepszej przyjaciółki, z powodu ogólnego tłoku, zajęło mi zdecydowanie więcej czasu niźli bym chciała, aczkolwiek w końcu się udało, a to najważniejsze.
- Przepraszam za spóźnienie, ale korki były niesamowite – odezwałam się, całując przyjaciółkę w policzek na przywitanie i uśmiechając się przepraszająco.
- Nic się nie stało – rzuciła, łapiąc mnie pod ramię i ciągnąc w stronę wejścia. – Też dopiero przyjechałam.
- Christian cię podrzucił? – zapytałam pełna obaw, przyglądając się bardzo uważnie Lizzy.
- Oczywiście, że nie – odpowiedziała, chociaż coś, w tonie jej głosu, mimice twarzy albo jakimś drobnym geście, podpowiedziało mi, że kłamie. Nie chciałam jednak robić z igły wideł, dlatego, postanowiłam przemilczeć tę kwestię. – Tato mnie podwiózł.
- Jeszcze raz dziękuję za pomoc na sprawdzianach – powiedziałam. – Gdyby nie ty, z całą pewnością bym nie zdała.
- Nie ma sprawy – rzuciła beztrosko Lizzy, w mgnieniu oka, wyszukując i zajmując dla nas, jeden z naszych ulubionych stolików w Starbucks. – Opowiadaj, co u ciebie i u Davida. Bo widzisz, niedługo jadę w góry z Jaredem i wprost nie mogę się doczekać! Opowiadał mi już ze szczegółami jak tam jest, ale czuję, że wyjdę z siebie, dopóki nie zobaczę wszystkiego na własne oczy. Wczoraj, pierwszy raz, został u mnie na noc i wiesz co? Okazało się, że moi rodzice są znacznie bardziej liberalni niż mnie się wydawało.
- Ojca zabiłam gitarą, a matkę zakopałam w lesie – rzuciłam, w przerwie, pomiędzy kolejną częścią jej zwyczajowego słowotoku, uśmiechając się pobłażliwie.
- A co do Christiana, to skończyłam z nim, definitywnie, tydzień temu. – Znów ta nieszczera nuta w jej głosie, ale dla własnego bezpieczeństwa, postanowiłam tego nie zauważyć. – Jared jest taki kochany! Powiedział, że w przyszłym tygodniu pozna mnie ze swoimi rodzicami i że jestem najcudowniejszą osobą na świecie. Lottie z początku denerwowała się naszym związkiem, ale w końcu mnie zaakceptowała. – Tymi słowami przypomniała mi, że nasza droga Charlotte była nie tylko dziewczyną naszego najlepszego przyjaciela Aidena, ale również siostrą najnowszej zdobyczy Lizzy. – Myślę, że jesteśmy na dobre drodze do przyjaźni. Uważam, że ty również mogłabyś wreszcie zapomnieć o przeszłości i zaprzyjaźnić się z nią. Przecież jest taka kochana! Byłyśmy wczoraj razem na zakupach i okazało się, że mamy podobny gust. Niesamowite prawda?
- Lizzy, to nie tak, że jestem do niej uprzedzona… - Blondwłosa jednak najwyraźniej nie była zainteresowana moją opinią, albowiem najzwyczajniej w świecie kontynuowała swoją tyradę, nie dając mi dojść do głosu.
- Ojejku, przepraszam – odezwała się w końcu, ze skruchą w głosie, najwyraźniej zauważając, że również tutaj jestem. – Coś mówiłaś?
- Próbowałam ci przypomnieć, że to ona jest do nas uprzedzona, a nie odwrotnie – powiedziałam, upijając łyk kawy, którą właśnie nam dostarczono. – Możesz kontynuować, nie mam nic interesującego do opowiedzenia.
- W przyszłym tygodniu idziemy również na basen – powiedziała, uśmiechając się od ucha do ucha i najwyraźniej nie słysząc ironii w moim głosie, dotyczącej kontynuowania jej opowieści. – Wspominałam ci już, że uwielbiamy ten sam rodzaj muzyki? W czerwcu chcemy się wybrać na koncert Coldplay, może wybrałabyś się z nami? Przy okazji, w piątek idę do fryzjera i kosmetyczki, nie chciałabyś pójść ze mną?
- Zastanowię się nad tym i dam ci znać do jutra, ok? – odpowiedziałam, uśmiechając się wesoło. Byłam już przyzwyczajona do podobnego zachowania u Lizzy. Tym bardziej kiedy miała całkiem nowego chłopaka. Wtedy, dosłownie, wszystko inne spadało na dalszy plan. Kompletnie nie rozumiem jakim cudem, udawało jej się jednocześnie utrzymywać bardzo dobre oceny, no ale najwyraźniej była jakimś fenomenem, nieodkrytym i nieopisanym dotąd przez ludzkość. Nie muszę ponadto dodawać, że nigdy jakoś szczególnie nie przejmowałam się swoim wyglądem i zazwyczaj stroniłam zarówno od fryzjera, jak i kosmetyczki. No, ale z Lizzy było inaczej. Szczególnie, kiedy miała nowy obiekt westchnień.
