piątek, 31 sierpnia 2012

To taka krótka historia



Archiwalia




Dostępny: Prolog, Rozdział I, Rozdział III, Rozdział VI, Rozdział VIII, Rozdział XIX

23 czerwca 2008 ·

9. W świecie bez Happy Endu.
Tym razem bez dedykacji, przygotujcie się na szok...

29.12.1976r.

Dzisiaj wiem, że tamta łza miała bardzo słodki smak,
że brakuje mi tych chwil, w których czułam z całych sił.


Życie przelatywało mi przez palce, powoli traciłam kontrolę nad tym wszystkim, co kiedyś było błahostką.
Straciłam wszystkich, których kochałam, gdy podjęłam bezskuteczną próbę wybaczenia win.
Z resztą nie rozumiałam, dlaczego to ja miałabym się najwięcej starać skoro to oni narozrabiali.
Spacerując po mieście przyglądałam się uważnie przechodniom na ulicy, nie raz widziałam smutek w ich oczach i gestach.
- Znowu płakałaś – powiedział Black z wyrzutem, po czym scałował łzy z moich policzków i oczu.
- Przytul – wyszeptałam zarzucając mu ręce na szyję, odpowiedział natychmiastowo.
W jego ramionach czułam się bezpiecznie, chociaż właściwie… chyba nie powinnam się tak czuć.
On sprawiał, że znikały łzy, a na ustach wykwitał promienny uśmiech.
- Jesteśmy razem wbrew wszystkiemu – zaśmiałam się sztucznie.
- Może, jednak powinniśmy im powiedzieć o tym, że chodzimy ze sobą? – zapytał Syriusz.
- Znasz moje zdanie – ucięłam.

W dalszym ciągu nie mogłam uwierzyć w to, że w końcu mnie złamał.
Chodziłam z największym podrywaczem i krętaczem w szkole, a wcale mi to nie przeszkadzało.
Kiedy złość przeminęła z wiatrem zrozumiałam, że jestem w nim zakochana.
Był ideałem, z kimś takim mogłabym spędzić całe życie.
Brunet wieczorową porą...
Równie inteligentny jak uparty, zawsze musiał postawić na swoim.
Obdarzony wyjątkowym poczuciem humoru, przy nim nie mogłam się nudzić.
Mimo tego, że znałam go przez tyle lat codziennie zaskakiwał mnie czymś nowym.
- Jestem taka szczęśliwa, że aż przerażona tym szczęściem – powiedziałam.
- Czuję się jakbym śnił, proszę powiedz mi, że ty również nie chcesz się obudzić – wyznał.
- Nie chcę – odparłam kategorycznie.


.

Z Severusem spotkałam się o szóstej nieopodal Tower Bridge. Sama nie wiem dlaczego, ale po długich namowach zgodziłam się na tę rozmowę. Posłałam chłopakowi lekki uśmiech, po czym podeszłam bliżej.
Ciepły, letni wiaterek rozwiewał mi włosy, a słońce świeciło mi prosto w oczy.
- Cześć – rzucił krótko Snape.
- Witaj Severusie. Powiesz mi w końcu, o co właściwie w tym wszystkim chodzi? – zażądałam.
- To co teraz ci powiem na razie jest tajne i nie może przeniknąć w hogwardzkie kręgi towarzyskie. Otóż znalazł się człowiek, który swoją potęgą zdominował najpotężniejszych. Nadchodzi era zmian, czas wyborów. Czarny Pan pragnie cię widzieć w swoich szeregach, a jemu się nie odmawia – w miarę wygłaszania przez niego kolejnych zdań coraz mniej z tego wszystkiego rozumiałam.
Jakie zmiany? Jakie wybory? A przede wszystkim kim jest Czarny Pan?
- Czy mógłbyś wyrazić się odrobinę jaśniej? – spytałam.
- Przyjdzie taki dzień, w którym zrozumiesz to co powiedziałem, a wtedy mam nadzieję, wybierzesz właściwą drogę – odpowiedział Snape znikając, zostawiając mnie samą z natłokiem myśli.


Powoli zaczynałam żałować, że w ogóle zgodziłam się na to dziwne spotkanie.
Chciałam jak najszybciej o tym zapomnieć lub przegadać sprawę z Syriuszem, niestety ani jedno ani drugie nie było możliwe do zrealizowania. Łapa nie byłby zachwycony z moich ożywionych kontaktów z tym Ślizgonem.
- Cześć mała! – usłyszałam głos swojego chłopaka i poczułam jego wargi na swoich ustach. – Co ty tu robisz?
- Spaceruję – odpowiedziałam specjalnie mijając się z prawdą gdzieś w połowie drogi, powiedzmy na zakręcie.
- Moja ukochana znowu bawi się w ekstrawertyczkę? – zapytał żartobliwie.
- Yhy. Przy okazji ciągle wpada na swojego chłopaka – zaśmiałam się.
- Przeznaczenie, kotku, przeznaczenie – powiedział całkiem poważnie.
- Być może – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. – Więc, skąd się tu wziąłeś?
- Musiałem załatwić coś ważnego – odparł tajemniczo, z wyrazu jego twarzy wyczytałam, że nie uda się z niego wyciągnąć nic ponadto, co już zostało wypowiedziane.
- Jak ja mogłam zakochać się w kimś takim jak ty – wystawiłam mu język.
- Pokochałaś mnie pomimo wielu moich wad – pierwszy raz widziałam, żeby był do tego stopnia zamyślony.
Czasami najbardziej roześmiani i pewni siebie ludzie są w głębi duszy smutnymi, zagubionymi istotami, które tylko czekają, żeby wyrwać ich serca z otępienia.
- Zaprowadź mnie do domu – zupełnie jakby po raz pierwszy zabrakło mi sił.


31.12.1976r.

Co może przynieść nowy dzień? Dla Ciebie raj, a dla mnie śmierć ....

Z Syriuszem układało mi się nad wyraz dobrze. Czułam, że mogę mu ufać, że mnie nie skrzywdzi. Całkowicie otworzyłam się na tę znajomość, zaryzykowałam odsłaniając przed nim najciemniejsze zakątki swojej duszy.
Był jedyną osobą, która wiedziała, że tak naprawdę znałam swoich rodziców, wiedziałam kim byli.
- Gałka orzechowych i gałka pistacjowych, tak jak chciałaś – powiedział podając mi mugolskie lody, po czym złapał mnie za wolną rękę i ruszyliśmy przed siebie.
W brew pozorom jedzenie lodów w zimie przy minusowej temperaturze w parku w towarzystwie ukochanej osoby nie był czymś nadzwyczajnym, ani też nie kończył się zapaleniem płuc. A nawet wręcz przeciwnie, według niektórych uczonych, którzy w zasadzie nie brali pod uwagę towarzystwa ukochanego, ale co tam.
Uśmiechnęłam się niczym myszka do sera i porzuciłam teorię na temat szkodliwości lub nie szkodliwości lodów.
- Chyba się zamyśliłam – skwitowałam. – Co robimy w sylwestra?
- Posłuchaj mnie uważnie, kochanie – zatrzymał się na chwilę i spojrzał mi prosto w oczy, co nie wróżyło niczego dobrego. – Lily zaprosiła nas na sylwestra, a ja...
- A ty nie mogłeś jej odmówić?! To chcesz mi powiedzieć?! – warknęłam przyjmując jego słowa jako zdradę.
- Wiesz, że nie poszedłbym tam bez ciebie, a tym bardziej nie zaciągnął cię tam siłą! Po prostu uważam, że powinnaś się wreszcie z nimi pogodzić, ponieważ tak naprawdę nie popełnili żadnej wielkiej zbrodni, a ty za wszelką cenę chcesz sprawić żeby poczuli się winni śmierci Carly! Teddy błagam cię spróbuj zrozumieć to co oczywiste, oni nic nie zrobili! – takiego Syriusza od dawna nie widziałam, był wściekły i zdeterminowany, a przy tym taki niesamowicie męski i pociągający. Miałam mętlik w głowie, a podświadomie wiedziałam, że on ma rację we wszystkim co mówi.
- Zgoda – skapitulowałam, a patrząc na zegarek dodałam. – Już piętnasta! Muszę lecieć się przygotować! Gdzie się spotkamy?
- Przyjadę po ciebie o ósmej – odpowiedział.
- W porządku! – pocałowałam Blacka w policzek i szybkim krokiem odeszłam w stronę Kotła odprowadzona natarczywym spojrzeniem mojego chłopaka.

.

Wpadłam do pokoju niczym burza i od razu zajęłam się wyrzucaniem wszystkiego, co było w szafie na podłogę.
Niespodziewanie w zasięgu mego wzroku pojawiła się duża paczka, którą dostałam na Gwiazdkę i odrzuciłam w kąt zupełnie nie zastanawiając się nad zawartością. Tym razem ciekawość zwyciężyła i podniosłam ją z podłogi.
Od razu zauważyłam niewielką karteczkę dołączoną do misternie zapakowanego prezentu:

Dla kochanej i wyjątkowej Teodory,
dziadek.
P.S mam nadzieję, że Ci się spodoba.


Niewiele myśląc rozerwałam papier, a moim oczom ukazała się najpiękniejsza suknia jaką kiedykolwiek widziałam. W dotyku miękka niczym puch, z wyglądu przypominała tę z bajki o Kopciuszku.
Tylko elfy mogły stworzyć coś takiego, a trzeba było wiedzieć, że elfie wyroby są niezwykle cenione wśród wysoko postawionych czarodziejów czyli tak zwanej śmietanki towarzyskiej.
Zabrakło mi słów na wyrażenie tego, co zobaczyłam, z resztą nigdy nie byłam zbyt dobra w opisywaniu ciuchów.
Wyzwaniem okazało się idealne ułożenie włosów, a jeszcze większym wyzwaniem makijaż.
Jakoś sobie z tym wszystkim poradziłam i w niespełna cztery i pół godziny stałam przed lustrem w prześlicznej sukience oceniając wynik swojej ciężkiej pracy. Oceniłam ją jako całkiem niezłą i w tej samej chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Pomyślałam, że Black wyjątkowo przybył przed czasem, aczkolwiek gdy spojrzałam na zegar okazało się, że jest punkt ósma. A więc ani się nie spóźnia ani nie przychodzi za wcześnie, jest po prostu o czasie.
Ideał?
Na mój widok Syriusz zrobił taką minę, że aż mimowolnie poczerwieniałam na twarzy.
- Wyglądasz... wyglądasz nieziemsko! – wydusił z siebie.
- Dziękuję – obdarzyłam go jednym ze swoich najpiękniejszych uśmiechów.

.

Kiedy weszliśmy do lokalu wszystkie oczy momentalnie zwróciły się na nas, a dokładniej na nasze splecione dłonie. Po chwili zrozumiałam, że to Potter zarezerwował miejsce, a Evans zajęła się listą gości, albowiem znajdowali się tutaj jedynie nasi znajomi ze szkolnej ławy. Nie zwracając uwagi na otaczających nas zewsząd ludzi od razu podeszliśmy do stolika przy którym siedziała Lily, której towarzyszył James.
- Cześć! Dziękuję za zaproszenie – słowa przyszły mi łatwo, bo przecież na zewnątrz promieniałam szczęściem!
- Cieszę się, że przyszłaś – zapewniła mnie gorąco rudowłosa, a nawet wstała z miejsca i uściskała mnie serdecznie.
- Brakowało nam ciebie, a przede wszystkim twojego codziennego narzekania na cały świat – zaśmiał się James.
- Moja dziewczyna nie ma na co narzekać, prawda Teddy? – wtrącił się Syriusz.
- Oj, odczep się – pokazałam mu język.
- Uuuu.... niegrzeczna dziewczynka! Czyli w moim typie – wyszczerzył się Black.
- Widzę, że udało ci się wreszcie wyrwać jedną z najlepszych lasek w szkole – skwitował Potter.
- Mniej gadania, a więcej tańca, chłopcy – odezwała się w końcu Lily.
Bez wahania porwała na parkiet Blacka tym samym skazując mnie na towarzystwo Pottera, na które przystałam z uśmiechem.
- Coś mi się wydaje, że nasza słodka Evansówna postanowiła wypytać Syriusza o tajniki waszego związku – zaśmiał się.
- Przedstawiłeś to tak jakby chodziło o nową sztukę walki – pokazałam mu język.
- Czy księżna Teodora podaruje mi ten taniec? – zapytał nonszalancko, kłaniając się przede mną niczym średniowieczny rycerz przed swoją panią.
- Oczywiście sir – dygnęłam z godnością, której nie pożałowałaby sama królowa Anglii.
- Naprawdę brakowało mi ciebie, Teddy. Lilyann staje się denerwująca, gdy nie otrzymuje tego, czego chce w danej chwili, a musisz wiedzieć, że musiałem znosić jej humory przez ostatnie półtorej tygodnia i stwierdziłem, że dłużej tego nie zniosę, widocznie nie nadaję się na psychonoga – oświadczył z poważną miną.
- Psychologa – poprawiłam go mimowolnie i strzeliłam żartobliwego pstryczka w nos.
Kołysaliśmy się w rytmie słynnej czarodziejskiej ballady z takim skupieniem, że nawet nie zarejestrowaliśmy faktu, iż pierwsza piosenka już dawno się skończyła, że to tak naprawdę już nasz drugi taniec tego wieczoru.
- Gdybyś nie była dziewczyną mojego najlepszego przyjaciela byłabyś moja – to wyznanie, wyszeptane prosto do ucha zdziwiło mnie niezmiernie.
- A Evans? – zapytałam z przestrachem.
- Ona przy tobie staje się bezbarwna i płytka. Mimo wszystko to właśnie ty zawsze byłaś w centrum zainteresowania, nie ona. To właśnie ty brylowałaś w towarzystwie, choć po części nie zdawałaś sobie z tego sprawy. Traktowaliśmy cię jak kumpla tylko dlatego, że żadnemu z nas nie pozwoliłaś się do siebie zbliżyć.
Za wszelką cenę próbowałaś ukryć swoją wyjątkową urodę pod tymi beznadziejnymi i tandetnymi szkłami.
Lily na dłuższą metę to hałaśliwe, nieciekawe i zakompleksione stworzenie, za którym nie wiadomo dlaczego latam od kilku lat – wyznał.
- James nie próbuj być miły na siłę, ponieważ grając z moją dumą nie powinieneś równocześnie obrażać mojej kuzynki, bądź co bądź rodzina to w końcu rodzina. Oboje wiemy, że to co mówisz to jedno wielkie kłamstwo więc daruj sobie te brednie, a teraz przepraszam, ale pójdę poszukać mojego chłopaka – odparłam.
Znalazłam Syriusza w tłumie lasek, które wyraźnie śliniły się do niego, on natomiast trzymał je na dystans.
Na mój widok uśmiechnął się od ucha do ucha i już po chwili był przy mnie.
- Potter wygłosił mi właśnie niezwykle ciekawą teorię na podstawie której jestem najbardziej pożądaną laską w Hogwarcie i to w dodatku od wielu lat – byłam zdenerwowana.
- Hmmm.... zatańczysz? – Black widocznie unikał tematu.
- Liczyłam na to, że wytłumaczysz mi to, o czym ten biedak bredził! – warknęłam.
- No widzisz! Sama stwierdziłaś, że bredził – Syriusz zaśmiał się odrobinę sztucznie, zbyt sztucznie.
- Black zabiję cię, jeśli się dowiem, że zakładałeś się o mnie z kimkolwiek! – zapowiedziałam mu kategorycznie.
- Przecież mówiłem ci, że cię kocham – powiedział spokojnie.


.

Przestałam już liczyć ilość kieliszków, które podawał mi Black i ani się spostrzegłam znaleźliśmy się sam na sam w jednym z pokoi, które znajdowały się na piętrze. Syriusz wmuszał we mnie kolejne litry alkoholu, a ja powoli traciłam kontrolę nad tym co się ze mną działo, nad tym co się działo wokół mnie.
- Lubię, kiedy mnie całujesz – chichotałam.
- W takim razie nie mogę cię zawieść, kochanie – oświadczył uroczyście i przystąpił do dzieła.
Jego pocałunki z delikatnych i spokojnych stawały się coraz bardziej natarczywe, sprawiały mi ból. Próbowałam się wyrwać, ale on trzymał mnie mocno, zbyt mocno. Zanim się spostrzegłam zdarł ze mnie suknię, która spadła na podłogę. I oto leżałam na łóżku w samej bieliźnie, a on ułożył się wygodnie na łokciach tuż nad moją głową i całował odkryte zakamarki mojego ciała.
Byłam zbyt słaba żeby mu się oprzeć, albo zbyt pijana żeby cokolwiek zrobić.
Black długo prowadził grę wstępną napawając się swoim zwycięstwem nade mną.
Kiedy i bielizna wylądowała obok łóżka z moich oczu popłynęły gorzkie łzy.
Syriusz przeciągle przyjrzał się mojej twarzy, jednakże nie przerywał tego, co zaczął.
Chłopak, którego pokochałam okazał się zwykłym draniem!
- Zostaw mnie! – wydałam z siebie przyduszony okrzyk ostatnimi siłami próbując go odepchnąć. – Proszę cię!
- Nic z tego, kochanie – jego głos brzmiał niczym głos szaleńca.
Zaśmiał się straszliwie, tryumfująco w chwili, gdy z całej siły wdarł się w głąb mojego ciała, a przeszywający ból rozdarł mnie całą. Chciałam umrzeć, błagałam Boga o śmierć.
Wreszcie wszystko zanikło – straciłam przytomność.



KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ ...
Beta Di
12 czerwca 2008 ·

8. Nie wybaczę i mam gdzieś czy ktoś powie o mnie że jestem za trudna
Notka tylko dlatego, że znalazłam wczoraj dużo czasu, aby ją napisać.
Z bólem, aczkolwiek udało się ;)
Najprawdopodobniej nie byłoby jej gdyby nie Di, która zbetowała ten rozdział, dlatego dedykuję go właśnie jej.
7 czerwca miałam urodziny, więc mam już legalnie 15 lat ^^.

20.12.1976r.
Nie wybaczę i mam gdzieś czy ktoś powie o mnie, że jestem za trudna!

- Nienawidzę cię! – nie wiem kogo bardziej zabolały te słowa, mnie czy Lunatyka..
W każdym razie niewiele myśląc wybiegłam z sali szpitalnej, a łzy ciurkiem spływały na kamienną posadzkę.
Nie mogłam uwierzyć w to wszystko, Remus wilkołakiem? Carly w stanie krytycznym?
Mój poukładany świat zaczął powoli rozsypywać się na miliony malutkich kawałeczków, których już nic nie sklei.
Musicie wiedzieć, że czas nie leczy ran, on tylko przyzwyczaja nas do bólu.
No, skoro ustaliliśmy już najważniejsze to możemy wreszcie przejść do konkretów.
Tamtej nocy biegłam szybciej niż kiedykolwiek w całym swoim krótkim życiu.
Zdaje się, że próbowałam uciec od problemu, ale ucieczka nigdy nie okazuje się dobrym rozwiązaniem.
Myślę, że to właśnie od tamtego feralnego momentu ucieczka weszła mi w krew.

Trzeba wiedzieć, kiedy zejść ze sceny – niepokonanym…

Kiedy poczułam na sobie pierwsze krople deszczu zwolniłam tempo, okrywając się szczelniej peleryną.
Czasami tak jest, że natura swoimi kaprysami pogodowymi odzwierciedla twoje samopoczucie; mimowolnie uśmiechnęłam się przez łzy, przypominając sobie, że nie tylko ja jedna na całym świecie zostałam poddana podobnej próbie. Jedno wiedziałam na pewno – takich rzeczy się nie zapomina, a na dłuższą metę nie wybacza.
Być może mogłabym udawać, że nic się nie stało, lecz przy pierwszej lepszej kłótni wykrzyczałabym im to, co o nich wszystkich myślę, a nie były to żadne superlatywy.
- Teddy! – usłyszałam tuż przy swoim lewym uchu chrapliwy głos.
- Black, przypomnij mi żebym zaczęła używać jakichś zaklęć uniemożliwiających śledzenie mnie przez takich fagasów jak ty – powiedziałam.
-A nie przyszło ci do głowy, że to przeznaczenie, kochanie? – jak on śmie mówić do mnie w ten sposób?!
- Jestem niemalże pewna, że nie jest tak jak mówisz – zaśmiałam się. – No, bo widzisz mój drogi, nawet samemu świętemu nie rzuca się pod nogi kłód tego rodzaju.
- Jakie kłody? Przecież ja nie jestem mugolskim drwalem! – oburzył się robiąc przy tym tak głupią minę, że ze śmiechu prawie toczyłam się po ulicy.
- Kłody to metafora oznaczająca przeciwności losu – wyjaśniłam wspaniałomyślnie.
- Wiedziałem o tym, tylko chciałem cię sprawdzić – wyszczerzył zęby w uśmiechu, a ja ze zrezygnowana miną pokręciłam głową.
Oto wcale się o to nie prosząc mam kolejny dowód na to jak ograniczone umysły posiadają mężczyźni, założę się, że mamuty bywały inteligentniejsze!
- Zastanawiałem się właśnie czy nie poszłabyś ze mną do kawiarni? – spytał Syriusz patrząc prosto w moje oczy.
- Bardzo chętnie – sama byłam zaskoczona, że te słowa wyszły z moich ust.
Uniosłam rękę w celu poprawienia okularów, zapominając, że już od dawna poszły w odstawkę.
Skreśliłam, więc je z listy swoich uzależnień, a dopisałam ‘Syriusz Black’.
- Londyn robi wrażenie, prawda? – zapytał najwidoczniej łapiąc moje zafascynowane spojrzenie.
- O, tak! Za każdym razem, gdy wracam do Brytanii wydaje mi się, że widzę to miasto po raz pierwszy – uśmiech nie znikał z mojej twarzy.
- Teodoro Warner kiedyś zostaniesz moją żoną, obiecuję ci to – wyszeptał brunet w ciemną noc, myślał pewnie, że nie usłyszę, ale ja usłyszałam by zakopać jego słowa na samym dnie serca.

I za miłość kiedyś przyjdzie nam zapłacić…

24.12.1976r.
Zasypiałam ze świadomością straty wciąż od nowa pobierając lekcje od życia, to był chyba właśnie ten moment, kiedy chciałam wiedzieć, gdzie podział się mój śmiech, dokąd uleciały marzenia.
Smutek głęboko zakorzeniony w moim umyśle panoszył się w nim niby prawdziwy władca.
Nie mogłam patrzeć na Lily, dlatego już następnego dnia przeprowadziłam się do Dziurawego Kotła.
Dni mijały, a ja w miarę upływu czasu traciłam resztki nadziei, że może być tak jak dawniej.
Carmilla umarła, a ja nawet nie zostałam zaproszona na pogrzeb, w gruncie rzeczy nie miałam żalu do jej rodziny, która uważała mnie za nic nie wartą szlamę, gorszą od zwykłego skrzata domowego - takie właśnie było myślenie arystokracji – ograniczone.

Była Wigilia, a ja zamiast świętować leżałam na łóżku gapiąc się bezmyślnie w sufit i próbując pozbyć się uczucia osamotnienia, które owładnęło mój umysł. Próbowałam nie być nieszczęśliwa, ale najwyraźniej to było dla mnie za trudne, sytuacja była tak beznadziejna, że aż śmieszna. Z parteru dobiegały głosy gości, którzy wyraźnie wstawieni nucili kolędy.
Nie wytrzymałam. Wyszłam.

Zakląłeś mnie w dotyk
Zmieniłeś mnie w dotyk
By strącić mnie w noc
Bezsenną, zimną noc


Przy cmentarnej bramie zawahałam się. Mimo tego, że w drodze rozważyłam wszelkie za i przeciw wciąż nie byłam do końca pewna czy to słuszna decyzja pałętać się w tym miejscu w taki dzień. Silniejsze uczucia przezwyciężyły wątpliwości i chwilę później stałam nad grobem rodziców. Figlarny wiaterek rozwiewał mi włosy przy okazji płosząc poukładane myśli.
Delikatnie ułożyłam kwiaty na nagrobku i zapaliłam znicz. Kiedy byłam mała przy każdej wizycie na cmentarzu zostawiałam list do mamy i taty, który ciocia najczęściej chowała pod kwiaty, które razem przynosiłyśmy. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam, ale teraz byłam pewna tego, że za każdym razem, kiedy już odstawiła mnie bezpiecznie do domu wracała po kopertę i trzymała je wszystkie razem w ulubionym, złoconym pudełku mamy, które od wieków leżało na półce w pokoju na poddaszu.

Kiedy wszystko traci sens. Kiedy przy mnie nie ma nikogo…

Nawet w najgorszych chwilach przed zupełnym zatraceniem w melancholii ratuje mnie świadomość, że nie ja jedna na całym świecie mam jakieś problemy. Szczerze mówiąc nie znam człowieka, który nie miałby problemów. Niektóre są błahe, inne mało zabawne, a jednak nie oznacza to, że musimy walczyć z nimi w pojedynkę. Nie ma to jak walka z wiatrakami, która zawsze jest nierozstrzygnięta.
- Witaj – słysząc znajomy dziewczęcy głos odwróciłam się w stronę, z której dobiegał.
- Amanda – smutek przemieszał się z zaskoczeniem, a zaskoczenie ze smutkiem.
- Zniknęłaś tak szybko, że nawet nie zdążyłam podać ci swojego nowego adresu. Widzisz wiele się zmieniło od śmierci Marshalla, a właściwie zmieniło się wszystko. Więc gdzie się podziewałaś przez te trzy lata? – Mandy wyglądała na sfrustrowaną.
- Zamieszkałam u kuzynki mojej matki i jestem razem z jej córką w szkole z internatem – odparłam spoglądając w inną stronę, by uniknąć jej spojrzenia.
- Powinnam się była tego domyślić. Od jedenastego roku życia tylko do takich szkół uczęszczasz – niegdyś zawsze uśmiechnięta, a teraz Amanda była cieniem osoby, którą kiedyś znałam. – Muszę ci coś wyznać. To, co teraz powiem może wydać ci się absurdalne i niedorzeczne i nie powinnaś tego nikomu powtarzać. Pewnie mi nie uwierzysz, ale wydaje mi się, że wreszcie odkryłam tajemnicę śmierci mojego byłego chłopaka. Jestem prawie w stu procentach pewna, że zabiła go Marlena.
Po jej słowach zapadła niezręczna cisza, szczerze mówiąc typowa dla miejsca, w którym się znajdowałyśmy.
Na cmentarzach z reguły nie jest głośno, no chyba, że w święta kościelne, czy coś w ten deseń.
- Dla mnie to już zamknięty rozdział, a jednak muszę stwierdzić, że to całkiem możliwe – powiedziałam całkiem spokojnie.
- W takim razie może pójdziemy w jakieś przyjemniejsze miejsce i porozmawiamy? – zaproponowała osiemnastolatka.
- Nie mamy, o czym rozmawiać. Pozdrów ode mnie Olivię. Żegnam – moja odpowiedź po prostu nie mogła brzmieć inaczej.
Zakreślając te słowa na pergaminie zastanawiam się czy przypadkiem nie zraniłam jej wtedy, na tym cmentarzu.
Być może powinnam była przyjąć jej zaproszenie, niestety obawiałam się, że nie poradzę sobie z przeszłością, jeśli zacznę rozgrzebywać zabliźnione już rany. Tak zawiodłam pannę Leighton, aczkolwiek nie mogłam postąpić inaczej.

Jak zechcę odejść po prostu odejdę…

Mijając metalową bramę, szczelniej okryłam się płaszczem czując na sobie falę zimnego północnego wiatru.
Idąc rozglądałam się uważnie dookoła, zupełnie jak gdybym pragnęła nauczyć się całej okolicy na pamięć.
Żaden szczegół nie mógł umknąć mojej uwadze. Chciałam wziąć sto procent tego, co ofiarowywał mi los.
Przyglądałam się przechodnią na ulicy, choć zwróciłam uwagę, również na kuszące wystawy sklepowe.
Każda z nich miała w sobie magię, choć większość lokali przy tej ulicy należała do mugoli z dziada pradziada.
Pomyślałam o Syriuszu, którego obsesyjnie próbowałam wyrzucić ze swojego życia, aż w końcu zrozumiałam, że przeszłości nie można od tak sobie wyrzucić do kosza, pozbyć się jej w jakikolwiek sposób - przeszłość jest częścią każdego człowieka, bez niej wszystko traci na wartości. Nie można wyrzec się przeszłości, ona i tak prędzej czy później upomni się o swoje prawa.

Dwie postaci z jednej opowieści, które pisarz dzieli dopisując wersy…

Marshall i Amanda. Amanda i Marshall. W zasadzie to pamiętam wydarzenia tamtego lata zupełnie jakby wszystko stało się zaledwie wczoraj. Jeśli kiedykolwiek zostałabym zapytana o idealną parę bez wahania wskazałabym właśnie na nich.
Między nimi była chemia wyczuwalna w powietrzu. Z każdym ukradkowym spojrzeniem utwierdzali nas w tej wierze.
W zasadzie zawsze pojawiali się wszędzie razem – nigdy osobno. To była prawdziwa miłość granicząca z uzależnieniem.
Wszyscy zazdrościli im bliskości, a szczególnie Marlena, która skrycie podkochiwała się w Marshallu, robiła wszystko żeby ich rozdzielić nie rozumiejąc, że ta sztuka nie ma prawa się udać.

Biedny chłopak nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie zamieszanie wywołał w uczuciach panny McKinnon.
Kiedy miesiąc po rozpoczęciu roku szkolnego otrzymałam list informujący o jego śmierci nie mogłam uwierzyć własnym oczom, pewnie gdybym nie znajdowała się wtedy w Beauxbatons również byłabym przesłuchiwana w śledztwie, które szczerze mówiąc nijak wyjaśniło okoliczności tego przykrego wydarzenia.

Czasami wydaje ci się, że cały świat jest u twoich stóp, tymczasem nadchodzą kolejne rozczarowania.
Masz ochotę wstać i wyjść, a jeszcze lepiej opuścić to wszystko już na zawsze.
Znów wymyślasz sobie, że będziesz szczęśliwa dopiero wtedy, gdy twoje powieki zamkną się na wieki.
Nieświadomie wybierasz już godzinę, dzień, miesiąc oraz właściwy napis na nagrobku i oczywiście trumnę.
Chcesz zapisać się na kartach historii, stroniąc od towarzystwa innych ludzi.
Uważasz ich wszystkich za wiecznie zapracowanych, rozhisteryzowanych nieudaczników nie wartych twoich starań.
Lecz to wcale nie jest tak, jak mogłoby ci się wydawać…
Niby każdy jest inny, a jednak posiadamy cały ogrom cech wspólnych.
1. Człowiek jest zwierzęciem stadnym.
2. Każdy czasami potrzebuje porozmawiać o swoich problemach z innym człowiekiem.
3. Oślepia nas żądza pieniądza.
4. Lubimy rządzić innymi podłóg własnej woli.
5. Cierpienie drugiego człowieka sprawia nam radość, a czasami satysfakcję.
Oraz wiele innych gorszych rzeczy, o których szkoda gadać. Naprawdę…
10 maja 2008 ·

6.Zamknij drzwi i pomyśl przez chwilę... Metoda na nauczyciela ;)
24.09.1976r.

Potrzebowałam chwili samotności, dlatego udałam się na trzecie piętro. Chodziłam tam zawsze wtedy, gdy miałam ochotę pomyśleć. Była tam niezwykła komnata, no może nie tak niezwykła jak Pokój Życzeń, a jednak znajdowało się w niej pewne starożytne Zwierciadło Ain Eingarp. Owo lustro pokazywało jedynie najgłębsze, najbardziej utęsknione pragnienie ludzkiego serca. Każdy człowiek widzi w nim coś zupełnie innego, a tylko najszczęśliwszy mógłby zobaczyć w nim jedynie własne odbicie. Tak wiedziałam, że nie dostarcza ono ani wiedzy, ani prawdy, a jednak tak bardzo uwielbiałam przebywać tam w najgorszych momentach swojego życia i wpatrywać się w odbicia swoich rodziców. Wiedziałam również o tym, że od wieków ludzie tracili przed nim czas, oczarowani tym, co widzą, albo nawet wpadali w szaleństwo, nie wiedząc czy to, co widzą w zwierciadle, jest prawdziwe lub choćby możliwe. Lecz, czy to coś złego, że przychodziłam tutaj zawsze wtedy, gdy potrzebowałam odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie? Czy to naprawdę zbrodnia, że tęskniłam za kimś, kogo straciłam tak wcześnie? Zbyt wcześnie...
-Nie powinnaś tutaj przebywać, Teodoro – usłyszałam głos Dumbledore’a, nawet nie drgnęłam.
-Wiem, co chce mi pan powiedzieć profesorze, a pan dobrze wie, że nigdy go nie posłucham – odparłam. – Rozumie mnie pan, prawda? Może to dziwnie zabrzmi w ustach uczennicy, a jednak wiem o niej wszystko.
-O niej? – najwidoczniej dyrektor miał zamiar udawać głupiego.
-O Arianie – odpowiedziałam i w końcu odwróciłam się w stronę dyrektora, aby spojrzeć mu prosto w oczy. – Ona powiedziałaby, to nie twoja wina, Albusie.
-Lepiej będzie, jeśli zabiorę stąd Ain Eingarp – powiedział tylko.
-I, co wstawi go pan do własnego gabinetu?! – podniosłam głos na dyrektora, niebywałe! – Oboje wiemy, że pan nie może tak po prostu przenieść lustra gdzieś indziej.
-Panno Warner byłbym niezmiernie zobowiązany, gdyby pani przestała mi wydawać polecenia i zajęła się czymś pożytecznym – takiego Dumbledore’a jeszcze nie znałam.
Niebieskie tęczówki, niegdyś łagodne, teraz patrzyły na mnie groźnie, jakby w nagłej furii.
Jeszcze chwila, a byłabym w stanie uwierzyć, iż rzuci się na mnie niczym wygłodniałe zwierzę, nie jak człowiek.
-Proszę – spojrzałam na niego błagalnie. – Powinien pan z kimś na ten temat porozmawiać. Powinien pan pozbyć się tych negatywnych emocji, bo kiedyś pana zniszczą.
Wyszłam. Po prostu musiałam ustąpić pod wpływem jego lodowatego spojrzenia.
Przysięgam, że nigdy wcześniej, ani nigdy później nie widziałam nowego dyrektora równie wzburzonego.
A Ain Eingarp rzeczywiście zostało przeniesione i nigdy więcej go nie znalazłam.

.

-Cześć, Carly – rzuciłam na widok blondynki zmierzającej w moją stronę.
-Nie uwierzysz! – zatrzymała się zaledwie kilkanaście cali ode mnie.
-Ukradłaś komuś krawat? – zgadywałam.
-Remus powiedział, że chce być ze mną – najwyraźniej Carmilla postanowiła zignorować moje słowa.
-A co z Marleną? – bałam się, że słowa ugrzęzną mi w gardle, lecz nic takiego się nie stało.
-Co z nią? – Carly nigdy nie była najinteligentniejszą osobą, ale mogła chociaż nie udawać.
-Przecież oni chodzili ze sobą! – wykrzyczałam jej prosto w twarz.
-Ale dzisiaj zamierza z nią zerwać – powiedziała, a widząc moją nietęgą minę dodała. – Remus naturalnie.
-Carmillo ... nie zrozum mnie źle, kocham cię jak siostrę, ale... Zejdź mi z oczu! – warknęłam, lecz zamiast czekać aż do tego jej zakutego łba dotrą moje słowa po prostu sama sobie poszłam.
Ktoś tutaj powinien zacząć się leczyć. Ona albo ja!
Byłam tak wkurzona, że dopiero w połowie drogi do sali od transmutacji przypomniałam sobie, że mamy teraz OPCM z Puchonami. Zła na samą siebie zawróciłam, więc i poszłam w odwrotną stronę niż ta, w którą właśnie zmierzałam. Profesor Sabatini nie była zbyt zadowolona moim piętnastominutowym spóźnieniem, jednakże jak zwykle ani nie odjęła punktów Rawenclaw’owi, ani nie wlepiła mi szlabanu. Swoją drogą ciekawa z niej istota, oczywista pomijając pryszcze na czole i ten okropny nawyk stosowania zaklęć niewybaczalnych na zwierzętach, a najczęściej kotach.
(Zwierzyła mi się kiedyś w ogromnej tajemnicy, że kiedyś kochała te jakże szlachetne stworzenia, ale to było zanim jej ulubiona kotka wybrała zew natury i odeszła w ciemną noc, od tamtej pory uwielbia traktować koty curciatusem). Swoją drogą nie mam pojęcia, dlaczego nauczyciele mają manię zwierzania mi się ze swoich sekretów.
-A może panna Warner odpowie nam na to pytanie – usłyszałam głos profesor Aramity Sabatini.
-A czy panna Warner mogłaby prosić o powtórzenie pytania? – no halo, przecież ja byłam grzeczna!
-Co byś zrobiła, gdybyś spotkała na drodze goblina? – z tą swoją cierpliwością droga Aramita powinna była trafić do klasztoru! Idealny materiał na świętą, jak cię mogę.
-Uciekłabym, gdzie pieprz rośnie? – zaryzykowałam. Swoją drogą nie mam pojęcia, gdzie pieprz rośnie, no ale ujdzie w tłoku i może się nie potłucze!
-O Merlinie dodaj mi cierpliwości! – włoszka zrobiła się cała czerwona na twarzy i poczęła ciężko dychać. – A może, jednak użyłabyś jakiegoś zaklęcia?
-A zaklęcia! – teatralnym gestem stuknęłam się ręką w czoło. – Można by tak spróbować upiórgacka!
Teraz to już naprawdę miało się wrażenie, że biedna kobieta zaraz zemdleje.
A ja tylko pogratulowałam sobie w duchu odwagi w robieniu z siebie ostatniej chorej na mózg!
-No cóż moja droga nie pozostawiasz mi wyboru – o tak profesor Święta Krowa na reszcie da mi szlaban i okaże się prawdziwym człowiekiem. – Jestem zmuszona poprosić Syriusza Black’a, aby pomógł ci w opanowaniu dotychczasowego materiału. Jesteś wolna.
W miarę jej słów moja szczęka opadała coraz niżej. Do diabła! W co ja się wpakowałam!
Niedojże, że jestem w tej klasie chyba najlepsza z OPCM i tylko chciałam pomóc kochanej Aramicie, to na dodatek ma mnie douczać jakiś idiota! Huncwot!
-Proszę pani, ale zaszła wielka pomyłka ja...
-Nic nie mów, Teddy – odezwała się profesorka płaczliwym tonem i łamaną angielszczyzną. – Doczekałam się dnia, w którym moja najlepsza uczennica okazała się być tą najgorszą. Najwidoczniej moje metody nauczania są wprost tragiczne! Odchodzę!
Po tych słowach Aramita Sabatini opuściła gabinet lekcyjny ostentacyjnie trzasnąwszy drzwiami.
Czując się odpowiedzialną za to całe zamieszanie wybiegłam za nią na korytarz.
Ledwo ją dogoniłam! Co, jak co, ale kondycję to ona miała wyśmienitą!
-Aramito! – krzyknęłam. – To znaczy profesor Sabatini, proszę poczekać!
-Masz mi do powiedzenia jakąś większą sensację zanim złożę wymówienie na ręce dyrektora Hogwartu? – zapytała szorstko.
-To wszystko moja wina! Po prostu poniosło mnie trochę i chciałam, żeby pani wlepiła mi szlaban! – powiedziałam.
-Ale, dlaczego, Teddy? – zapytała szczerze zdziwiona moimi słowami.
-Ludzie uważają, że powinna się pani zamknąć w klasztorze – prawie płakałam. – Więc pomyślałam, że jak pani wlepi mi szlaban to zmienią zdanie.
-Myślałaś, że jak wlepię jeden szlaban to stwierdzą, że nie jestem święta? – Aramita prawie płakała ze śmiechu. Nie zmyślam!
-Rozumie mnie pani? – musiałam naprawdę śmiesznie wyglądać, bo profesor Sabatini pokręciła tylko głową i wybuchła gromkim śmiechem, który rósł i rósł w miarę odbijania się od ścian.
Naturalnie szlabanu nie dostałam, a Aramita poradziła mi, abym w miarę możliwości zajmowała się własnymi sprawami, a nie reputacją i problemami grona pedagogicznego.
Ale skąd ona wiedziała, że próbowałam przemówić do rozsądku dyrektorowi, McGonagall, temu od zaklęć, Slughornowi, no i tej od numerologii, co ciągle szuka księcia z bajki?
Swoją drogą zadziwiające, że za te swoje rady nie dostałam jeszcze żadnego szlabanu lub co gorsza nie wyleciałam ze szkoły... To chyba dobrze, prawda?

.

-Słyszałem o twoim debiucie na OPCM, byłabyś doskonałym Huncwotem – stwierdził ze śmiechem Syriusz, na którego całkiem przypadkiem wpadłam na korytarzu.
No patrzaj, patrzaj, a wkręcają nam, że przypadków ni ma!
-To miał być komplement? – zironizowałam unosząc do góry brwi.
-Nazywaj to sobie jak chcesz – skwitował, a tajemniczy uśmieszek pojawił się na jego ustach. – Patrzysz czasem w lustro? Nie. Raczej nie. Inaczej twój krzyk byłoby słuchać w całym zamku.
-A, więc zmieniłeś taktykę, Black. Teraz chcesz mnie odstraszyć? – jak ja kocham swoją ironię!
-Teddy, Teddy widzę, że pewne rzeczy pozostają niezmienne – odparł.
-Och, doprawdy? Czyżby cudowny Black nawrócił się i znów był za pan brat ze swoją kochaną rodzinką? Tępimy mugoli i szlamy? Znakomicie! – warknęłam.
Pożałowałam swoich słów niemalże natychmiast, albowiem złapał mnie mocno za ramiona i potrząsnął mną niczym marionetką. Zabolało, a ten krwiożerczy błysk w oku mówił sam za siebie.
-Nigdy więcej nie waż się tak do mnie odzywać! – wysyczał.
-Puść, to boli – szepnęłam, a do oczu napłynęły mi łzy. Zwolnił uścisk, a jednak mnie nie puścił.
-Przepraszam – wyszeptał, po czym niespodziewanie jego usta zetknęły się z moimi.
Najpierw mnie prowokuje do kłótni, później potrząsa mną, a na koniec przeprasza i całuje?!
No, co to ma być na brodę Merlina?! Za grosz poczucia przyzwoitości! Za grosz!
-Syriuszku, nie chcę być dla ciebie kimś takim jak Lily dla Jamesa – po raz pierwszy od kilku lat zdrobniłam jego imię.
-Dlaczego? – nie wiedziałam, co bardziej go zdziwiło, jego imię w moich ustach, czy same słowa. – Przecież James naprawdę kocha twoją kuzynkę.
-Nie odpowiem ci, bo i tak byś nie zrozumiał – powiedziałam.
-Kochanie powiedz mi. Ja chcę zrozumieć – wypowiedziane łagodnie przez Syriusza.
-Nie mogę! – rozpłakałam się w jego objęciach słysząc miarowe bicie naszych serc.
I to był właśnie taki moment, w którym nie bałam się ani jutrzejszych plotek na temat naszego uścisk na samym środku głównego korytarza, ani tym, że to właśnie on mnie obejmuje, że to właśnie on jest tak blisko, a jednak tak daleko...
-Nie powinniśmy tutaj tak stać – w końcu odezwał się. – Chodź.
-Nie! – warknęłam wyrywając mu się.
Miałam już tego wszystkiego szczerze dosyć! Zaszyłam się w Pokoju Życzeń gotowa na wszystko...

.
23.09.1976r.

Zeszłam na śniadanie jak, gdyby nigdy nic, choć nic nie było takie jak powinno. Usiadłam z dala od Marleny, która tylko udawała, że je, a tak naprawdę mieszała widelcem w talerzu. Carly, która jak zwykle przyszła kwadrans po mnie zasiadła na wolnym miejscu, pech chciał, że jedyne takie zostało po mojej lewej stronie.
-Nadal się dąsasz, Ti? – zapytała odrobinkę zbyt słodkim głosem.
-Nie – odpowiedziałam biorąc do ust kostkę czekolady.
-To dobrze! Mam ci tyle do opowiedzenia! – skąd ja znam ten podekscytowania ton? – Remus jest taki słodki. Poważnie! Powiedział, że mam przepiękne perfumy! Pochwalił też mój styl. Powiedział też, że nigdy nikogo nie kochał tak bardzo jak mnie i nie chciałby mnie stracić...
A guzik! Po dziesięciu minutach miałam jej już po kokardkę. Remus to, Remus tamto, Remus siamto, zupełnie jak gdyby uzależniła się od tego Huncwota! No heloł! Dlaczego akurat ja musiałam siedzieć obok i wysłuchiwać całej tej paplaniny składającej się z bezsensownych zdań pojedynczych? Że niby kim ja jestem?! Atomówką?!
-O wilku mowa! – mogłam powiedzieć wreszcie po kolejnych dziesięciu minutach. – To ja pójdę... hmmm... postraszyć szafkowe upiory! Na razie!
Najszybciej jak tylko można wydostałam się z Wielkiej Sali i to w samą porę, aby być świadkiem pewnej zjawiskowej sceny. Otóż Black wisiał pod sufitem, co było skutkiem zaklęcia pewnego tłustowłosego bruneta.
Klasnęłam w ręce i zachichotałam.
-Snape jesteś geniuszem! – pisnęłam w zachwycie.
Severus zapewne zdziwiony swoją nową rolą, (w końcu tym razem to on był górą, a nie Black) oraz moją spontaniczną reakcją odwrócił się w moją stronę i skłonił nisko. W tym samym czasie zaklęcie przestało działać, a Syriusz stanął na równych nogach.
-Biegiem! – to było ostatnie wypowiedziane przeze mnie słowo, albowiem rzeczywiście rzuciłam się przed siebie, w szaleńczym tempie wybiegłam na błonia, a następnie przebiegłam na drugą stronę jeziora.
Tam zatrzymałam się dokładnie na ułamek sekundy, a jednak właśnie ta krótka chwila zaważyła na tym, że Syriusz dopadł do mnie. Musiałam widocznie źle obliczyć odległość lub pomylić się co do niego.
Patrząc prosto w te szare, nieprzewidywalne ślepia mimowolnie dałam krok w tył, to samo uczynił Black z tym, że jego krok był w przód. Powtórzyliśmy ten manewr jeszcze kilkakrotnie, aż poczułam, że ziemia osuwa mi się spod nóg i zapewne wpadłabym prosto w lodowatą toń, gdyby nie szybka reakcja Syriusza, który złapał mnie w ostatniej chwili i przyciągnął w swoją stronę.
-Skoro nie miałeś zamiaru mnie utopić to, co to miało być? – spytałam odrobinę drżącym głosem.
-Złapałem Teddy w swoje sidła – zaśmiał się.
-Albo poranna kąpiel w jeziorze, albo ty? – przytaknął. – Jesteś zupełnie niemożliwy Syriuszu Black.
-Pani również, panno Warner – skwitował.
-W takim razie pomyślałeś również o tym kto pójdzie za nas na lekcje – zaryzykowałam.
-Eeee... zapomniałem – podrapał się po ciemnej czuprynie.
-W takim razie musimy wracać – tryumfowałam.
-Zawsze możemy powiedzieć, że zachorowaliśmy – zaśmiał się.
-Bardzo mądrze, Black – odparowałam. – Tylko kto nam uwierzy?

.

-Tylko pomyśl Teddy już niedługo Gwiazdka! – powiedziała Carly z egzaltacją, po czym rzuciła się na łóżko.
-No jasne, jedyne dwa miesiące – zironizowałam.
Byłam aktualnie w trakcie zajmującej czynności jaką było malowanie paznokci na wściekniętą zieleń, a strasznie nie lubiłam, kiedy mi się przeszkadzało w takim momencie. Chwila! Ja ogólnie nienawidziłam, jak mi przeszkadzano!
-Musimy już jutro kupić prezenty! – no heloł czy jej totalnie mózg odjęło?
-Nie lepiej dzisiaj? – rzuciłam tak poważnym tonem jak się tylko dało.
-Masz rację! – krzyknęła Carly biorąc do ręki jakąś tam gazetę.
W tamtej chwili byłam już przekonana, co do choroby umysłowej przyjaciółki.
Pozostawał tylko jeden mały drobiazg, jak jej to uświadomić?
Naturalnie „jakaś tam gazeta” okazała się być katalogiem jednej z czarodziejskich firm wysyłkowych.
-Teddy, czy mogłabym cię o coś zapytać? – rzuciła niespodziewanie Carly i gdybym wiedziała do czego zmierza z pewnością odpowiedziałabym przecząco na jej pytanie.
-Jasne – tymczasem tak właśnie zabrzmiała moja odpowiedź, po prostu byłam szczęśliwa, że w końcu przestała rozprawiać o Gwiazdce, bo jeszcze chwila, a zaczęłaby ględzić o świętym Mikołaju i reniferkach.
-Ale tak szczerze, co ty właściwie myślisz o Syriuszu? – zapytała po chwili milczenia.
-O ile w ogóle o nim myślę to źle – odpowiedziałam półprawdą, bo w końcu tak najbezpieczniej.
-Przecież to taki miły chłopiec! – zupełnie, jakbym słyszała moją ciotkę!
-Carmillo, no ja cię błagam! Bądź wreszcie sobą! – wybuchnęłam.
-A zamówimy sobie coś fajnego z tego katalogu? Tak bez okazji – uśmiechnęła się promiennie.
-No pewnie! – dałabym sobie głowę uciąć, że tylko sam Black był w stanie zmusić Carly do zadawania pytań.

3. Kłótnie ...

23 marca 2008 ·

Kłótnie, tajemnice, złamane serca, Hogsmeade i list.
Notka dedykowana trzem osobom;
*kochanej Madzi za te wszystkie
niekontrolowane rozmowy na gadulcu, za ściąganie mnie na ziemię, no i za Cedzię:*
* Esther za to, że jest,
za Rillę oraz przede wszystkim za naszą ostatnią i zarazem pierwszą rozmowę na gadulcu,
w której obrzuciła pewnego delikwenta błotem:* (ciii top secret).
Idze i Ty już wiesz najlepiej, za co skarbie:*




13.09.1976r.

-Zaufaj mi – rzucił zachęcająco z błyszczącymi oczyma. – Po prostu mi zaufaj i podaj rękę.
-Zsuwam się! – moje szczere przerażenie tylko go rozbawiło. – Nie mógłbyś użyć magii?
-I stracić sposobność odegrana prawdziwego bohatera? Chyba żartujesz! – zaśmiał się, choć w jego głosie nie było słychać ani krzty ironii czy też pogardy.
-Nie dam rady – gdy spojrzał mi w oczy już wiedziałam, że skapituluje.
Pokręcił głową z niedowierzaniem i irytacją, po czym jednym machnięciem różdżką sprawił, że na powrót znalazłam się na bezpiecznym gruncie. Syriusz mruknął coś niezrozumiałego by następnie szybkim krokiem odejść w stronę zamku. Zdziwiło mnie jego zachowanie, ale nie zamierzałam składać reklamacji. Wciąż miałam jeszcze nadzieję, że wreszcie wyjawi mi, co go tak bardzo trapi od wielu miesięcy. On jednak jak na złość milczał niczym zaklęty...


Wtedy mu nie zaufałam. Może zaufanie było kluczem do wszelkich jego tajemnic? Najprawdopodobniej nigdy już się tego nie dowiem. Marlena zerwała mnie dzisiaj rano z łóżka skoro świt tylko, dlatego że przypomniało jej się, iż to właśnie w tę sobotę mamy udać się do Hogsmeade. Oczywiście nic nie poprawiło mi humoru tak jak całodniowe włóczenie się po sklepach z sukniami balowymi, jednak niektórym osobom nie da się tego wytłumaczyć.
Czyżby niektórzy sądzili, że czerpię przyjemność z przymierzania tysiąca niebotycznie drogich sukien, których i tak nie kupię i to nie z powodu braku pieniędzy tylko przez zdrowy rozsądek. Ponieważ co miałabym zrobić z takimi sukniami zaraz po zakupieniu? Powiesić sobie w szafie niczym cenne trofeum i podziwiać raz na kwadrans?
Kiedy jeszcze mieszkałam we Francji moja ciotka uznała sobie za punkt honoru przeistoczenie mnie w prawdziwą damę. Mnie jednak znudziła się zabawa w małą księżniczkę już po dwóch dniach; ćwiczenia póz, min, gestów, uśmiechów oraz innych dyrdymałów. Była zniesmaczona moim zachowaniem, jednak nigdy nie powiedziała mi tego otwarcie. Chowała się pod swoim przyklejanym uśmiechem, gdy zechciałam przenieść się do Hogwartu wzięła na siebie wszystkie formalności. Wkrótce później umarła, a ja przez cały czas byłam przy niej trzymając ją za rękę.
Pamiętam, że nie uroniłam wtedy ani jednej łzy. Zamieszkałam u Lily, a ona pokazała mi zupełnie inny świat.
Pomogła mi zrozumieć, że dobro nie występuje tylko wtedy, kiedy nie ma zła.
Spojrzałam na zegarek. Dziewiąta! Nie dobrze!
Wybiegając z dormitorium łapiąc w locie kurtkę, czapkę, szalik i rękawiczki zaśmiałam się mimowolnie.
Zachowywałam się dokładnie tak jakbym zaraz miała się spóźnić na jakiś mega ważny szlaban.
Śmiech zamarł mi na ustach dokładnie w chwili, w której zorientowałam się, że wszyscy nauczyciele i ich
szlabany w sumie nie były tak straszne jak moje przyjaciółki w gniewie toteż przyśpieszyłam kroku.
Wpadłam na błonia w tym samym momencie, w którym Filch zaczął czytać listę.
McKinnon zauważyła mnie jako pierwsza. Posłała mi promienny uśmiech przywołując gestem.
Podświadomie wyczułam obecność osób niepożądanych, jednakże nie odzywając się ani słowem podeszłam do Marleny i Lily, która prowadziła ożywioną rozmowę z jakimś Gryfonem z szóstej klasy, w którym rozpoznałam Jamesa Pottera. Zanim jednak do nich dotarłam drogę zagrodził mi Snape, który następnie podszedł do Liliane i szepnął jej coś na ucho, na co ona zaśmiała się, po czym odszepnęła odpowiedź. Po nietęgiej minie Jamesa zorientowałam się, że i on chciałby wiedzieć w jakim kierunku zmierza konwersacja Gryfonki i Ślizgona.
Podjęłam, więc kolejną próbę dostania się do moich przyjaciół, jednakże tym razem wszelki manewr uniemożliwił mi nie, kto inny jak.... jakże cudowny, uroczy, słodki, zabawny, inteligentny pan ŻADNA-MI-SIĘ-NIE-OPRZE.
-Och, czy coś ci się stało Teddy? – zapytał dokładnie wtedy, gdy moja twarz zrobiła się purpurowa ze złości.
-Zupełnie nic! – warknęłam zaciskając pięści.
-No przecież widzę, że jesteś cała... zaraz, jak to mówią mugole? Nabuzowana! Tak właśnie nabuzowana! – ciągnął swoją tyradę.
-To chyba tobie przydałby się specjalista! – warknęłam wymijając delikwenta szerokim łukiem.
Uśmiechnęłam się uszczęśliwiona albowiem na reszcie było mi dane dostać się do moich drogich, kochanych i niezastąpionych przyjaciółek (czy ja przypadkiem nie zapomniałam jakiegoś epitetu? nie! zdecydowanie to już wszystkie).
-A witaj Pottuś! – wrzasnęłam zdezorientowanemu biedakowi do ucha.
-Teddy! – jego reakcja była natychmiastowa złapał mnie w pół i okręcił dookoła. – Całe wieki cię nie wiedziałem!
-Mógłbyś postawić mnie już na ziemi? – zatrzepotałam rzęsami równie dobrze jak lalki Barbie z fan clubu Huncwotów, a wszyscy znajdujący się co najmniej metr od nas wybuchnęli gromkim śmiechem.
-Się robi, mała! – każdy inny dostałby za takie słowa w mordę, jednak James miał u mnie specjalne przywileje.
-Dziękuję, milordzie – skłoniłam się niczym księżniczka na balu charytatywnym. – Hogsmeade?
-No jasne! – odparł Potter łapiąc mnie pod rękę.
-Widzisz Lilka! Mam nowego króla Deserów! – zachichotałam.
-Jesteś niemożliwa – odparła uśmiechnięta od ucha do ucha Lily.
-I właśnie za to mnie kochasz! – ze zdziwieniem stwierdziłam, że pomimo wszystko mam świetny humor.
Towarzystwo po raz kolejny wybuchnęło gromkim śmiechem, który ucichł zupełnie dopiero w momencie, w którym opuściliśmy teren szkoły. W drodze do wioski opowiadaliśmy sobie ciekawe historie i było prawie tak samo jak za dawnych czasów. Prawie, ponieważ Syriusz już wcale się nie udzielał. Szedł daleko w tyle ze spuszczoną głową, widocznie nad czymś głęboko rozmyślając. Zrobiło mi się prawie żal mojego byłego przyjaciela, niestety nie zasłużył na wybaczenie, a ostatnie wydarzenia tylko potwierdziły, że on zwyczajnie mi nie ufa.
Wczoraj w Pokoju Życzeń naprawdę mnie zaskoczył. Przez chwilę zachowywał się jak prawdziwy Black. Niestety wystarczyło kilka sekund, aby z dawnego przyjaciela przeistoczył się w prawdziwego kretyna. No i jeszcze to stwierdzenie, że i tak nie miałabym u niego szans. Zupełnie jak gdybym, co najmniej zapytała go czy się ze mną ożeni! Czy ja kiedykolwiek dałam mu jakikolwiek powód do takiego postawienia sprawy? Nie! Oczywiście, że nie!
Ten, Black nie jest już godnym zaufania i przenikliwym człowiekiem! To nie jest Syriusz, jakiego znałam...
Pełen charyzmy, spontaniczności, oddania, brawury i.... no tego wszystkiego! To głupi wywyższający się imbecyl, cham, pustak, podrywacz, krętacz, ignorant, który nie myśli o niczym innym jak tylko i wyłącznie o sobie i swoim wyglądzie. Nie zdziwiłabym się specjalnie, gdyby w swojej sypialni zawiesił miliony luster tylko, dlatego żeby codziennie wstając móc wpatrywać się w swoje lustrzane odbicie! Tylko czy on nie zdaje sobie sprawy z tego, że lustra kłamią! Toż to przecież każdy siedmiolatek ci powie, że lustro zaufania nie godne... Czy jakoś tak...
Och, nie ważne!
-Jasna cholera! Cukru! – krzyknęłam zanim zdążyłam chociażby ugryźć się w ten swój niewyparzony jęzor.
-Co jest? – zapytał mało inteligentnie James, który w dalszym ciągu trzymał moją rękę.
-Blacky! – wrzasnęłam jeszcze głośniej dziwiąc się, że jeszcze nie pluję krwią!
(Mało i mniej inteligentnym tłumaczę, iż chodzi o mój język, przegryziony biedny języczek!)
-Houston mamy problem! Pacjent najprawdopodobniej cierpi na niedotlenienie mózgu lub
też o zgrozo na głupotę zmierzchową! Mimo wszystko radzimy zachować spokój – wyrecytowała Liliann.
-Jeśli natychmiast się nie zamkniesz to stracisz cały ten swój pokład inteligencji! – warknęłam.
-Teddy cierpi na przetlenienie mózgu? – wtrącił się ni z tego ni z owego Peter.
-Niedot... Ty ciołku leśny! I ty idioto przeciwko mnie! – lamentowałam w duchu dziękując
niedorozwojowi za ucieczkę przed dalszym monologiem panny Evans.
-Teodora! Co ty do cholery wyprawiasz?! – usłyszałam nieco zachrypnięty głos, który prawie zwalił mnie z nóg.
-Blacky, how how how! – zaśmiałam się histerycznie ku uciesze moich towarzyszy oraz zrezygnowaniu Blacka.
-Że, co? – jednak kiedy się odezwał oprócz zrezygnowania wyczułam coś jeszcze w jego głosie nie jestem jednak w stanie określić słowami co to dokładnie było.
-Szczekaj – odparowałam natychmiast, a Syriusz momentalnie pobladł niczym pergamin.
Nie, nie lepszym porównaniem byłaby chyba jednak ściana... Tak pobladł jak ściana – nie jak sufit!
Koniec końców powiedzmy, że był po prostu trupioblady.
-Syriusz wyluzuj – zwrócił się do niego Potter, a następnie odezwał się do mnie. – A ty przestań już wymyślać, ok.? Oglądając cię z boku nie jeden mógłby stwierdzić, że zgłupiałaś lub, co gorsza za dużo wypiłaś. Czy to jasne?
-Jasne jak słońce i krystalicznie czyste – zarechotałam.
-A nie mówiłem, że to idiotka! – warknął Syriusz. – Powinnaś się leczyć!
-Najpierw jednak z satysfakcją popatrzyłabym na twój koniec! – rzuciłam ironicznie wyszarpując swoją rękę z uścisku Pottera i ruszając przed siebie szaleńczym tempem.
Moje przyjaciółki rzuciły się za mną. Widoczne były już pierwsze zabudowania, co oznaczało, że w końcu dotarliśmy do wioski. Huncwoci zniknęli mi z oczu, a dziewczynom udało się mnie zatrzymać i uspokoić.

***


U Madame Rosetty spotkałyśmy się z Emmą Leighton i Cleopatrą Rosier nazywaną przez przyjaciół po prostu Cleo.
Puchonki wybrały się do butiku z tego samego powodu co my, który był aż nadto oczywisty – bal naturalnie.
A ponieważ zdążyłam się już uspokoić po incydencie, z Blackiem poprowadziłam ożywioną rozmowę z dziewczynami. Obydwie były moimi bliskimi koleżankami znanymi jeszcze za czasów, Beauxbatons.
Warto wspomnieć, iż Cleo była jedynym członkiem swojej rodziny, który nie trafił do Slytherinu.
-Uważam, że najlepiej będzie ci w niebieskim! – skwitowała Ema podchodząc do mnie z całym
stosem sukni balowych tegoż koloru.
Mruknęłam pod nosem komentarz na temat bezsensowności wszelkich bali, po czym zniknęłam w przymierzalni.
Mocując się z tymi wszystkimi guziczkami, zameczkami, szpilkami, kokardkami i Bóg jeden wie, czym jeszcze rozmyślałam o... Syriuszu. Ewidentnie przesadziłam każąc mu szczekać, jednak on w tak bezczelny sposób zagrodził mi drogę dzisiejszego ranka. Należało mu się nawet i coś gorszego, prawda?
Z drugiej strony jednak to raczej z siebie samej zrobiłam idiotkę niż odegrałam się za tamto.
Chyba powoli zaczynam tęsknić za dawnym Syriuszem, który był dżentelmenem w każdym calu.
Ale zdaje się, że i ja byłam wtedy inna. Mimo, iż nigdy nie pozwoliłam się zaprowadzić do kosmetyczki ani chociażby na delikatny makijaż to kiedyś chodziłam do fryzjera i dzięki ciotce ubierałam się o niebo lepiej.
Czyżbym zaczynała tęsknić za ślicznymi ciuszkami? Toż to kompletny absurd! Dla Teodory Warner liczy się tylko wnętrze! Tylko wnętrze, zrozumiano?! Zresztą to nie moja wina, że on się tak zmienił. W końcu mu nie kazałam, prawda? Wypowiedziałam w swoim czasie kilka nieprzyjemnych uwag pod jego adresem, lecz nic ponad.
Jeśli chce sobie latać za przykrótkimi spódniczkami mini z tapetą na ryju to już tylko i wyłącznie jego własny interes!
No, a ja życzę mu szczęścia w świecie trawiastych, natapirowanych panienek z wymyślnymi fryzurami i drogimi perfumami. W końcu plastic is fantastic, oł rajt!
-Teddy żyjesz jeszcze czy zostałaś może przywalona przez gigantyczne, śmiercionośne koronki? – usłyszałam głos Lily dochodzący zza zasłony.
-I to i to! – odkrzyknęłam cisnąc kolejną sukienkę na stos tych, które uznałam za beznadzieję, a trzeba przyznać, że ów stos rósł w zastraszającym tempie od czasu, gdy zaczęłam przymierzać te wszystkie stroje.
-Widzisz twoja ukochana kuzynka znalazła coś wprost idealnego dla ciebie. Boska, jedwabna suknia czerwonego koloru, długa z ogromnym wycięciem na plecach i z wielkim dekoltem z wycięciem od kolana w dół! – oznajmiła i już po chwili dostałam po głowie delikatnym materiałem, który natychmiast podniosłam z podłoża.
Nie podobała mi się ta cała gadanina o ogromnych wycięciach, jednak miałam nadzieję, że to tylko kolejny wymysł mojej jakże dowcipnej kuzyneczki. Tym razem jednak przeliczyłam się. Suknia była dokładnie taka jak opisywała ją Lily, jednak zapomniała dodać do tego wszystkiego, iż ja wyglądałam w niej po prostu zjawiskowo... nieziemsko.
No proszę Teddy zakochała się w nieznośnej sukience, która ani trochę nie pasowała do jej obecnego wizerunku.
A jednak sprzedałaby za nią własne okulary, które nosiła tylko i wyłącznie z miłości, a nawet dałaby sobie zrobić tapetę na twarzy byle by tylko ją mieć. Ach, jaka ja jestem cudownie nieobliczalna!
Ryzykując samouwielbieniem zdjęłam z siebie czerwone cudeńko, po czym podeszłam do lady.
Jakaś nieznana mi sprzedawczyni, a raczej praktykantka spakowała mi ową suknię i zażądała niebotycznej sumy pieniędzy, którą ja bez namysłu zapłaciłam byle tylko móc zawiesić cudo w szafie i wpatrywać się w nie mniej więcej, co kwadrans. Zaraz... zaraz... Czy ja przypadkiem już o tym nie wspominałam? Jak mogłam kupić coś takiego tylko po to, aby gapić się na to wiszące na głupim wieszaku?! To się nazywa sprawiedliwość, ot, co.
-Byłam pewna, że ją kupisz – mruknęła Lily, która stała już wraz z Marleną przy wyjściu, a trzeba dodać, iż obydwie miały już przynajmniej po dwie reklamówki w rączkach.
-Wykupiłyście wszelkie dodatki, jakie tylko mogłyście znaleźć w tym sklepie? – ironizowałam.
-Wszystkie i jeszcze trochę – zaśmiała się Liliane. – Mam w dormitorium szpilki, które będą do niej idealnie pasować.
-Ale ja nie wybieram się na bal – odparowałam.
-Ależ oczywiście, że pójdziesz na bal – wtrąciła się Marlena.
-Ciekawe, z kim? – zapytałam z ironią, choć tak naprawdę bardzo chciałam poznać odpowiedź na to pytanie.
-Z Potterem – odpowiedziała niczym nie wzruszona Lily.
-Doskonale! A czy on o tym już wie? – drążyłam dalej temat.
-Tak wie – odezwała się Marlena.
-A, więc o mnie rozmawiała z nim Lily dzisiejszego ranka, mam rację? – zapytałam.
-Zupełną – tylko tyle miała do powiedzenia moja kuzynka.
-A, co mu obiecałaś w zamian? – chciałam wiedzieć.
-Nic. Zupełnie nic – odpowiedziała szczerze, a ja, choć nie łatwo mi to przyszło uwierzyłam jej.
Zresztą nie miałam powodu, aby jej nie wierzyć. Lily nigdy by mnie nie okłamała.
To nie było w jej stylu. Szczerość przede wszystkim. Szczerość czasami aż do bólu.

***


W Trzech Miotłach panował harmider. Było gwarno, tłoczno i duszno. Zdawać by się mogło, że cały Hogwart zgromadził się w jednym miejscu ku zniesmaczeniu miejscowych. Pamiętam dzień, w którym weszłam tutaj, do środka po raz pierwszy. Upalna sobota, jedna z pierwszych we wrześniu. Wtedy była tu tylko garstka, najwyżej tuzin jednostek, których los był już od dawna zaplanowany, a możliwości jego zmiany znikome. Bo któż przejmuje się losem jednostki? Jednego dnia żyjemy, drugiego odchodzimy... A przecież przez to miejsce przeszło wiele osób, których z imienia ni z nazwiska nie sposób spamiętać. Miejsce trwa nadal niewzruszone, a jednostki przychodzą i odchodzą. To jak śnić na jawie i nigdy się nie obudzić. Śnić o lepszych czasach, a poczuć gorycz porażki.
A myślałam, że niebo jest wszędzie. A miałam nadzieję, że życie będzie lepsze...
Przy stoliku w rogu siedzieli Huncwoci, widoczni jak na dłoni. Remus z tym swoim inteligentnym wyrazem twarzy, teraz milczący normalnie wygłaszający swoje poglądy na wszelkie sprawy, które kiedykolwiek przyszły do głowy niezwykłej czwórce. Dalej Syriusz z posępną miną rozmawiający z rozpromienionym Jamesem przy okazji żywo gestykulującym. Następnie Peter zdający się rozumieć więcej niż kiedykolwiek komukolwiek okazał, jednak nie starający się iść za ciosem i stać się wreszcie odrębną jednostką, a nie tylko kimś, kto uparcie wierzy w każde słowo, które kiedykolwiek wyszło z ust Rogacza lub Łapy. Przy okazji pochłaniający kolejne czekoladowe ciastko, których nigdy nie miał dość. Obserwując jak Marlena i Remus witają się namiętnym pocałunkiem poczułam nagłe ukłucie gdzieś w okolicy serca. Ja nigdy nie miałam chłopaka, ponieważ nawet nie miałam takiej potrzeby. Zawsze wydawało mi się, że każdy facet to bezrozumna hiena, która potrafi tylko brać nie dawać i którą trzeba się opiekować dwadzieścia cztery godziny na dobę. I pewnie powinnam czuć się zaszczycona rok temu, kiedy to Łapa z litości poprosił, abym została jego dziewczyną ja jednak wietrząc jakiś podstęp stanowczo odmówiłam.
Od tamtej pory między nami układało się coraz gorzej, aż w końcu uznałam naszą przyjaźń za skończoną.
Nigdy nie powiedziałam mu tego otwarcie, jednak zrozumiał. Przecież wrogość pomiędzy przyjaciółmi nie tworzy się znikąd, a już na pewno nie z dnia na dzień. Poza tym przyjaźń, która się kończy nigdy nie była przyjaźnią.
Usiadłam z brzegu tuż obok Petera, a Lily dokładnie naprzeciwko mnie obok Jamesa.
Mina mi zrzedła. Poczułam się totalnie nieszczęśliwą i totalnie załamaną jednostką.
Zupełnie jak gdybym miała ku temu jakieś wyraźne powody tymczasem można by powiedzieć,
że zawsze miałam szczęście. To takie jakby szczęście w nieszczęściu – udane życie,
lecz bez najważniejszych osób, bez rodziców. Ciotek, wujków, babć i dziadków można mieć
całe tłumy tymczasem biologicznych rodziców ma się tylko dwoje.
Zabrakło ich przy mnie, choć tak bardzo ich potrzebowałam.
Matki, która wskazywałaby mi właściwe drogi nie narzucając niczego z góry.
Uczącej życia i do pewnego momentu broniącego mnie przed okrucieństwami tego świata.
Ojca, który byłby przy mnie i zawsze spieszył z pomocą lub z dobrą radą.
A przede wszystkim zabrakło mi ich miłości, takiej, którą tylko rodzice potrafią dać swojemu dziecku.
Skłamałabym mówiąc, że ich nie znałam. Znam ich bardzo dobrze, przecież mieszkają w moim sercu!
-Teddy kupiła sobie chyba najpiękniejszą suknię, jaką kiedykolwiek widziałam – z letargu wyrwał mnie dźwięczny głos Lilki.
-To ona idzie na bal?! – nie wiem co bardziej zirytowało mnie w jego wypowiedzi same słowa, zaskoczenie czy też ironia w nich zawarta.
-Ona idzie ze mną – wtrącił się James i nikt oprócz Syriusza nie był zdziwiony jego słowami.
-Dlaczego mi nie powiedziałeś? Sądziłem, że jesteśmy przyjaciółmi! – warknął Black.
-A ja sądziłem, że ci na niej nie zależy. Koniec tematu – odparł Potter.
-Bo mi nie zależy! – warknął Łapa.
-Czyżby? – zironizował Rogacz.
-Cholera jasna! – zawył Black waląc pięścią w stół i gwałtownie wstając z miejsca.
Wypadł z Trzech Mioteł zgarniając po drodze swój płaszcz i głośno trzaskając drzwiami.
Oto jak szesnastolatkowi potrafi szajba odbijać. Robi się groźny, muszę przyznać.
Już wstawałam z miejsca i skłonna byłam nawet za nim pobiec, jednak poczułam czyjąś dłoń na swojej dłoni.
Ujrzałam nad sobą Lily, która potrząsnęła głową wyrażając tym samym swoją dezaprobatę.
-Nie jest sobą – a spojrzeniem dała mi wyraźnie do zrozumienia, że to się nie uda.
Westchnęłam, więc tylko i z powrotem opadłam na swoje miejsce.
Kłopoty były ostatnią rzeczą, której wtedy potrzebowałam. A jednak czułam, że powinnam była za nim pobiec.
Coś w jego wzroku nie pozwalało mi być obojętną na jego kaprysy.
Pozostałam na miejscu ślepo wierząc w słuszność decyzji, którą narzuciła mi Liliann.
Czułam się winna obecnemu stanowi jego umysłu, choć przecież nie miałam nad nim żadnej władzy.

***


Rzuciłam zakupy na podłogę, po czym wskoczyłam na łóżko. Byłam wykończona tym długim dniem, a na dodatek w dalszym ciągu dręczyło mnie coś, co można byłoby nazwać wyrzutami sumienia. Próbowałam przemówić sobie do rozsądku, w końcu nic nikomu nie zrobiłam, jednak taki stan umysłu trwał i trwał odkąd pozwoliłam Blackowi cztery godziny temu opuścić samotnie Trzy Miotły. Miałam złe przeczucia, dlatego też wolałabym raczej nic nie czuć niż mieć tak nasiloną intuicję. Pomimo zmęczenia i z braku lepszych pomysłów na pozbycie się niechcianego stanu postanowiłam pospacerować trochę po zamku. Było jeszcze grubo przed dziesiątą, więc zagrożenie zarobienia kolejnego szlabanu równe było zeru, jednakże to była jedna z tych licznych rzeczy, których wcale się nie bałam, a nawet miałam je w nosie. Nie wiedząc, czemu zaszłam aż pod Pokój Wspólny Gryffindoru.
-Czekolada – powiedziałam, a ramy portretu rozsunęły się, aby zrobić mi przejście.
Nie zwlekając ani chwili weszłam do środka. Hasło znałam oczywiście dzięki Lily, którą odwiedzałam równie często jak ona mnie z tym, że u nas nie ma hasła, a aby wejść trzeba rozwiązać niewątpliwie prostą zagadkę.
Jednak tym razem moim celem nie było dormitorium dziewcząt szóstej klasy Gryffindoru tylko dormitorium Huncwotów. A ponieważ zapuszczałam się tam niezwykle rzadko ze względu na panujący tam rozgardiasz poczułam dziwny strach. Nie miałam, bowiem pojęcia, co takiego zastanę w środku!
Niespodziewanie usłyszałam ciche pukanie w okno i aż podskoczyłam w miejscu z wrażenia.
Za oknem jednak nie dopatrzyłam się żadnych trupów, morderców, duchów ani żadnych innych istot, które choć częściowo pragnęłyby targnąć się na moje życie. Otóż na oknie siedziała śliczna sowa śnieżna z listem w dziobie.
Jak tylko potrafiłam najdelikatniej i najciszej otworzyłam okno, które o dziwo nie zaskrzypiało w zawiasach.
Tak jak do tej pory nie zastanawiałam się nad słusznością moich decyzji tak teraz zawahałam się.
Czy oby na pewno powinnam wziąć list od tej sowy? W końcu to nie mój Pokój Wspólny, a już na pewno nie list zaadresowany do mnie. Pokusa okazała się być silniejszą od zdrowego rozsądku, więc bez skrupułów odebrałam sowie list. Ku mojemu najszczerszemu zdziwieniu nie awanturowała się tak jak sowy mają w zwyczaju tylko odleciała w swoją stronę cicho pohukując. Przymknęłam okno, po czym po raz pierwszy wnikliwiej spojrzałam na kopertę.
Pani Teodora Warner, Hogwart, Pokój Wspólny Gryffindoru.
Zamarłam. Ktoś znał dokładne miejsce mojego położenia, choć nikomu nie zdradzałam, dokąd idę!
Ba! Przecież nawet Marlena nie wysyłałaby mi listów będąc najwyżej kilka metrów ode mnie.
No dobra może i trochę więcej, ale nie wezmę przecież miarki i nie będę mierzyć, prawda?!
Uspokoiwszy się nieco postanowiłam po prostu otworzyć tę cholerną kopertę.
Pomyślałam sobie, że niech się dzieje, co chce.

Droga Teddy,
Piszę właśnie do Ciebie, ponieważ Ty masz najwięcej rozsądku z nich wszystkich.
A przynajmniej mogę być pewien, że nie wywołasz paniki, gdy Cię poinformuję o tym, co się stało.
Dzisiaj około godziny siedemnastej dostarczono do nas Syriusza Blacka.
Nie ukrywam, że jego stan jest poważny, ale nie martw się na pewno z tego wyjdzie.
Ufam, że powiadomisz przyjaciół o całym zajściu.
Naturalnie wysłaliśmy również sowę do dyrektora Dumbledore’a.
Z pozdrowieniami,
Angus Mundugus Flecher.


Taki krótki list, a jednak taki treściwy. Zresztą Angus nigdy nie potrafił opisywać tego, co się wokół niego działo.
Uwielbiał skróty myślowe i jak widać tak mu już zostało. Kiedy w końcu dotarł do mnie sens listu dalekiego kuzyna Marleny wstałam gwałtownie z kanapy i pobiegłam w stronę dormitorium Huncwotów.
Drzwi, które otworzyłam dosyć mocnym szarpnięciem zatrzasnęły się za mną z głośnym hukiem cudem nie uderzając mnie przy tym w plecy. Jak się okazało chłopcy jeszcze nie spali, ale i tak mój widok był dla nich czymś w rodzaju szoku. Nie wiem czy było to wywołane moim nagłym wtargnięciem, bladością, przerażeniem malującym się w oczach lub też wszystkim na raz, co do tego nigdy nie będę miała stu procentowej pewności.
-Gdzie Syriusz? – zdołałam wykrztusić.
Wszyscy trzej jak na komendę wskazali na drzwi od łazienki, z których chwilę później wyłonił się Black.
Już po chwili cały świat zawirował, zobaczyłam ciemność zupełnie jak gdyby ktoś zgasił światło.
Ostatnią rzeczą, którą poczułam zaraz przed kompletną utratą przytomności były czyjeś silne ramiona, które zapewne powstrzymały mnie przed upadkiem....




Tak wiem notka okrutnie nudna no i odezwała się moja skłonność do „więc, nawet, no” itd. itp.
Tym razem jeszcze bez bety, albowiem zależało mi na czasie poza tym są święta i wolałabym nikogo nie kłopotać.
Rozdział ukazał się dzisiaj, ponieważ to dla mnie szczególny dzień.
(Nawet ponadto, że to Wielkanoc).
panna Katarzyna

EDIT!!!
Jak widać ZNOWU zmieniłam szablon ;)
Nie wiem... może to zależy od tego, że jestem Bliźniakiem.
No, a Bliźnięta uwielbiają nowości ^^.
W każdym razie to nie ostatnia oprawa graficzna mojego bloga.

czwartek, 30 sierpnia 2012

1. Desperacko i na oślep



Odsłona I >> 17 lutego 2008 15:40


Jako jedenastolatki uwielbiałyśmy balet. Tylko długa lekcja baletu potrafiła sprawić, że moja najlepsza przyjaciółka uśmiechała się. Ale to jeszcze nie wszystko. Po każdej takiej lekcji chodziłyśmy na plażę. Rozkładałyśmy ogromny koc, na którym nigdy nie brakło koszyka pełnego smakołyków przygotowanych wcześniej przez moją mamę. Teddy nie znała swoich prawdziwych rodziców. Jedyną pamiątką, która pozostała jej po rodzicielce był śliczny złoty medalion ozdobiony błękitnym kryształem, a w środku zdjęcie pięknej blondwłosej kobiety – tak niepodobnej do jedenastoletniej Teodory.
Kiedy ukradkiem przyglądałam się tej odważnej dziewczynce zastanawiałam się skąd bierze tyle siły.
Każdy na jej miejscu prędzej czy później załamałby się, a ona nie uroniła ani jednej łzy.
Cały czas uparcie pruła do przodu. Wysoko postawiła sobie poprzeczkę.
Podziwiam ją za to, że nigdy się nie poddała. Nigdy.
A więc jestem Marlena, McKinnon i otwieram przed wami drzwi do skarbca Teddy.
Chciałabym abyście ją poznali i pokochali tak jak ja...





Chyba nigdy nie płakałam. Nie uroniłam ani jednej łzy odkąd się urodziłam.
Marlena namawiała mnie na pisanie pamiętnika. Mówiła, że to wyzwala w ludziach
te lepsze emocje czy coś takiego. W każdym razie już na wstępie wyśmiałam ten pomysł.
Nauczyłam się przecież gromadzić wszystko bardzo głęboko – w swoim wnętrzu.
Nienawidziłam samej siebie. Nienawidziłam całego świata za to jak wyglądało moje życie.
Nieustanne czekanie na coś, co nigdy się nie spełni. Nie było szans.
Kiedy byłam młodsza wyobrażałam sobie, że pewnego dnia spotkam na ulicy człowieka,
który powie, że jest moim ojcem i wszystko będzie bardziej kolorowe. Nabierze sensu.
Wiadomo jednak, na czym kończą się najczęściej fantazje małych dziewczynek.
Otóż to – na niczym.
A jednak nadal czekałam na kogoś, kto sprawi, że mój świat nie będzie dłużej jednokolorowy.
Więc jak to się stało, że jednak zmieniłam zdanie i zaczęłam opisywać swój nędzny żywot?
Sama nie wiem, dlaczego ale pewnego dnia po treningu Quidditcha po prostu otworzyłam zeszyt i zaczęłam pisać.
To zabawne. Jak łatwo można zamknąć całe życie w kilku zdaniach.
Nasza egzystencja jest krucha. Życie to zaledwie kropla w oceanie wieczności.

Idealny moment? Jeśli ktokolwiek sądzi, że było to otrzymanie listu z Hogwartu to się grubo myli.
Będąc ofiarą totalnego przypadku czy też wpływu szczęśliwej gwiazdki jak zwykła mawiać moja kuzynka Lil nie skakałam beztrosko aż pod sam sufit poddając się dziecinnej euforii bądź też po prostu nadzwyczajnie w świecie radości. Nie wierząc w ciąg przyczynowo-skutkowy po prostu poddałam się dwóm nieprzejednanym babsztylom, które siłą zaciągnęły mnie na Prze... Pokątną.
-Teddy chodźże wreszcie, do cholery! – przez ścianę, podłogę i jeszcze więcej ścian dobiegł do mnie wrzask Lily.
-Już idę! – warknęłam desperacko próbując wyplątać się ze sznurków, w które wcześniej się zaplątałam.
Co mi się zresztą wcale nie udało, ponieważ już po chwili runęłam jak długa na podłogę sycząc wściekle.
Kiedy już zdążyłam przekląć całą swoją rodzinę, połowę swojej szkoły i wszystkich sąsiadów w drzwiach pojawiła się Evansówna we własnej osobie. Z politowaniem pokręciła główką, a ja wzruszyłam ramionami.
W innej sytuacji wystarczyłby jej jeden ruch różdżką i po sprawie, teraz jednak byłyśmy w Anglii no i oczywiście jakiś kretyn wymyślił sobie, że niepełnoletni czarodzieje poza szkołą czarów używać nie mogą.
Na szczęście właśnie wtedy pojawiła się jedyna normalna osoba w tym domu – Petunia Evans.
Na dodatek miała przy sobie nożyczki, wystarczyła, więc chwilka i byłam wolna.
Z radości zapomniałam, kim jestem i jak się nazywam i rzuciłam się jej na szyje w podzięce za uratowanie życia.
-Przecież ja tylko przecięłam te cholerne sznurki – powiedziała zgodnie z prawdą i obrażona opuściła pokój.
Ja i Lil jak na komendę wybuchnęłyśmy śmiechem. Zapowiadał się niezwykle interesujący dzień, nie ma, co.
Gdy wreszcie udało nam się przestać zeszłyśmy na dół, gdzie czekała już na nas Marlena.
Ostatni dzień słodkiej wolności postanowiłyśmy spędzić tak jak nigdy dotąd...

***


Kiedy dotarło do mnie, że to już przedostatni raz trzeba będzie przejść przez barierkę na peron 9 i ¾ zawładnęła mną nagła tęsknota. Uczucie, że ktoś mnie śledzi, które towarzyszyło mi odkąd pamiętam zniknęło na chwilę, aby ustąpić miejsca ogromnej pustce. Poczułam skurcz gdzieś w okolicy serca, ale wiedziałam, że tym razem także się nie rozpłaczę. Teodora Warner nigdy nie pozwalała sobie na łzy, bo łzy są oznaką słabości.
A ja z pewnością nie jestem słaba. Nie jestem też tchórzem, nie poddaję się.
Byłam już po drugiej stronie, kiedy niespodziewanie poczułam, że upadam.
Rozejrzałam się uważnie dookoła i zauważyłam Blacka we własnej osobie.
Posłał mi jeden ze swoich najbardziej obrzydliwych uśmiechów, które każda inna zapewne nazwałaby pociągającymi, powalającymi, słodkimi, ślicznymi i sama nie wiem, jakie jeszcze epitety można byłoby wymyślić.
Wstałam z kamiennej posadzki i otrzepałam ubranie.
Gdy udało mi się wreszcie postawić wózek pod odpowiednim kątem lub po prostu podnieść go moim oczom ukazała się różdżka, którą niezwłocznie podniosłam starając się, aby ten detal umknął uwadze bruneta.
Oczywiście nie rozczarowałam się. Syriusz flirtował z jakąś piętnastolatką i zupełnie nie zwracał na mnie uwagi.
Niewiele czasu było mi potrzeba, aby zidentyfikować właścicielka owej różdżki.
Black! Pomyślałam z wściekłością i ruszyłam do przodu postanawiając, że natychmiast musi mi za to zapłacić.
Nie za różdżkę, oczywiście. Ten gnojek mnie potrącił!
Centymetry dzieliły mnie od delikwenta, gdy niespodziewanie wpadłam na genialny pomysł.
Zamiast urządzać mu sceny, o której i tak wszyscy szybko by zapomnieli i od razu oddawać różdżkę postanowiłam, że zatrzymam ją sobie jeszcze na trochę. To miało być źródło zemsty.
-Co jest, Teddy? – mruknął Black i ku mojemu największemu i jak najbardziej uzasadnionemu zdziwieniu zmierzwił sobie włosy, czego jeszcze nigdy wcześniej nie robił. To był znak rozpoznawczy Pottera!
-Ty... ty bawisz się włosami?! – usłyszałam własny głos zanim zdążyłam ugryźć się w język.
-Dobrze się czujesz? – mogłabym przysiąc, że w jego głosie słychać było troskę. – Chodź poszukamy Lilki.
Po czym bez ostrzeżenia otoczył mnie ramieniem i ruszył przed siebie po drodze chwytając mój kufer.
Jak na mój gust zachowywał się, co najmniej podejrzanie, ale nie śmiałam nic mówić.
Nim się obejrzałam siedziałam w przedziale w towarzystwie Huncwotów, Lil, Marleny oraz dwóch koleżanek Lily z Gryffindoru. Nie czułam się zbyt dobrze w ich towarzystwie,
szczególnie wtedy gdy Lupin zaczął flirtować z Marleną. One wszystkie były śliczne, wręcz doskonałe, a ja?
Pannica z ogromnymi okularami oraz dżungli splątanych włosów o czarnej barwie.
Z zaciętą miną, w płowej wyciągniętej bluzce i w dżinsach, które już dawno straciły swoją barwę.
Nie, nie wcale nie jestem biedna. Jestem wręcz bogata.
Posiadam skrytkę w banku Gringott zapełnioną mnóstwem złotych i srebrnych monet.
Ich nazw i tak nigdy nie zapamiętam, więc, po co dłużej się nad tym rozwodzić?
Wspomnę jeszcze tylko o tym, że nigdy nie byłam u fryzjera, a kosmetyczkę omijam szerokim łukiem.
No, ale, od kiedy martwię się o swój wygląd? Chyba głupieję na starość...
-A ty, Tedd? – nieprzytomnym wzrokiem popatrzyłam na Lin.
-Mmmm?
-Zgubiłem różdżkę, nie widziałaś jej może? – wtrącił się Black.
-Niestety nie, Blacky – odparłam i wspaniałomyślnie posłałam mu uśmiech. – Powinieneś był jej pilnować.

Dalsza część podróży zleciała mi na przyglądaniu się grze przyjaciół w Eksplodującego Durnia oraz kilku innym grom lub też podziwianiem widoków zza okna bądź wpatrywaniem się w drzwi od przedziału.
Byłam jak zwykle wprost wniebowzięta tą niezwykle nudną podróżą, więc z ulgą przyjęłam informację, że już dojeżdżamy i trzeba się przebrać w czarodziejskie szaty. Oczywiście wyrzuciłyśmy przedstawicieli płci przeciwnej z przedziału chcąc tym samym zapewnić sobie odrobiny komfortu podczas przebierania.
Wszystko szło dobrze dopóki nie zauważyłam dziwnego przedmiotu leżącego obok drzwi.
Powoli ruszyłam w tamtą stronę i bez ostrzeżenia pociągnęłam za „to coś”.
Do naszych uszu dobiegł niesamowity huk i kilka siarczystych przekleństw.
Wtedy Lily z dziwnym wyrazem twarzy otworzyła drzwi i naszym oczom ukazał się niebanalny widok.
Czterech Huncwotów leżących na podłodze jeden na drugim i przekrzykujących się nawzajem.
Kiedy tylko zauważyli naszą obecność jak na komendę umilkli.
-CO TO MA ZNACZYĆ? – wcale nie dziwiłam się Huncwotom, bo Lil była naprawdę wkurzona.
A jak ona jest wkurzona to zazwyczaj nie kończy się dobrze dla tego, kto ją wkurzył.
-My ... my... my tylko... – wyjąkał James.
-WY TYLKO, CO?! – zagrzmiała groźnie.
-Lil nie denerwuj się. Nie warto – powiedziałam i odeszłam w stronę wyjścia z wysoko uniesioną głową.
Nie zamierzałam przebywać dłużej w towarzystwie tych niepoprawnych chamów.
Marlena, Em oraz Alice poszły za mną.
Tylko Lily i Cleo nadal stały w miejscu.
Usunięte z sieci w przypływie nagłych, silnych emocji. Ogromna strata dla mnie, jednakże treści wpisów udało się odzyskać przy pomocy pewnej osoby ;)





Prolog >> 6 lutego 2008 17:02


Teodora Warner na pierwszy rzut oka mogłaby się wydawać zwykłą, nudną i szarą nastolatką.
Zupełnie taką samą jak miliony innych niczym nie wyróżniających się dziewcząt.
Nie była ani ładna ani brzydka. Uczyła się dość przeciętnie – do bycia orłem było jej naprawdę daleko.
I tak jak miliardy innych ludzi miała tajemnicę...
Ale jej tajemnica bynajmniej nie była ani nudna ani szara, ani nawet zwykła.
Dziewczyna o czarnych kędziorach, trochę zbyt dużych oczach i śmiesznych okularach na nosie była czarownicą.
Miała skłonności do filozofowania, co bynajmniej nie przydawało się jej w życiu.
Właściwie to żyła marzeniami i choć już od czterech lat uczyła się w Hogwarcie w dalszym ciągu ta
cała magia i ten cały zamek wydawały jej się tylko snem – wytworami jej chorej wyobraźni.
Na nic zdały się setki rozmów z najlepszą przyjaciółką i szczypanie się w ręce.
Ona nadal nie potrafiła uwierzyć...

Cały czas czegoś jej brakowało do całkowitego spełnienia.
I nie była to miłość – broń Boże!
Nie należała do tych rozchichotanych idiotek, które nie myślały o niczym innym tylko o flirtach i romansach.
W żadnym wypadku nie były to same blondynki w różowych wdziankach – ten stereotyp był błędny.
Teddy znała ogrom czarnowłosych dziewczynek ubierających się całkiem normalnie, a miejące cechy charakteru przypisywane „tym platynowym”. Krukonka wzdrygnęła się mimowolnie na widok Syriusza Black’a, który szedł korytarzem trzymając za rękę jakąś śliczną blondyneczkę, w której dziewczyna rozpoznała Emily Jones z ostatniej klasy domu lwa. Uśmiechnęła się z politowaniem i przeszła obok nich – niby cień.

Kolejnym etapem „wędrówki” był przystanek „biblioteka”.
Albowiem mimo tego, iż nie była orłem uwielbiała czytać.
Potrafiła pochłonąć w kilka godzin nawet najgrubszą z ksiąg.
W pewnym sensie to była jej ucieczka od codzienności.
Szczególnie uwielbiała wczytywać się w biografię sławnych czarodziei.
Łykała je wszystkie z taką pasją i zachłannością, że aż czasami bibliotekarka
mimowolnie zatrzymywała się obok jej stolika (miała bowiem swój ulubiony stolik,
którego nigdy nie zmieniała) i po prostu stała i patrzyła tępym wzrokiem na zafascynowaną twarz nastolatki.




Ogromną przyjemność sprawiało jej siedzenie na dachu wieży Ravenclaw’u.
Szczególnie nocą kochała tam przebywać – w samotności.
Patrzyła wtedy bezmyślnie na krajobraz rozciągający się w zasięgu wzroku
i poprawiała kremowy szal, który co chwilę zsuwał się jej z ramion.
Czasami wyobrażała sobie, że jest ptakiem, który frunie w przestworzach.
Wielokrotnie podczas takich wieczorów przypominała sobie o istnieniu swojej
własnej rodziny i pisała do rodziców naprawdę długie listy – czasami na sześć stóp pergaminu.
Odpowiedzi nigdy nie przychodziły tak szybko jakby tego chciała, co gasiło jej entuzjazm.
Często, więc widziano ją jak podczas śniadania dostaje list i niechętnie zabiera się za czytanie.

Gardziła, Ślizgonami i nienawidziła wszystkiego, co tylko mogłoby kojarzyć się z domem węża.
Dla nich była tylko nic nie wartą szlamą, a oni dla niej byli po prostu niczym.
Nie n i k i m – n i c z y m. W jej mniemaniu nie byli nawet ludźmi.
No, bo jak można być człowiekiem nie będąc ani trochę ludzkim?
Nie mając w sobie ani trochę człowieczeństwa?

Była indywidualistką. Rzadko, kiedy korzystała z rad innych.
Niby z wszystkimi żyła w zgodzie jednakże nikomu nie ufała, nawet najlepszej przyjaciółce.
Starała się nie ranić innych, chociaż wiadomo, że czasami to normalna kolej rzeczy.
Przecież niekiedy coś, co dla nas jest śmieszne dla innych jest przykre.
I tak samo jest z zadawaniem bólu drugiej osobie.
Coś, co dla nas jest mało ważne kogoś innego może dotknąć do żywego.
Nie ma ludzi idealnych i tylko głupcy próbują doszukać się ideału w kimkolwiek.
Owszem człowiek może mieć różne idee, ale sam idealny być nie może.
Podstawową cechą człowieczeństwa jest to, że mamy wady.
I to właśnie one sprawiają, że jesteśmy ludzcy.

Copyrights 2017 @ Miara grzechu and C.

Zabrania się kopiowania i rozpowszechniania treści bloga bez pisemnej zgody właścicielki, na podstawie ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych.