23 marca 2008 ·
Kłótnie, tajemnice, złamane serca, Hogsmeade i list.
Notka dedykowana trzem osobom;
*kochanej
Madzi za te wszystkie
niekontrolowane rozmowy na gadulcu, za ściąganie mnie na ziemię, no i za Cedzię:*
*
Esther za to, że jest,
za Rillę oraz przede wszystkim za naszą ostatnią i zarazem pierwszą rozmowę na gadulcu,
w której obrzuciła pewnego delikwenta błotem:* (ciii top secret).
Idze i Ty już wiesz najlepiej, za co skarbie:*
13.09.1976r.
-Zaufaj mi – rzucił zachęcająco z błyszczącymi oczyma. – Po prostu mi zaufaj i podaj rękę.
-Zsuwam się! – moje szczere przerażenie tylko go rozbawiło. – Nie mógłbyś użyć magii?
-I stracić sposobność odegrana prawdziwego bohatera? Chyba
żartujesz! – zaśmiał się, choć w jego głosie nie było słychać ani krzty
ironii czy też pogardy.
-Nie dam rady – gdy spojrzał mi w oczy już wiedziałam, że skapituluje.
Pokręcił głową z niedowierzaniem i irytacją, po czym jednym
machnięciem różdżką sprawił, że na powrót znalazłam się na bezpiecznym
gruncie. Syriusz mruknął coś niezrozumiałego by następnie szybkim
krokiem odejść w stronę zamku. Zdziwiło mnie jego zachowanie, ale nie
zamierzałam składać reklamacji. Wciąż miałam jeszcze nadzieję, że
wreszcie wyjawi mi, co go tak bardzo trapi od wielu miesięcy. On jednak
jak na złość milczał niczym zaklęty...
Wtedy mu nie zaufałam. Może zaufanie było kluczem do wszelkich jego
tajemnic? Najprawdopodobniej nigdy już się tego nie dowiem. Marlena
zerwała mnie dzisiaj rano z łóżka skoro świt tylko, dlatego że
przypomniało jej się, iż to właśnie w tę sobotę mamy udać się do
Hogsmeade. Oczywiście nic nie poprawiło mi humoru tak jak całodniowe
włóczenie się po sklepach z sukniami balowymi, jednak niektórym osobom
nie da się tego wytłumaczyć.
Czyżby niektórzy sądzili, że czerpię przyjemność z przymierzania
tysiąca niebotycznie drogich sukien, których i tak nie kupię i to nie z
powodu braku pieniędzy tylko przez zdrowy rozsądek. Ponieważ co miałabym
zrobić z takimi sukniami zaraz po zakupieniu? Powiesić sobie w szafie
niczym cenne trofeum i podziwiać raz na kwadrans?
Kiedy jeszcze mieszkałam we Francji moja ciotka uznała sobie za
punkt honoru przeistoczenie mnie w prawdziwą damę. Mnie jednak znudziła
się zabawa w małą księżniczkę już po dwóch dniach; ćwiczenia póz, min,
gestów, uśmiechów oraz innych dyrdymałów. Była zniesmaczona moim
zachowaniem, jednak nigdy nie powiedziała mi tego otwarcie. Chowała się
pod swoim przyklejanym uśmiechem, gdy zechciałam przenieść się do
Hogwartu wzięła na siebie wszystkie formalności. Wkrótce później umarła,
a ja przez cały czas byłam przy niej trzymając ją za rękę.
Pamiętam, że nie uroniłam wtedy ani jednej łzy. Zamieszkałam u Lily, a ona pokazała mi zupełnie inny świat.
Pomogła mi zrozumieć, że dobro nie występuje tylko wtedy, kiedy nie ma zła.
Spojrzałam na zegarek. Dziewiąta! Nie dobrze!
Wybiegając z dormitorium łapiąc w locie kurtkę, czapkę, szalik i rękawiczki zaśmiałam się mimowolnie.
Zachowywałam się dokładnie tak jakbym zaraz miała się spóźnić na jakiś mega ważny szlaban.
Śmiech zamarł mi na ustach dokładnie w chwili, w której zorientowałam się, że wszyscy nauczyciele i ich
szlabany w sumie nie były tak straszne jak moje przyjaciółki w gniewie toteż przyśpieszyłam kroku.
Wpadłam na błonia w tym samym momencie, w którym Filch zaczął czytać listę.
McKinnon zauważyła mnie jako pierwsza. Posłała mi promienny uśmiech przywołując gestem.
Podświadomie wyczułam obecność osób niepożądanych, jednakże nie
odzywając się ani słowem podeszłam do Marleny i Lily, która prowadziła
ożywioną rozmowę z jakimś Gryfonem z szóstej klasy, w którym rozpoznałam
Jamesa Pottera. Zanim jednak do nich dotarłam drogę zagrodził mi Snape,
który następnie podszedł do Liliane i szepnął jej coś na ucho, na co
ona zaśmiała się, po czym odszepnęła odpowiedź. Po nietęgiej minie
Jamesa zorientowałam się, że i on chciałby wiedzieć w jakim kierunku
zmierza konwersacja Gryfonki i Ślizgona.
Podjęłam, więc kolejną próbę dostania się do moich przyjaciół,
jednakże tym razem wszelki manewr uniemożliwił mi nie, kto inny jak....
jakże cudowny, uroczy, słodki, zabawny, inteligentny pan
ŻADNA-MI-SIĘ-NIE-OPRZE.
-Och, czy coś ci się stało Teddy? – zapytał dokładnie wtedy, gdy moja twarz zrobiła się purpurowa ze złości.
-Zupełnie nic! – warknęłam zaciskając pięści.
-No przecież widzę, że jesteś cała... zaraz, jak to mówią mugole? Nabuzowana! Tak właśnie nabuzowana! – ciągnął swoją tyradę.
-To chyba tobie przydałby się specjalista! – warknęłam wymijając delikwenta szerokim łukiem.
Uśmiechnęłam się uszczęśliwiona albowiem na reszcie było mi dane
dostać się do moich drogich, kochanych i niezastąpionych przyjaciółek
(czy ja przypadkiem nie zapomniałam jakiegoś epitetu? nie! zdecydowanie
to już wszystkie).
-A witaj Pottuś! – wrzasnęłam zdezorientowanemu biedakowi do ucha.
-Teddy! – jego reakcja była natychmiastowa złapał mnie w pół i okręcił dookoła. – Całe wieki cię nie wiedziałem!
-Mógłbyś postawić mnie już na ziemi? – zatrzepotałam rzęsami równie
dobrze jak lalki Barbie z fan clubu Huncwotów, a wszyscy znajdujący się
co najmniej metr od nas wybuchnęli gromkim śmiechem.
-Się robi, mała! – każdy inny dostałby za takie słowa w mordę, jednak James miał u mnie specjalne przywileje.
-Dziękuję, milordzie – skłoniłam się niczym księżniczka na balu charytatywnym. – Hogsmeade?
-No jasne! – odparł Potter łapiąc mnie pod rękę.
-Widzisz Lilka! Mam nowego króla Deserów! – zachichotałam.
-Jesteś niemożliwa – odparła uśmiechnięta od ucha do ucha Lily.
-I właśnie za to mnie kochasz! – ze zdziwieniem stwierdziłam, że pomimo wszystko mam świetny humor.
Towarzystwo po raz kolejny wybuchnęło gromkim śmiechem, który ucichł
zupełnie dopiero w momencie, w którym opuściliśmy teren szkoły. W
drodze do wioski opowiadaliśmy sobie ciekawe historie i było prawie tak
samo jak za dawnych czasów. Prawie, ponieważ Syriusz już wcale się nie
udzielał. Szedł daleko w tyle ze spuszczoną głową, widocznie nad czymś
głęboko rozmyślając. Zrobiło mi się prawie żal mojego byłego
przyjaciela, niestety nie zasłużył na wybaczenie, a ostatnie wydarzenia
tylko potwierdziły, że on zwyczajnie mi nie ufa.
Wczoraj w Pokoju Życzeń naprawdę mnie zaskoczył. Przez chwilę
zachowywał się jak prawdziwy Black. Niestety wystarczyło kilka sekund,
aby z dawnego przyjaciela przeistoczył się w prawdziwego kretyna. No i
jeszcze to stwierdzenie, że i tak nie miałabym u niego szans. Zupełnie
jak gdybym, co najmniej zapytała go czy się ze mną ożeni! Czy ja
kiedykolwiek dałam mu jakikolwiek powód do takiego postawienia sprawy?
Nie! Oczywiście, że nie!
Ten, Black nie jest już godnym zaufania i przenikliwym człowiekiem! To nie jest Syriusz, jakiego znałam...
Pełen charyzmy, spontaniczności, oddania, brawury i.... no tego
wszystkiego! To głupi wywyższający się imbecyl, cham, pustak, podrywacz,
krętacz, ignorant, który nie myśli o niczym innym jak tylko i wyłącznie
o sobie i swoim wyglądzie. Nie zdziwiłabym się specjalnie, gdyby w
swojej sypialni zawiesił miliony luster tylko, dlatego żeby codziennie
wstając móc wpatrywać się w swoje lustrzane odbicie! Tylko czy on nie
zdaje sobie sprawy z tego, że lustra kłamią! Toż to przecież każdy
siedmiolatek ci powie, że lustro zaufania nie godne... Czy jakoś tak...
Och, nie ważne!
-Jasna cholera! Cukru! – krzyknęłam zanim zdążyłam chociażby ugryźć się w ten swój niewyparzony jęzor.
-Co jest? – zapytał mało inteligentnie James, który w dalszym ciągu trzymał moją rękę.
-Blacky! – wrzasnęłam jeszcze głośniej dziwiąc się, że jeszcze nie pluję krwią!
(Mało i mniej inteligentnym tłumaczę, iż chodzi o mój język, przegryziony biedny języczek!)
-Houston mamy problem! Pacjent najprawdopodobniej cierpi na niedotlenienie mózgu lub
też o zgrozo na głupotę zmierzchową! Mimo wszystko radzimy zachować spokój – wyrecytowała Liliann.
-Jeśli natychmiast się nie zamkniesz to stracisz cały ten swój pokład inteligencji! – warknęłam.
-Teddy cierpi na przetlenienie mózgu? – wtrącił się ni z tego ni z owego Peter.
-Niedot... Ty ciołku leśny! I ty idioto przeciwko mnie! – lamentowałam w duchu dziękując
niedorozwojowi za ucieczkę przed dalszym monologiem panny Evans.
-Teodora! Co ty do cholery wyprawiasz?! – usłyszałam nieco zachrypnięty głos, który prawie zwalił mnie z nóg.
-Blacky, how how how! – zaśmiałam się histerycznie ku uciesze moich towarzyszy oraz zrezygnowaniu Blacka.
-Że, co? – jednak kiedy się odezwał oprócz zrezygnowania wyczułam
coś jeszcze w jego głosie nie jestem jednak w stanie określić słowami co
to dokładnie było.
-Szczekaj – odparowałam natychmiast, a Syriusz momentalnie pobladł niczym pergamin.
Nie, nie lepszym porównaniem byłaby chyba jednak ściana... Tak pobladł jak ściana – nie jak sufit!
Koniec końców powiedzmy, że był po prostu trupioblady.
-Syriusz wyluzuj – zwrócił się do niego Potter, a następnie odezwał
się do mnie. – A ty przestań już wymyślać, ok.? Oglądając cię z boku nie
jeden mógłby stwierdzić, że zgłupiałaś lub, co gorsza za dużo wypiłaś.
Czy to jasne?
-Jasne jak słońce i krystalicznie czyste – zarechotałam.
-A nie mówiłem, że to idiotka! – warknął Syriusz. – Powinnaś się leczyć!
-Najpierw jednak z satysfakcją popatrzyłabym na twój koniec! –
rzuciłam ironicznie wyszarpując swoją rękę z uścisku Pottera i ruszając
przed siebie szaleńczym tempem.
Moje przyjaciółki rzuciły się za mną. Widoczne były już pierwsze
zabudowania, co oznaczało, że w końcu dotarliśmy do wioski. Huncwoci
zniknęli mi z oczu, a dziewczynom udało się mnie zatrzymać i uspokoić.
***
U Madame Rosetty spotkałyśmy się z Emmą Leighton i Cleopatrą Rosier nazywaną przez przyjaciół po prostu Cleo.
Puchonki wybrały się do butiku z tego samego powodu co my, który był aż nadto oczywisty – bal naturalnie.
A ponieważ zdążyłam się już uspokoić po incydencie, z Blackiem
poprowadziłam ożywioną rozmowę z dziewczynami. Obydwie były moimi
bliskimi koleżankami znanymi jeszcze za czasów, Beauxbatons.
Warto wspomnieć, iż Cleo była jedynym członkiem swojej rodziny, który nie trafił do Slytherinu.
-Uważam, że najlepiej będzie ci w niebieskim! – skwitowała Ema podchodząc do mnie z całym
stosem sukni balowych tegoż koloru.
Mruknęłam pod nosem komentarz na temat bezsensowności wszelkich bali, po czym zniknęłam w przymierzalni.
Mocując się z tymi wszystkimi guziczkami, zameczkami, szpilkami,
kokardkami i Bóg jeden wie, czym jeszcze rozmyślałam o... Syriuszu.
Ewidentnie przesadziłam każąc mu szczekać, jednak on w tak bezczelny
sposób zagrodził mi drogę dzisiejszego ranka. Należało mu się nawet i
coś gorszego, prawda?
Z drugiej strony jednak to raczej z siebie samej zrobiłam idiotkę niż odegrałam się za tamto.
Chyba powoli zaczynam tęsknić za dawnym Syriuszem, który był dżentelmenem w każdym calu.
Ale zdaje się, że i ja byłam wtedy inna. Mimo, iż nigdy nie
pozwoliłam się zaprowadzić do kosmetyczki ani chociażby na delikatny
makijaż to kiedyś chodziłam do fryzjera i dzięki ciotce ubierałam się o
niebo lepiej.
Czyżbym zaczynała tęsknić za ślicznymi ciuszkami? Toż to kompletny
absurd! Dla Teodory Warner liczy się tylko wnętrze! Tylko wnętrze,
zrozumiano?! Zresztą to nie moja wina, że on się tak zmienił. W końcu mu
nie kazałam, prawda? Wypowiedziałam w swoim czasie kilka nieprzyjemnych
uwag pod jego adresem, lecz nic ponad.
Jeśli chce sobie latać za przykrótkimi spódniczkami mini z tapetą na ryju to już tylko i wyłącznie jego własny interes!
No, a ja życzę mu szczęścia w świecie trawiastych, natapirowanych
panienek z wymyślnymi fryzurami i drogimi perfumami. W końcu plastic is
fantastic, oł rajt!
-Teddy żyjesz jeszcze czy zostałaś może przywalona przez
gigantyczne, śmiercionośne koronki? – usłyszałam głos Lily dochodzący
zza zasłony.
-I to i to! – odkrzyknęłam cisnąc kolejną sukienkę na stos tych,
które uznałam za beznadzieję, a trzeba przyznać, że ów stos rósł w
zastraszającym tempie od czasu, gdy zaczęłam przymierzać te wszystkie
stroje.
-Widzisz twoja ukochana kuzynka znalazła coś wprost idealnego dla
ciebie. Boska, jedwabna suknia czerwonego koloru, długa z ogromnym
wycięciem na plecach i z wielkim dekoltem z wycięciem od kolana w dół! –
oznajmiła i już po chwili dostałam po głowie delikatnym materiałem,
który natychmiast podniosłam z podłoża.
Nie podobała mi się ta cała gadanina o ogromnych wycięciach, jednak
miałam nadzieję, że to tylko kolejny wymysł mojej jakże dowcipnej
kuzyneczki. Tym razem jednak przeliczyłam się. Suknia była dokładnie
taka jak opisywała ją Lily, jednak zapomniała dodać do tego wszystkiego,
iż ja wyglądałam w niej po prostu zjawiskowo... nieziemsko.
No proszę Teddy zakochała się w nieznośnej sukience, która ani trochę nie pasowała do jej obecnego wizerunku.
A jednak sprzedałaby za nią własne okulary, które nosiła tylko i
wyłącznie z miłości, a nawet dałaby sobie zrobić tapetę na twarzy byle
by tylko ją mieć. Ach, jaka ja jestem cudownie nieobliczalna!
Ryzykując samouwielbieniem zdjęłam z siebie czerwone cudeńko, po czym podeszłam do lady.
Jakaś nieznana mi sprzedawczyni, a raczej praktykantka spakowała mi
ową suknię i zażądała niebotycznej sumy pieniędzy, którą ja bez namysłu
zapłaciłam byle tylko móc zawiesić cudo w szafie i wpatrywać się w nie
mniej więcej, co kwadrans. Zaraz... zaraz... Czy ja przypadkiem już o
tym nie wspominałam? Jak mogłam kupić coś takiego tylko po to, aby gapić
się na to wiszące na głupim wieszaku?! To się nazywa sprawiedliwość,
ot, co.
-Byłam pewna, że ją kupisz – mruknęła Lily, która stała już wraz z
Marleną przy wyjściu, a trzeba dodać, iż obydwie miały już przynajmniej
po dwie reklamówki w rączkach.
-Wykupiłyście wszelkie dodatki, jakie tylko mogłyście znaleźć w tym sklepie? – ironizowałam.
-Wszystkie i jeszcze trochę – zaśmiała się Liliane. – Mam w dormitorium szpilki, które będą do niej idealnie pasować.
-Ale ja nie wybieram się na bal – odparowałam.
-Ależ oczywiście, że pójdziesz na bal – wtrąciła się Marlena.
-Ciekawe, z kim? – zapytałam z ironią, choć tak naprawdę bardzo chciałam poznać odpowiedź na to pytanie.
-Z Potterem – odpowiedziała niczym nie wzruszona Lily.
-Doskonale! A czy on o tym już wie? – drążyłam dalej temat.
-Tak wie – odezwała się Marlena.
-A, więc o mnie rozmawiała z nim Lily dzisiejszego ranka, mam rację? – zapytałam.
-Zupełną – tylko tyle miała do powiedzenia moja kuzynka.
-A, co mu obiecałaś w zamian? – chciałam wiedzieć.
-Nic. Zupełnie nic – odpowiedziała szczerze, a ja, choć nie łatwo mi to przyszło uwierzyłam jej.
Zresztą nie miałam powodu, aby jej nie wierzyć. Lily nigdy by mnie nie okłamała.
To nie było w jej stylu. Szczerość przede wszystkim. Szczerość czasami aż do bólu.
***
W Trzech Miotłach panował harmider. Było gwarno, tłoczno i duszno.
Zdawać by się mogło, że cały Hogwart zgromadził się w jednym miejscu ku
zniesmaczeniu miejscowych. Pamiętam dzień, w którym weszłam tutaj, do
środka po raz pierwszy. Upalna sobota, jedna z pierwszych we wrześniu.
Wtedy była tu tylko garstka, najwyżej tuzin jednostek, których los był
już od dawna zaplanowany, a możliwości jego zmiany znikome. Bo któż
przejmuje się losem jednostki? Jednego dnia żyjemy, drugiego
odchodzimy... A przecież przez to miejsce przeszło wiele osób, których z
imienia ni z nazwiska nie sposób spamiętać. Miejsce trwa nadal
niewzruszone, a jednostki przychodzą i odchodzą. To jak śnić na jawie i
nigdy się nie obudzić. Śnić o lepszych czasach, a poczuć gorycz porażki.
A myślałam, że niebo jest wszędzie. A miałam nadzieję, że życie będzie lepsze...
Przy stoliku w rogu siedzieli Huncwoci, widoczni jak na dłoni. Remus
z tym swoim inteligentnym wyrazem twarzy, teraz milczący normalnie
wygłaszający swoje poglądy na wszelkie sprawy, które kiedykolwiek
przyszły do głowy niezwykłej czwórce. Dalej Syriusz z posępną miną
rozmawiający z rozpromienionym Jamesem przy okazji żywo gestykulującym.
Następnie Peter zdający się rozumieć więcej niż kiedykolwiek komukolwiek
okazał, jednak nie starający się iść za ciosem i stać się wreszcie
odrębną jednostką, a nie tylko kimś, kto uparcie wierzy w każde słowo,
które kiedykolwiek wyszło z ust Rogacza lub Łapy. Przy okazji
pochłaniający kolejne czekoladowe ciastko, których nigdy nie miał dość.
Obserwując jak Marlena i Remus witają się namiętnym pocałunkiem poczułam
nagłe ukłucie gdzieś w okolicy serca. Ja nigdy nie miałam chłopaka,
ponieważ nawet nie miałam takiej potrzeby. Zawsze wydawało mi się, że
każdy facet to bezrozumna hiena, która potrafi tylko brać nie dawać i
którą trzeba się opiekować dwadzieścia cztery godziny na dobę. I pewnie
powinnam czuć się zaszczycona rok temu, kiedy to Łapa z litości
poprosił, abym została jego dziewczyną ja jednak wietrząc jakiś podstęp
stanowczo odmówiłam.
Od tamtej pory między nami układało się coraz gorzej, aż w końcu uznałam naszą przyjaźń za skończoną.
Nigdy nie powiedziałam mu tego otwarcie, jednak zrozumiał. Przecież
wrogość pomiędzy przyjaciółmi nie tworzy się znikąd, a już na pewno nie z
dnia na dzień. Poza tym przyjaźń, która się kończy nigdy nie była
przyjaźnią.
Usiadłam z brzegu tuż obok Petera, a Lily dokładnie naprzeciwko mnie obok Jamesa.
Mina mi zrzedła. Poczułam się totalnie nieszczęśliwą i totalnie załamaną jednostką.
Zupełnie jak gdybym miała ku temu jakieś wyraźne powody tymczasem można by powiedzieć,
że zawsze miałam szczęście. To takie jakby szczęście w nieszczęściu – udane życie,
lecz bez najważniejszych osób, bez rodziców. Ciotek, wujków, babć i dziadków można mieć
całe tłumy tymczasem biologicznych rodziców ma się tylko dwoje.
Zabrakło ich przy mnie, choć tak bardzo ich potrzebowałam.
Matki, która wskazywałaby mi właściwe drogi nie narzucając niczego z góry.
Uczącej życia i do pewnego momentu broniącego mnie przed okrucieństwami tego świata.
Ojca, który byłby przy mnie i zawsze spieszył z pomocą lub z dobrą radą.
A przede wszystkim zabrakło mi ich miłości, takiej, którą tylko rodzice potrafią dać swojemu dziecku.
Skłamałabym mówiąc, że ich nie znałam. Znam ich bardzo dobrze, przecież mieszkają w moim sercu!
-Teddy kupiła sobie chyba najpiękniejszą suknię, jaką kiedykolwiek widziałam – z letargu wyrwał mnie dźwięczny głos Lilki.
-To ona idzie na bal?! – nie wiem co bardziej zirytowało mnie w jego
wypowiedzi same słowa, zaskoczenie czy też ironia w nich zawarta.
-Ona idzie ze mną – wtrącił się James i nikt oprócz Syriusza nie był zdziwiony jego słowami.
-Dlaczego mi nie powiedziałeś? Sądziłem, że jesteśmy przyjaciółmi! – warknął Black.
-A ja sądziłem, że ci na niej nie zależy. Koniec tematu – odparł Potter.
-Bo mi nie zależy! – warknął Łapa.
-Czyżby? – zironizował Rogacz.
-Cholera jasna! – zawył Black waląc pięścią w stół i gwałtownie wstając z miejsca.
Wypadł z Trzech Mioteł zgarniając po drodze swój płaszcz i głośno trzaskając drzwiami.
Oto jak szesnastolatkowi potrafi szajba odbijać. Robi się groźny, muszę przyznać.
Już wstawałam z miejsca i skłonna byłam nawet za nim pobiec, jednak poczułam czyjąś dłoń na swojej dłoni.
Ujrzałam nad sobą Lily, która potrząsnęła głową wyrażając tym samym swoją dezaprobatę.
-Nie jest sobą – a spojrzeniem dała mi wyraźnie do zrozumienia, że to się nie uda.
Westchnęłam, więc tylko i z powrotem opadłam na swoje miejsce.
Kłopoty były ostatnią rzeczą, której wtedy potrzebowałam. A jednak czułam, że powinnam była za nim pobiec.
Coś w jego wzroku nie pozwalało mi być obojętną na jego kaprysy.
Pozostałam na miejscu ślepo wierząc w słuszność decyzji, którą narzuciła mi Liliann.
Czułam się winna obecnemu stanowi jego umysłu, choć przecież nie miałam nad nim żadnej władzy.
***
Rzuciłam zakupy na podłogę, po czym wskoczyłam na łóżko. Byłam
wykończona tym długim dniem, a na dodatek w dalszym ciągu dręczyło mnie
coś, co można byłoby nazwać wyrzutami sumienia. Próbowałam przemówić
sobie do rozsądku, w końcu nic nikomu nie zrobiłam, jednak taki stan
umysłu trwał i trwał odkąd pozwoliłam Blackowi cztery godziny temu
opuścić samotnie Trzy Miotły. Miałam złe przeczucia, dlatego też
wolałabym raczej nic nie czuć niż mieć tak nasiloną intuicję. Pomimo
zmęczenia i z braku lepszych pomysłów na pozbycie się niechcianego stanu
postanowiłam pospacerować trochę po zamku. Było jeszcze grubo przed
dziesiątą, więc zagrożenie zarobienia kolejnego szlabanu równe było
zeru, jednakże to była jedna z tych licznych rzeczy, których wcale się
nie bałam, a nawet miałam je w nosie. Nie wiedząc, czemu zaszłam aż pod
Pokój Wspólny Gryffindoru.
-Czekolada – powiedziałam, a ramy portretu rozsunęły się, aby zrobić mi przejście.
Nie zwlekając ani chwili weszłam do środka. Hasło znałam oczywiście
dzięki Lily, którą odwiedzałam równie często jak ona mnie z tym, że u
nas nie ma hasła, a aby wejść trzeba rozwiązać niewątpliwie prostą
zagadkę.
Jednak tym razem moim celem nie było dormitorium dziewcząt szóstej
klasy Gryffindoru tylko dormitorium Huncwotów. A ponieważ zapuszczałam
się tam niezwykle rzadko ze względu na panujący tam rozgardiasz poczułam
dziwny strach. Nie miałam, bowiem pojęcia, co takiego zastanę w środku!
Niespodziewanie usłyszałam ciche pukanie w okno i aż podskoczyłam w miejscu z wrażenia.
Za oknem jednak nie dopatrzyłam się żadnych trupów, morderców,
duchów ani żadnych innych istot, które choć częściowo pragnęłyby targnąć
się na moje życie. Otóż na oknie siedziała śliczna sowa śnieżna z
listem w dziobie.
Jak tylko potrafiłam najdelikatniej i najciszej otworzyłam okno, które o dziwo nie zaskrzypiało w zawiasach.
Tak jak do tej pory nie zastanawiałam się nad słusznością moich decyzji tak teraz zawahałam się.
Czy oby na pewno powinnam wziąć list od tej sowy? W końcu to nie mój
Pokój Wspólny, a już na pewno nie list zaadresowany do mnie. Pokusa
okazała się być silniejszą od zdrowego rozsądku, więc bez skrupułów
odebrałam sowie list. Ku mojemu najszczerszemu zdziwieniu nie
awanturowała się tak jak sowy mają w zwyczaju tylko odleciała w swoją
stronę cicho pohukując. Przymknęłam okno, po czym po raz pierwszy
wnikliwiej spojrzałam na kopertę.
Pani Teodora Warner, Hogwart, Pokój Wspólny Gryffindoru.
Zamarłam. Ktoś znał dokładne miejsce mojego położenia, choć nikomu nie zdradzałam, dokąd idę!
Ba! Przecież nawet Marlena nie wysyłałaby mi listów będąc najwyżej kilka metrów ode mnie.
No dobra może i trochę więcej, ale nie wezmę przecież miarki i nie będę mierzyć, prawda?!
Uspokoiwszy się nieco postanowiłam po prostu otworzyć tę cholerną kopertę.
Pomyślałam sobie, że niech się dzieje, co chce.
Droga Teddy,
Piszę właśnie do Ciebie, ponieważ Ty masz najwięcej rozsądku z nich wszystkich.
A przynajmniej mogę być pewien, że nie wywołasz paniki, gdy Cię poinformuję o tym, co się stało.
Dzisiaj około godziny siedemnastej dostarczono do nas Syriusza Blacka.
Nie ukrywam, że jego stan jest poważny, ale nie martw się na pewno z tego wyjdzie.
Ufam, że powiadomisz przyjaciół o całym zajściu.
Naturalnie wysłaliśmy również sowę do dyrektora Dumbledore’a.
Z pozdrowieniami,
Angus Mundugus Flecher.
Taki krótki list, a jednak taki treściwy. Zresztą Angus nigdy nie potrafił opisywać tego, co się wokół niego działo.
Uwielbiał skróty myślowe i jak widać tak mu już zostało. Kiedy w
końcu dotarł do mnie sens listu dalekiego kuzyna Marleny wstałam
gwałtownie z kanapy i pobiegłam w stronę dormitorium Huncwotów.
Drzwi, które otworzyłam dosyć mocnym szarpnięciem zatrzasnęły się za
mną z głośnym hukiem cudem nie uderzając mnie przy tym w plecy. Jak się
okazało chłopcy jeszcze nie spali, ale i tak mój widok był dla nich
czymś w rodzaju szoku. Nie wiem czy było to wywołane moim nagłym
wtargnięciem, bladością, przerażeniem malującym się w oczach lub też
wszystkim na raz, co do tego nigdy nie będę miała stu procentowej
pewności.
-Gdzie Syriusz? – zdołałam wykrztusić.
Wszyscy trzej jak na komendę wskazali na drzwi od łazienki, z których chwilę później wyłonił się Black.
Już po chwili cały świat zawirował, zobaczyłam ciemność zupełnie jak gdyby ktoś zgasił światło.
Ostatnią rzeczą, którą poczułam zaraz przed kompletną utratą
przytomności były czyjeś silne ramiona, które zapewne powstrzymały mnie
przed upadkiem....
Tak wiem notka okrutnie nudna no i odezwała się moja skłonność do „więc, nawet, no” itd. itp.
Tym razem jeszcze bez bety, albowiem zależało mi na czasie poza tym są święta i wolałabym nikogo nie kłopotać.
Rozdział ukazał się dzisiaj, ponieważ to dla mnie szczególny dzień.
(Nawet ponadto, że to Wielkanoc).
panna Katarzyna
EDIT!!!
Jak widać ZNOWU zmieniłam szablon ;)
Nie wiem... może to zależy od tego, że jestem Bliźniakiem.
No, a Bliźnięta uwielbiają nowości ^^.
W każdym razie to nie ostatnia oprawa graficzna mojego bloga.