- Oczywiście. – Uśmiechnęła się z zadowoleniem, najwyraźniej uznając moją odpowiedź za zgodę, a ja tylko westchnęłam i już wiedziałam, że będę musiała się zgodzić, i pójść tam z nią pojutrze, bo inaczej głowę mi urwie, i nabije na jakiś pal. Koniecznie różowy. – Mamy pięćdziesiąt procent zniżki, bo salon należy do mamy Jareda.
- Zapiszę sobie w kalendarzu… - zaczęłam, zdziwiona tym faktem, przypominając sobie coś niespodziewanie. – O kurczę! W piątek to ja muszę wziąć popołudniową zmianę za Juliet! Obiecałam to już z miesiąc temu!
- No trudno – powiedziała, zadziwiająco szybko pogodzona z tym faktem, a szeroki uśmiech nie schodził jej z ust ani na moment. Było to co najmniej podejrzane, albowiem nienawidziła, kiedy ktoś jej odmawiał i nie uznawała nawet najbardziej racjonalnych argumentów. – W takim razie pójdziemy innym razem. Opowiadałam ci już o nowej, cudownej maseczce, którą sobie zamówiłam dwa tygodnie temu? Po prostu cudowna! Mam teraz wręcz idealną cerę. – Zupełnie, jakby cerze Lizzy kiedykolwiek, czegokolwiek brakowało, ale przemilczmy. – Wreszcie przestałam się wstydzić wychodzić z domu. – Z tego, co pamiętam, nigdy nie miała z tym najmniejszego problemu, zazwyczaj wystarczało pół szpachli podkładu i pół tony pudru.
- Lizzy, co ci się dzisiaj stało? – zapytałam w końcu, przyglądając się jej jeszcze uważniej niż do tej pory.
- To wszystko przez stres – odpowiedziała, uśmiechając się trochę blado. – Naprawdę nic się nie dzieje…

środa, 8 maja 2013

Unfaithful

„NAJWAŻNIEJSZE RZECZY W ŻYCIU NIGDY NIE ZDARZAJĄ SIĘ PRZEZ PRZYPADEK”
Nicholas Evans
~*~

Uśmiechnęłam się do niego zalotnie, odgarniając w tył kosmyki długich, ciemnych włosów i udając nagłe zainteresowanie przyrodą za oknem. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że ma na mnie ochotę, a on doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jest to odwzajemnione. Znudzona wykładem, niedbale wydobyłam z torebki moją ulubioną, czerwoną szminkę i rozpoczęłam proces lokowania jej na moich ustach, z natury dość dużych, aby nie używać preparatów powiększających.
- No to może, panna Dashwood. – Niespodziewanie, dotarł do mnie niski, aksamitny głos profesora Greena.
- Proces uprzemysłowienia, przekształcanie się gospodarek tradycyjnych w przemysłowe – odpowiedziałam, na chwilę odkładając na stolik lusterko oraz szminkę i patrząc na profesora swoimi dużymi, orzechowymi oczętami. Wygrałam.
- W porządku, to by było na tyle dzisiaj, dziękuję państwu za uwagę. – Automatycznie wrzuciłam wszystkie swoje rzeczy do błyszczącej, skórzanej torebki ze złotym paskiem, którą wybrałam specjalnie na tę okazję, nie dane mi było jednak tak szybko opuścić sali wykładowej, bynajmniej nie tak od razu.
- Panno Dashwood, niech pani zostanie. – Usłyszałam jego głos, a ton ani trochę mi się nie spodobał.
- Jeśli chodzi o ostatni referat... – rzuciłam od niechcenia, przyglądając się procesowi opuszczania pomieszczenia przez innych studentów i bardzo powoli, majestatycznie podchodząc do Greena. – To będzie gotowy w przyszły piątek.
- Nie bądź śmieszna. – Usłyszałam w odpowiedzi. – Zapraszam do gabinetu. – Gestem wskazał mi drzwi, które nawiasem mówiąc, skrywały gabinet, bezpośrednio połączony z salą wykładową, co muszę przyznać musiało być niezwykle wygodne. Choć z drugiej strony, można byłoby zaoszczędzić mnóstwo pieniędzy, gdyby tak nie było, ponieważ z takiej jednej sali mógłby wtedy korzystać więcej niż jeden wykładowca. Wzruszyłam szeroko ramionami, wchodząc do środka, a kiedy zorientowałam się, że rolety we wszystkich oknach są opuszczone, a Green dodatkowo zamyka drzwi na klucz, już wiedziałam, co się święci. Odwróciłam się w jego stronę, ze zdawkowym uśmiechem na ustach, moszcząc swoją ukochaną torebkę na jednym ze skórzanych foteli i czekając na reakcję pana profesora, oblizałam usta językiem.
- Czego chcesz, Derrick? – zapytałam tak dla zasady, opierając ręce na biodrach.
- Przecież wiesz – odpowiedział, lustrując mnie wzrokiem pełnym aprobaty, od stóp do głów.
- Układ bez zobowiązań, czysto fizyczny. – Zaśmiałam się, patrząc z odwagą, prosto w jego zimne, stalowoszare oczy. – Chcesz to ciągnąć w nieskończoność? – zapytałam, wyraźnie zdziwiona, przyglądając mu się uważnie. – To już dwa lata, a słyszałam, że częściej zmieniasz towar.
- O czym ty mówisz, Cath? – odezwał się wreszcie, podchodząc do mnie i odgarniając mi włosy z czoła. – Wiesz, że jesteś jedyną kobietą, której pragnę – powiedział, całując mnie w policzek, a ja zawahałam się. Nie byłam w nim zakochana, oczywiście że nie byłam, ale podobało mi się jego zainteresowanie. Odkąd pół roku temu został moim wykładowcą, musieliśmy się pilnować bardziej niż kiedykolwiek, ale mnie to wcale nie przeszkadzało. Uwielbiałam ryzyko i dobrą zabawę – a on mi to wszystko dostarczał. Poza tym był tylko siedem lat starszy, a to niewielka różnica wieku.
- A twoja żona? – zapytałam, uśmiechając się uroczo.
- Nie mam żony – odpowiedział zgodnie z prawdą, a ja uśmiechnęłam się tajemniczo. – Ani narzeczonej, ani dziewczyny.
- Spokojnie. – Zaśmiałam się dźwięcznie, lustrując go swoim orzechowym spojrzeniem. – Nie przysięgaliśmy sobie ani miłości, ani tym bardziej wierności. Możesz spotykać się z kim chcesz.
- Jesteś taka piękna – powiedział, całując moją szyję i mówiąc do mnie takim głosem, że aż musiałam sobie przypomnieć jakie wartości uznaję w życiu, i jak bardzo nie wierzę w miłość, aby nie pomylić pożądania z miłością. Tymczasem pod wpływem jego dotyku przeszył mnie przyjemny prąd.
- Zasługuję na najwyższą ocenę? – Zachichotałam, przysuwając się do niego i oblizując kontur jego warg językiem.
- Zasługujesz na wszystko, co najlepsze, kochanie – odpowiedział, przytulając mnie do siebie, a ja kompletnie przestałam rozumieć, co jest grane. Na szczęście, bardzo szybko zszedł na ziemię i zaczął mnie namiętnie całować, błądząc rękami po całym moim ciele, tak spragnionym jego dotyku.
- Derrick, spóźnię się na łacinę. – Ale on już mnie nie słyszał. Uniósł mnie w taki sposób, jakbym była piórkiem i ulokował na swoim biurku, przy okazji zrzucając z niego całą zawartość, na szczęście nie czyniąc przy tym dużego, niepotrzebnego hałasu. Ochoczo, zabrałam się za badanie kącików i słodyczy jego ust, jednocześnie dobierając się do guzików jego nieskazitelnej, białej koszuli, która chwilę później wylądowała na krześle, tuż obok mnie. Z rozkoszą, przesuwałam palcami po jego umięśnionej i owłosionej klatce piersiowej, a za moimi rękami podążały usta. On nie pozostawał bierny ani tym bardziej dłużny, i oddawał całą przyjemność, którą ja mu sprawiałam. Podwinął do góry moją czarną mini, pieszcząc delikatnie dłońmi moje uda, aby następnie całować je delikatnie i nęcić językiem.
- Derrick, oszalałeś – mruknęłam, już ledwo przytomna z rozkoszy, pozwalając mu pieścić się językiem przez koronkę czerwonych stringów, podczas gdy jego ręce spoczywały na moich pośladkach, ściskając je rytmicznie.
- Cath – rzucił pełnym napięcia, ochrypniętym głosem, pozbywając się wreszcie moich stringów, a sam w jednej chwili wyzbył się spodni oraz bokserek. Zamknęłam oczy, on poruszył mną delikatnie, a pierwszą rzeczą jaką poczułam, było jego wbijanie się we mnie. Jęknęłam cichutko, a on zamknął mi usta pocałunkiem, ugniatając aż do bólu moje pośladki i karcąc mnie szybkimi, i mocnymi pchnięciami, a po każdej fali bólu, nastawała fala podwójnej przyjemności, naturalnie nie protestowałam. Kiedy skończył i wysunął się delikatnie ze mnie byłam odrobinę niezadowolona tym faktem, nieprzytomna i odurzona. Derrick, zamiast instynktownie zabrać się za ubieranie, jak zwykle najpierw mnie przytulił i trzymał w objęciach tak długo, aż nasze oddechy się wyrównały, a moje usta zostały obdarowane soczystym pocałunkiem. Dopiero wtedy zeszłam z biurka, podnosząc z podłogi swoją bieliznę i oboje zaczęliśmy ubierać się w milczeniu. Uśmiechnęłam się, podchodząc do lustra, aby poprawić makijaż, a przy okazji fryzurę. To był dokładnie trzeci raz, kiedy uprawialiśmy seks na uczelni, zazwyczaj wybieraliśmy jego mieszkanie albo hotel – zawsze inny.
- Cath, wyjeżdżam na trzy tygodnie do Stanów. – Mrugnęłam, zdziwiona jego wyznaniem, przerywając swoje czynności i obracając się natychmiastowo w jego stronę. – Zostałem poproszony o przeprowadzenie serii wykładów w Maryland. Jessica będzie mi towarzyszyć.
- Dlaczego mi o tym mówisz? – zapytałam. – Nie jesteśmy parą, ustaliliśmy, że nie musimy informować siebie nawzajem o swoich planach.
- Uznałem, że powinnaś wiedzieć. – Wzruszył szeroko ramionami w ramach odpowiedzi, uśmiechając się tajemniczo, podchodząc do biurka i wyjmując niewielkie, czerwone pudełeczko z szuflady. – To dla ciebie – powiedział, podając mi prezent, a uśmiech nie schodził z jego ust.
- Co to? – zapytałam sceptycznie, nie wiedząc, czego mogę się spodziewać, po kolejnej niespodziance od Greena. W duchu marzyłam tylko o tym, aby nie był to pierścionek zaręczynowy. Koniec końców, zachowywał się ostatnio bardzo dziwacznie, zupełnie jakby się we mnie zakochał, czy coś.
- Otwórz – odparł. No tak, mogłam się tego spodziewać. Ale z drugiej strony, nie bardzo wyglądało to na oświadczyny, dlatego pozwoliłam sobie odetchnąć z ulgą. Green był zbyt romantyczny, aby tak miała wyglądać ta wyjątkowa chwila.
- Och, nie musiałeś – rzuciłam, tonąc w zachwycie, na widok cienkiej, złotej bransoletki ze ślicznym serduszkiem. Pomimo swojego sceptycyzmu do wszystkiego, co kojarzyło mi się z miłością, uwielbiałam motyw serca. – Jest piękna. Zapniesz?
- Oczywiście. – Uśmiechnął się wyraźnie zadowolony z siebie, pomagając ulokować przepiękny prezent na moim nadgarstku.
- Będę już się zbierać, bo przepadną mi kolejne zajęcia – powiedziałam, zerkając na zegarek.
- Jessicą się zajmę, nie martw się – rzucił, uświadamiając mi, że jednak zrozumiał, co do niego mówiłam tuż przed naszym zbliżeniem. - Wbrew pozorom, nie jest taka zła. Do zobaczenia za trzy tygodnie, kochanie.
- Pa – powiedziałam po prostu, zdając sobie sprawę z tego, że w ogóle nie będę za nim tęsknić i unosząc brwi, słysząc wzmiankę o Jessice i pozorach. Czyżby miał wobec niej jakieś poważne plany? Nieważne. Pocałowaliśmy się na do widzenia i każde poszło w swoją stronę. Oczywiście, ze znacznym odstępem czasowym, aby nikt niczego nie skojarzył.

~*~

Na hiszpański dotarłam z dziesięciominutowym opóźnieniem, za co, zaraz na wstępie, przeprosiłam panią Clearwater. Usiadłam jak zwykle obok Amandy, pochłoniętej smsowaniem, zapewne z którymś ze swoich licznych adoratorów i z rosnącym znudzeniem otworzyłam zeszyt, zapisując temat zajęć. Właściwie to z premedytacją napisałam słabiej test, aby znaleźć się w grupie o zdecydowanie niższym poziomie językowym niż ten, który aktualnie prezentowałam. Miałam nadzieję na roczne obijanie się i tak właśnie było. Miałam nieodparte wrażenie, że o hiszpańskim wiedziałam nawet znacznie więcej niż moja nauczycielka. W sumie, nic w tym dziwnego, skoro ów język był ojczystym językiem mojej matki, co wiązało się z licznymi wyjazdami do tego pięknego, choć niezbyt bogatego kraju. Wychwyciłam wzrok Adama, który najwyraźniej już od jakiegoś czasu gapił się na mnie i uśmiechnęłam się szeroko, oblizując usta. Widać było, że już nie może się doczekać aż ta bezsensowna, półtoragodzinna lekcja się zakończy, a on będzie mógł porwać w ramiona swoją dziewczynę i zrobić z nią kilka, nie całkiem przyzwoitych rzeczy. Instynktownie wyciągnęłam z torebki telefon, sprawdzając czy skasowałam wszystkie smsy od Derricka, w końcu Adam nic o nas nie wiedział i lepiej, aby tak pozostało. Postanowiłam zainwestować wreszcie w drugi telefon, czytając jednocześnie jakieś czasopismo modowe i tylko od czasu do czasu kontrolując to, co dzieje się na zajęciach. Całe szczęście Clearwater nie przedłużyła ich dzisiaj, więc było spore prawdopodobieństwo, że nie spóźnię się na tradycyjną herbatkę w centrum z Ashley. Zdążyłam tylko zapakować swoje rzeczy do torebki, pomyśleć o tym, odwrócić się i stanęłam oko w oko z Adamem. Byłam na siebie zła za to, że tak go dzisiaj kusiłam, skoro nie mam mu nic do zaoferowania w tej chwili. No, ale mądry Anglik po szkodzie!
- Witaj, piękna. – Zawahałam się, kiedy zaczął mnie lustrować równie zachwyconym spojrzeniem jak Green, zaledwie kilka godzin temu, jednak na wszelki wypadek postanowiłam obdarzyć Adama szerokim uśmiechem zadowolenia. – Stęskniłem się za tobą – mruknął, całując mnie namiętnie w usta, a ja zaczęłam zastanawiać się nad tym, jak to możliwe skoro spędziliśmy cały dzień razem. No dobra, może niedokładnie razem, ale na pewno w jednym miejscu, a to się liczy!
- Wybacz mi kochany, ale jestem umówiona z Ashley na drugim końcu miasta – powiedziałam, uśmiechając się słodko. – Wczoraj oddałam samochód do warsztatu, czeka mnie więc wycieczka miejskimi środkami lokomocji, a jak doskonale wiesz, w takim wypadku podróż z punktu a do punktu b może mi zająć dużo więcej czasu niż zazwyczaj.
- Odwiozę cię – zaproponował natychmiast, uśmiechając się. – Oczywiście jak będziesz grzeczna. Mam teraz trzygodzinną przerwę.
- Adam, naprawdę nie mam teraz czasu na twoje gierki – powiedziałam nieco zdenerwowana jego podtekstami i jednocześnie czując, że to może się źle skończyć. W końcu nie wyobrażałam sobie szybkiego numerka zaraz po seksie z Derrickiem. – Jesteś ze mną tylko dla seksu?
- Oczywiście, że nie, kochanie – odpowiedział, chociaż miałam wrażenie, że nie była to do końca szczera odpowiedź. No, ale ja już taka jestem, że nigdy do końca nie dowierzam innym ludziom, właściwie to w stu procentach ufam tylko sobie. – Ale jakiś słodki buziak od mojej kochanej dziewczyny mi się należy.
- Pewnie. – Uśmiechnęłam się, wyraźnie rozpogadzając i odczuwając natychmiastową ulgę. Pokusiłam się nawet o to, aby odwzajemnić pocałunek Adama, a on spojrzał na mnie z aprobatą, złapał za rękę gestem posiadacza i z samczą dumą zaczął kroczyć razem ze mną ku wyjściu. Miałam wrażenie, że Green na nasz widok wyglądał jakby właśnie połknął widelec, ale on akurat od początku wiedział o mnie i Adamie. Poza tym mieliśmy niepisaną umowę i właściwie nie byliśmy w żadnym związku, dlatego nie miał prawa być o mnie zazdrosny!
- Naprawdę musisz iść na tą herbatkę z Ashley? – Adam przerwał dłuższą chwilę milczenia, podczas jazdy samochodem, patrząc na mnie z wyraźną nadzieją. – Mam wolną chatę.
- Nie słuchałeś, co do ciebie mówiłam wcześniej? – powiedziałam łagodnie, ostrożnie dobierając słowa i uśmiechając się słodko do swojego towarzysza. – Aczkolwiek, jeśli chcesz to możesz przyjechać do mnie wieczorem. Cintie dała mi cynk, że już przywieźli moje nowe łóżko. Te z katalogu, które ci ostatnio pokazywałam, pamiętasz?
- Pamiętam – odpowiedział wyraźnie nadąsany, choć zauważyłam, że również zainteresowany moją propozycją. – W takim razie będę u ciebie o ósmej.
- Doskonale – powiedziałam, przypominając sobie, że to właśnie dzisiaj ojciec wraca z delegacji i kończy się święty spokój, chociaż pobyt Adama u mnie mógł ten spokój nieco przedłużyć. Ojciec z jakiś nieznanych bliżej przeze mnie względów bardzo lubił mojego chłopaka.
- Jesteśmy na miejscu. – Adam uśmiechnął się do mnie szeroko, kiedy zaparkowaliśmy pod kawiarnią, w której umówiłam się z Ashley.
- W takim razie do ósmej – powiedziałam z tajemniczym uśmiechem na ustach, odpinając pasy i zgarniając torebkę z tylnego siedzenia.
- Cath – rzucił, powstrzymując mnie gestem przed opuszczeniem samochodu.
- Tak? – zapytałam, unosząc nieznacznie brwi ku górze.
- Kocham cię, uważaj na siebie, skarbie. – W takich momentach zawsze żałowałam podwójnego życia, które prowadziłam, aczkolwiek było już za późno. Klamka zapadła, a pętla się zamknęła. Niestety, była to jedna z tych chwil, kiedy miałam wrażenie, że czuję do niego to samo, co on do mnie.
- Ja ciebie też, Adam – odpowiedziałam, a choć kłamałam, to mój głos niczego nie zdradzał. Pocałowałam chłopaka na pożegnanie, opuszczając jego samochód i kierując swoje kroki w stronę wejścia do kawiarni. Obcasy z łoskotem odbijały się od chodnika, a ja nie miałam czasu na zastanowienie się nad własnym zachowaniem. Nigdy się nie zastanawiałam, po prostu brałam wszystko, co życie było mi w stanie zaofiarować pełnymi garściami. Wkroczyłam pewnie do środka na swoich dwunastocentymetrowych, czarnych szpilkach, uśmiechając się uroczo i jak zwykle ściągając na siebie większą część męskich spojrzeń. W końcu kto mógłby mieć mi za złe mój styl życia skoro właściwie mogłam mieć każdego? Odgarnęłam włosy do tyłu, szukając wzrokiem najlepszej przyjaciółki, a kiedy wreszcie udało mnie się ją odnaleźć, podeszłam, uśmiechnięta od ucha do ucha.
- Witaj, Ash – mruknęłam, całując ją w policzek na przywitanie i zajmując miejsce naprzeciwko. – Były straszne korki.
- Nic się nie stało, Cath – odpowiedziała eteryczna blondynka o jasnoniebieskich oczach, uśmiechając się do mnie wesoło. – Sama dopiero co przyszłam, zdążyłam tylko zamówić dla nas naszą ulubioną herbatkę.
- Co u ciebie? – zapytałam, w ogóle nie zwracając uwagi na to, że nie powinna była zamawiać niczego beze mnie skoro nie miała gwarancji, o której w końcu się pojawię. No, ale to była cała ona. Najpierw coś robiła, a dopiero później myślała nad konsekwencjami swoich wyborów.
- Rozstałam się z Andym – odpowiedziała bez emocji i tylko ja, znając ją doskonale, byłam w stanie zorientować się, że tak naprawdę osiągnęła psychiczne dno.
- Przykro mi – powiedziałam, upijając łyk herbaty, którą właśnie pewien przystojny kelner dostarczył nam do stolika. Zgodnie ze swoim przyzwyczajeniem puściłam mu oczko, oczywiście. Tym razem Ashley tego nie zauważyła, najwyraźniej bardziej zajęta własnymi myślami i problemami.
- Przyłapałam go z koleżanką z roku – dorzuciła po chwili namysłu, również dobierając się do swojej herbaty, a ja cały czas przyglądałam się jej bardzo uważnie, manipulując okularami przeciwsłonecznymi, które trzymałam na stoliku przed sobą. – Nawet nie próbował się bronić.
- A to cham! – powiedziałam, chociaż w moim słowniku znalazłoby się pewnie kilka znacznie trafniejszych określeń, aczkolwiek nie miałam ochoty na bluźnierstwa w tym momencie. Ash naturalnie nic nie wiedziała o swoistym trójkąciku, który mnie łączył z Adamem i Derrickiem. Ona była zbyt idealna, aby to zrozumieć. Nie była gotowa na to, aby poznać tę część mojego życiorysu, chociaż znałyśmy się dużo dłużej niż trwała ta cała moja akcja. Poza tym nie należałam do ludzi, którzy wywlekaliby swoje prywatne życie na zewnątrz, nawet przed swoimi najbardziej zaufanymi przyjaciółmi. Ashley o mnie i Adamie wiedziała tylko tyle, ile powinna. – Całe szczęście, że nie miałam go gdzieś pod ręką w tamtej chwili, bo chyba bym drania udusiła! – dodałam, po chwili, zupełnie nie rozumiejąc dlaczego Ash sama tego nie zrobiła. No w sumie jeszcze do tego nie doszła, no, ale jakby go zabiła to chyba nie użyłaby sformułowania rozstałam się z tylko jakoś inaczej, prawda?
- Nie tym razem – powiedziała, uśmiechając się pierwszy raz tego popołudnia. – Owszem, miałam ochotę wytargać ją za włosy, a jego zabić, ale koniec końców doszłam do wniosku, że podejdę do tego z klasą.
- Z klasą? – Zmarszczyłam czoło, przyglądając jej się jeszcze uważniej i czekając na rozwinięcie.
- No tak – odparła w końcu. – Zwyzywałam ich i po prostu wyszłam.
- Po prostu wyszłaś? – powtórzyłam jak echo, przyglądając jej się z wciąż niegasnącym zaskoczeniem. Uśmiechnęłam się szeroko, zdając sobie sprawę z tego, że ja sama, pomimo swojego zachowania, zapewne urządziłabym Adamowi trzecią wojnę światową, a kobieta z którą by mnie zdradził nie pozbierałaby się do końca życia. Już nikt by na nią nie spojrzał, to pewne.
- Tak – odpowiedziała, upijając kolejny łyk herbaty i patrząc mi prosto w oczy. – I nie, nie dowiesz się niczego więcej ode mnie, bo jeszcze gotowa jesteś zrobić coś głupiego.
- Jak chcesz. – Wzruszyłam szeroko ramionami w geście poddania, odbierając smsa od Derricka. Uśmiechnęłam się mimowolnie, na widok czterowersowej litanii do swoich ust i oczu, po czym usunęłam dowody zbrodni i przeniosłam wzrok z powrotem na Ashley. – Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.
- W takim razie zarządzam zakupy! – Zaśmiała się dźwięcznie moja najlepsza przyjaciółka. Obie zdawałyśmy sobie sprawę z tego, że tylko porządne zakupy były w stanie pocieszyć zranione, dziewczęce serce.
- Doskonale – odpowiedziałam, patrząc na zegarek. – Ojciec właśnie zrobił mi przelew, także fundusze są, tylko musimy się wyrobić do ósmej, bo Adam przyjeżdża. Byłam dla niego trochę oschła dzisiaj, dlatego muszę mu to wynagrodzić.
- Oczywiście – powiedziała Ash, dopijając swoją herbatę, podczas gdy ja swoją dokończyłam już kilka minut wcześniej. – W takim razie zbierajmy się.
- Świetnie, gdzie zaparkowałaś? – rzuciłam wesoło, zakładając okulary przeciwsłoneczne, zostawiając pieniądze na stoliku i idąc w kierunku, który wskazała blondynka. Uśmiechnęłam się, zdając sobie sprawę z tego, że zakupy to najlepsza rzecz, która mogła mnie dzisiaj spotkać. Zrelaksuję się wreszcie i będę mogła jak zwykle po prostu cieszyć się życiem. Pozytywne myślenie przede wszystkim, cokolwiek by się nie działo. Siedząc już w fotelu pasażera w kabriolecie Ashley, zerknęłam na listę wartych uwagi sklepów, którą stworzyłyśmy na wszelki wypadek jakiś czas temu, zaczęłam rzucać nazwami i wspólnie koniec końców zdecydowałyśmy się na pięć różnych miejsc.

~*~

Zadowolona z życia i przede wszystkim z siebie, obładowana zakupami, cztery godziny później przekroczyłam próg swojego wielkiego domu i od razu pobiegłam do swojego pokoju. Wzięłam szybki prysznic, po czym zdecydowałam się, że na dzisiejszy wieczór założę nową, pomarańczową, zwiewną sukieneczkę, która od razu trafiła w moje serce. Podśpiewując sobie pod nosem stworzyłam chyba najpiękniejszy w życiu makijaż, co oznaczało progres w tych sprawach. Przygotowałam do startu swój nowy telefon komórkowy, pisząc smsa do Derricka, w którym wyjaśniłam mu, że to mój nowy numer i od tej pory ma pisać tylko tutaj. Jak zwykle odpowiedział mi litanią wychwalającą piękno mojej urody, a ja uśmiechałam się z zadowoleniem. Zakładałam właśnie drugiego kolczyka, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Wiedziałam, że Cintie się tym zajmie, aczkolwiek na wszelki wypadek zbiegłam na dół. To był oczywiście Adam, kulturalnie witający się z moją gospodynią.
- Jesteś – powiedziałam, uśmiechając się wesoło i podchodząc do chłopaka, który pocałował mnie w policzek na przywitanie.
- Zgodnie z umową, punkt ósma – rzucił najwyraźniej bardzo z siebie dumny, uśmiechając się do mnie w sposób, który mnie rozbroił.
- Proponuję salon kinowy, wybrałam już dla nas spory stosik filmów – powiedziałam, zdając sobie sprawę z tego, że Adam może nie być zachwycony moim wyborem. Nie zaprotestował jednak, dając się zaprowadzić do odpowiedniego pomieszczenia. Czyżby wziął sobie do serca moją uwagę związaną z seksem i postanowił udowodnić mi, że to nie jedyny powód dla którego ze mną jest?
- Cath, kochanie, o tutaj jesteś! – Usłyszałam niespodziewanie za swoimi plecami głos, pod wpływem którego wręcz zamarłam, ponieważ nie miałam najmniejszego pojęcia, czego się po nim w tym momencie spodziewać.
- Tato. – Odwróciłam się ze sztucznym uśmiechem przyklejonym na ustach i spokojnie, powoli podeszłam do swojego ojca, całując go na przywitanie w policzek. – Byłam pewna, że wracasz jutro.
- Postanowiłem zrobić ci niespodziankę i wrócić dzień wcześniej – powiedział, przenosząc wzrok na mojego towarzysza – Witaj Adamie. – Podał rękę mojemu chłopakowi, uśmiechając się do niego przyjaźnie.
- Panie Dashwood, może przyłączy się pan do nas? – zapytał Adam, co mnie trochę zdziwiło, a może bardziej zaniepokoiło. Mój kochany tatuś bywał doprawdy nieobliczalny, a mój facet najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z kim tańczy.
- Niestety nie mogę – odpowiedział, patrząc znacząco na mnie. – Mam jeszcze trochę papierkowej roboty.
- Może następnym razem – powiedział niczym niezniechęcony Adam, uśmiechając się i mocniej ściskając moją dłoń, co nie uległo uwadze mojego ojca.
- Bawcie się dobrze. – Na szczęście nie zrobił awantury, tylko po przyjacielsku poklepał Adama po plecach, a ja już wiedziałam, co się szykuje, czułam to.
- Na początek – zaczęłam, ciągnąc Adama w stronę odpowiedniego pomieszczenia…

One direction

Nad miastem dawno już zapadł zmierzch. Ciężkie krople, słone łzy, płaczącego nieba, raczyły swoim chłodem zbłąkanych przechodniów, których o tej porze mogła być jedynie garstka. Prawdopodobnie właśnie w tym momencie, ktoś przychodził na świat, ktoś inny krzyczał, płakał, idealny mąż i ojciec bił swoją żonę, a córkę gwałcił, jeszcze inna osoba mogła właśnie przeżywać największe załamanie nerwowe w życiu, a jakaś niewidzialna siła pchała ją w stronę niedomkniętego okna, ktoś umierał - to więcej niż pewne. Historia lubi się powtarzać. Historia kołem się toczy. Historia wytyka błędy. Niestety historia nie pomaga nam ich naprawiać oraz nie gwarantuje tego, że nie będziemy jej powtarzać. Przy okazji zawsze znajdzie się ktoś, kto zniweczy cud narodzin. Lecz czy mamy prawo decydować za kogoś innego? Tymczasem co w sytuacji, w której nie jesteśmy w stanie decydować nawet za siebie? Dlaczego tak łatwo przychodzi nam przypinanie łatek innym ludziom, a sami nie widzimy swoich własnych, podstawowych błędów? Dlaczego tkwimy w ksenofobii i zacofaniu, uważając, iż tylko poważnie psychicznie chorzy korzystają z usług psychologa i terapeuty? Jaki jest powód tego, że tak łatwo zamykamy się na innych ludzi, a tak trudno później nam się otworzyć? I dlaczego te mniejsze sukcesy bierzemy jako gorycz porażki tylko i wyłącznie dlatego, że przez chwilę było nam dane poczuć smak całkowitego zwycięstwa? I co to znaczy właściwie wygrać własne życie? Czy to nasza wina, że czasami poddajemy się przy łatwych do rozwiązania problemach, a mobilizujemy w sytuacjach beznadziejnych? Dlaczego jednoczymy się w nieszczęściu, a w szczęściu potrafimy jedynie dzielić się i walczyć z sobą nawzajem? Jaki jest sens tego, że ważni dla nas ludzie odchodzą? Że tak szybko przemieniają się w proch i w pył? I czy łatwo zapomnieć największą miłość swojego życia?

Copyrights 2017 @ Miara grzechu and C.

Zabrania się kopiowania i rozpowszechniania treści bloga bez pisemnej zgody właścicielki, na podstawie ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych.