piątek, 31 sierpnia 2012

3. Kłótnie ...

23 marca 2008 ·

Kłótnie, tajemnice, złamane serca, Hogsmeade i list.
Notka dedykowana trzem osobom;
*kochanej Madzi za te wszystkie
niekontrolowane rozmowy na gadulcu, za ściąganie mnie na ziemię, no i za Cedzię:*
* Esther za to, że jest,
za Rillę oraz przede wszystkim za naszą ostatnią i zarazem pierwszą rozmowę na gadulcu,
w której obrzuciła pewnego delikwenta błotem:* (ciii top secret).
Idze i Ty już wiesz najlepiej, za co skarbie:*




13.09.1976r.

-Zaufaj mi – rzucił zachęcająco z błyszczącymi oczyma. – Po prostu mi zaufaj i podaj rękę.
-Zsuwam się! – moje szczere przerażenie tylko go rozbawiło. – Nie mógłbyś użyć magii?
-I stracić sposobność odegrana prawdziwego bohatera? Chyba żartujesz! – zaśmiał się, choć w jego głosie nie było słychać ani krzty ironii czy też pogardy.
-Nie dam rady – gdy spojrzał mi w oczy już wiedziałam, że skapituluje.
Pokręcił głową z niedowierzaniem i irytacją, po czym jednym machnięciem różdżką sprawił, że na powrót znalazłam się na bezpiecznym gruncie. Syriusz mruknął coś niezrozumiałego by następnie szybkim krokiem odejść w stronę zamku. Zdziwiło mnie jego zachowanie, ale nie zamierzałam składać reklamacji. Wciąż miałam jeszcze nadzieję, że wreszcie wyjawi mi, co go tak bardzo trapi od wielu miesięcy. On jednak jak na złość milczał niczym zaklęty...


Wtedy mu nie zaufałam. Może zaufanie było kluczem do wszelkich jego tajemnic? Najprawdopodobniej nigdy już się tego nie dowiem. Marlena zerwała mnie dzisiaj rano z łóżka skoro świt tylko, dlatego że przypomniało jej się, iż to właśnie w tę sobotę mamy udać się do Hogsmeade. Oczywiście nic nie poprawiło mi humoru tak jak całodniowe włóczenie się po sklepach z sukniami balowymi, jednak niektórym osobom nie da się tego wytłumaczyć.
Czyżby niektórzy sądzili, że czerpię przyjemność z przymierzania tysiąca niebotycznie drogich sukien, których i tak nie kupię i to nie z powodu braku pieniędzy tylko przez zdrowy rozsądek. Ponieważ co miałabym zrobić z takimi sukniami zaraz po zakupieniu? Powiesić sobie w szafie niczym cenne trofeum i podziwiać raz na kwadrans?
Kiedy jeszcze mieszkałam we Francji moja ciotka uznała sobie za punkt honoru przeistoczenie mnie w prawdziwą damę. Mnie jednak znudziła się zabawa w małą księżniczkę już po dwóch dniach; ćwiczenia póz, min, gestów, uśmiechów oraz innych dyrdymałów. Była zniesmaczona moim zachowaniem, jednak nigdy nie powiedziała mi tego otwarcie. Chowała się pod swoim przyklejanym uśmiechem, gdy zechciałam przenieść się do Hogwartu wzięła na siebie wszystkie formalności. Wkrótce później umarła, a ja przez cały czas byłam przy niej trzymając ją za rękę.
Pamiętam, że nie uroniłam wtedy ani jednej łzy. Zamieszkałam u Lily, a ona pokazała mi zupełnie inny świat.
Pomogła mi zrozumieć, że dobro nie występuje tylko wtedy, kiedy nie ma zła.
Spojrzałam na zegarek. Dziewiąta! Nie dobrze!
Wybiegając z dormitorium łapiąc w locie kurtkę, czapkę, szalik i rękawiczki zaśmiałam się mimowolnie.
Zachowywałam się dokładnie tak jakbym zaraz miała się spóźnić na jakiś mega ważny szlaban.
Śmiech zamarł mi na ustach dokładnie w chwili, w której zorientowałam się, że wszyscy nauczyciele i ich
szlabany w sumie nie były tak straszne jak moje przyjaciółki w gniewie toteż przyśpieszyłam kroku.
Wpadłam na błonia w tym samym momencie, w którym Filch zaczął czytać listę.
McKinnon zauważyła mnie jako pierwsza. Posłała mi promienny uśmiech przywołując gestem.
Podświadomie wyczułam obecność osób niepożądanych, jednakże nie odzywając się ani słowem podeszłam do Marleny i Lily, która prowadziła ożywioną rozmowę z jakimś Gryfonem z szóstej klasy, w którym rozpoznałam Jamesa Pottera. Zanim jednak do nich dotarłam drogę zagrodził mi Snape, który następnie podszedł do Liliane i szepnął jej coś na ucho, na co ona zaśmiała się, po czym odszepnęła odpowiedź. Po nietęgiej minie Jamesa zorientowałam się, że i on chciałby wiedzieć w jakim kierunku zmierza konwersacja Gryfonki i Ślizgona.
Podjęłam, więc kolejną próbę dostania się do moich przyjaciół, jednakże tym razem wszelki manewr uniemożliwił mi nie, kto inny jak.... jakże cudowny, uroczy, słodki, zabawny, inteligentny pan ŻADNA-MI-SIĘ-NIE-OPRZE.
-Och, czy coś ci się stało Teddy? – zapytał dokładnie wtedy, gdy moja twarz zrobiła się purpurowa ze złości.
-Zupełnie nic! – warknęłam zaciskając pięści.
-No przecież widzę, że jesteś cała... zaraz, jak to mówią mugole? Nabuzowana! Tak właśnie nabuzowana! – ciągnął swoją tyradę.
-To chyba tobie przydałby się specjalista! – warknęłam wymijając delikwenta szerokim łukiem.
Uśmiechnęłam się uszczęśliwiona albowiem na reszcie było mi dane dostać się do moich drogich, kochanych i niezastąpionych przyjaciółek (czy ja przypadkiem nie zapomniałam jakiegoś epitetu? nie! zdecydowanie to już wszystkie).
-A witaj Pottuś! – wrzasnęłam zdezorientowanemu biedakowi do ucha.
-Teddy! – jego reakcja była natychmiastowa złapał mnie w pół i okręcił dookoła. – Całe wieki cię nie wiedziałem!
-Mógłbyś postawić mnie już na ziemi? – zatrzepotałam rzęsami równie dobrze jak lalki Barbie z fan clubu Huncwotów, a wszyscy znajdujący się co najmniej metr od nas wybuchnęli gromkim śmiechem.
-Się robi, mała! – każdy inny dostałby za takie słowa w mordę, jednak James miał u mnie specjalne przywileje.
-Dziękuję, milordzie – skłoniłam się niczym księżniczka na balu charytatywnym. – Hogsmeade?
-No jasne! – odparł Potter łapiąc mnie pod rękę.
-Widzisz Lilka! Mam nowego króla Deserów! – zachichotałam.
-Jesteś niemożliwa – odparła uśmiechnięta od ucha do ucha Lily.
-I właśnie za to mnie kochasz! – ze zdziwieniem stwierdziłam, że pomimo wszystko mam świetny humor.
Towarzystwo po raz kolejny wybuchnęło gromkim śmiechem, który ucichł zupełnie dopiero w momencie, w którym opuściliśmy teren szkoły. W drodze do wioski opowiadaliśmy sobie ciekawe historie i było prawie tak samo jak za dawnych czasów. Prawie, ponieważ Syriusz już wcale się nie udzielał. Szedł daleko w tyle ze spuszczoną głową, widocznie nad czymś głęboko rozmyślając. Zrobiło mi się prawie żal mojego byłego przyjaciela, niestety nie zasłużył na wybaczenie, a ostatnie wydarzenia tylko potwierdziły, że on zwyczajnie mi nie ufa.
Wczoraj w Pokoju Życzeń naprawdę mnie zaskoczył. Przez chwilę zachowywał się jak prawdziwy Black. Niestety wystarczyło kilka sekund, aby z dawnego przyjaciela przeistoczył się w prawdziwego kretyna. No i jeszcze to stwierdzenie, że i tak nie miałabym u niego szans. Zupełnie jak gdybym, co najmniej zapytała go czy się ze mną ożeni! Czy ja kiedykolwiek dałam mu jakikolwiek powód do takiego postawienia sprawy? Nie! Oczywiście, że nie!
Ten, Black nie jest już godnym zaufania i przenikliwym człowiekiem! To nie jest Syriusz, jakiego znałam...
Pełen charyzmy, spontaniczności, oddania, brawury i.... no tego wszystkiego! To głupi wywyższający się imbecyl, cham, pustak, podrywacz, krętacz, ignorant, który nie myśli o niczym innym jak tylko i wyłącznie o sobie i swoim wyglądzie. Nie zdziwiłabym się specjalnie, gdyby w swojej sypialni zawiesił miliony luster tylko, dlatego żeby codziennie wstając móc wpatrywać się w swoje lustrzane odbicie! Tylko czy on nie zdaje sobie sprawy z tego, że lustra kłamią! Toż to przecież każdy siedmiolatek ci powie, że lustro zaufania nie godne... Czy jakoś tak...
Och, nie ważne!
-Jasna cholera! Cukru! – krzyknęłam zanim zdążyłam chociażby ugryźć się w ten swój niewyparzony jęzor.
-Co jest? – zapytał mało inteligentnie James, który w dalszym ciągu trzymał moją rękę.
-Blacky! – wrzasnęłam jeszcze głośniej dziwiąc się, że jeszcze nie pluję krwią!
(Mało i mniej inteligentnym tłumaczę, iż chodzi o mój język, przegryziony biedny języczek!)
-Houston mamy problem! Pacjent najprawdopodobniej cierpi na niedotlenienie mózgu lub
też o zgrozo na głupotę zmierzchową! Mimo wszystko radzimy zachować spokój – wyrecytowała Liliann.
-Jeśli natychmiast się nie zamkniesz to stracisz cały ten swój pokład inteligencji! – warknęłam.
-Teddy cierpi na przetlenienie mózgu? – wtrącił się ni z tego ni z owego Peter.
-Niedot... Ty ciołku leśny! I ty idioto przeciwko mnie! – lamentowałam w duchu dziękując
niedorozwojowi za ucieczkę przed dalszym monologiem panny Evans.
-Teodora! Co ty do cholery wyprawiasz?! – usłyszałam nieco zachrypnięty głos, który prawie zwalił mnie z nóg.
-Blacky, how how how! – zaśmiałam się histerycznie ku uciesze moich towarzyszy oraz zrezygnowaniu Blacka.
-Że, co? – jednak kiedy się odezwał oprócz zrezygnowania wyczułam coś jeszcze w jego głosie nie jestem jednak w stanie określić słowami co to dokładnie było.
-Szczekaj – odparowałam natychmiast, a Syriusz momentalnie pobladł niczym pergamin.
Nie, nie lepszym porównaniem byłaby chyba jednak ściana... Tak pobladł jak ściana – nie jak sufit!
Koniec końców powiedzmy, że był po prostu trupioblady.
-Syriusz wyluzuj – zwrócił się do niego Potter, a następnie odezwał się do mnie. – A ty przestań już wymyślać, ok.? Oglądając cię z boku nie jeden mógłby stwierdzić, że zgłupiałaś lub, co gorsza za dużo wypiłaś. Czy to jasne?
-Jasne jak słońce i krystalicznie czyste – zarechotałam.
-A nie mówiłem, że to idiotka! – warknął Syriusz. – Powinnaś się leczyć!
-Najpierw jednak z satysfakcją popatrzyłabym na twój koniec! – rzuciłam ironicznie wyszarpując swoją rękę z uścisku Pottera i ruszając przed siebie szaleńczym tempem.
Moje przyjaciółki rzuciły się za mną. Widoczne były już pierwsze zabudowania, co oznaczało, że w końcu dotarliśmy do wioski. Huncwoci zniknęli mi z oczu, a dziewczynom udało się mnie zatrzymać i uspokoić.

***


U Madame Rosetty spotkałyśmy się z Emmą Leighton i Cleopatrą Rosier nazywaną przez przyjaciół po prostu Cleo.
Puchonki wybrały się do butiku z tego samego powodu co my, który był aż nadto oczywisty – bal naturalnie.
A ponieważ zdążyłam się już uspokoić po incydencie, z Blackiem poprowadziłam ożywioną rozmowę z dziewczynami. Obydwie były moimi bliskimi koleżankami znanymi jeszcze za czasów, Beauxbatons.
Warto wspomnieć, iż Cleo była jedynym członkiem swojej rodziny, który nie trafił do Slytherinu.
-Uważam, że najlepiej będzie ci w niebieskim! – skwitowała Ema podchodząc do mnie z całym
stosem sukni balowych tegoż koloru.
Mruknęłam pod nosem komentarz na temat bezsensowności wszelkich bali, po czym zniknęłam w przymierzalni.
Mocując się z tymi wszystkimi guziczkami, zameczkami, szpilkami, kokardkami i Bóg jeden wie, czym jeszcze rozmyślałam o... Syriuszu. Ewidentnie przesadziłam każąc mu szczekać, jednak on w tak bezczelny sposób zagrodził mi drogę dzisiejszego ranka. Należało mu się nawet i coś gorszego, prawda?
Z drugiej strony jednak to raczej z siebie samej zrobiłam idiotkę niż odegrałam się za tamto.
Chyba powoli zaczynam tęsknić za dawnym Syriuszem, który był dżentelmenem w każdym calu.
Ale zdaje się, że i ja byłam wtedy inna. Mimo, iż nigdy nie pozwoliłam się zaprowadzić do kosmetyczki ani chociażby na delikatny makijaż to kiedyś chodziłam do fryzjera i dzięki ciotce ubierałam się o niebo lepiej.
Czyżbym zaczynała tęsknić za ślicznymi ciuszkami? Toż to kompletny absurd! Dla Teodory Warner liczy się tylko wnętrze! Tylko wnętrze, zrozumiano?! Zresztą to nie moja wina, że on się tak zmienił. W końcu mu nie kazałam, prawda? Wypowiedziałam w swoim czasie kilka nieprzyjemnych uwag pod jego adresem, lecz nic ponad.
Jeśli chce sobie latać za przykrótkimi spódniczkami mini z tapetą na ryju to już tylko i wyłącznie jego własny interes!
No, a ja życzę mu szczęścia w świecie trawiastych, natapirowanych panienek z wymyślnymi fryzurami i drogimi perfumami. W końcu plastic is fantastic, oł rajt!
-Teddy żyjesz jeszcze czy zostałaś może przywalona przez gigantyczne, śmiercionośne koronki? – usłyszałam głos Lily dochodzący zza zasłony.
-I to i to! – odkrzyknęłam cisnąc kolejną sukienkę na stos tych, które uznałam za beznadzieję, a trzeba przyznać, że ów stos rósł w zastraszającym tempie od czasu, gdy zaczęłam przymierzać te wszystkie stroje.
-Widzisz twoja ukochana kuzynka znalazła coś wprost idealnego dla ciebie. Boska, jedwabna suknia czerwonego koloru, długa z ogromnym wycięciem na plecach i z wielkim dekoltem z wycięciem od kolana w dół! – oznajmiła i już po chwili dostałam po głowie delikatnym materiałem, który natychmiast podniosłam z podłoża.
Nie podobała mi się ta cała gadanina o ogromnych wycięciach, jednak miałam nadzieję, że to tylko kolejny wymysł mojej jakże dowcipnej kuzyneczki. Tym razem jednak przeliczyłam się. Suknia była dokładnie taka jak opisywała ją Lily, jednak zapomniała dodać do tego wszystkiego, iż ja wyglądałam w niej po prostu zjawiskowo... nieziemsko.
No proszę Teddy zakochała się w nieznośnej sukience, która ani trochę nie pasowała do jej obecnego wizerunku.
A jednak sprzedałaby za nią własne okulary, które nosiła tylko i wyłącznie z miłości, a nawet dałaby sobie zrobić tapetę na twarzy byle by tylko ją mieć. Ach, jaka ja jestem cudownie nieobliczalna!
Ryzykując samouwielbieniem zdjęłam z siebie czerwone cudeńko, po czym podeszłam do lady.
Jakaś nieznana mi sprzedawczyni, a raczej praktykantka spakowała mi ową suknię i zażądała niebotycznej sumy pieniędzy, którą ja bez namysłu zapłaciłam byle tylko móc zawiesić cudo w szafie i wpatrywać się w nie mniej więcej, co kwadrans. Zaraz... zaraz... Czy ja przypadkiem już o tym nie wspominałam? Jak mogłam kupić coś takiego tylko po to, aby gapić się na to wiszące na głupim wieszaku?! To się nazywa sprawiedliwość, ot, co.
-Byłam pewna, że ją kupisz – mruknęła Lily, która stała już wraz z Marleną przy wyjściu, a trzeba dodać, iż obydwie miały już przynajmniej po dwie reklamówki w rączkach.
-Wykupiłyście wszelkie dodatki, jakie tylko mogłyście znaleźć w tym sklepie? – ironizowałam.
-Wszystkie i jeszcze trochę – zaśmiała się Liliane. – Mam w dormitorium szpilki, które będą do niej idealnie pasować.
-Ale ja nie wybieram się na bal – odparowałam.
-Ależ oczywiście, że pójdziesz na bal – wtrąciła się Marlena.
-Ciekawe, z kim? – zapytałam z ironią, choć tak naprawdę bardzo chciałam poznać odpowiedź na to pytanie.
-Z Potterem – odpowiedziała niczym nie wzruszona Lily.
-Doskonale! A czy on o tym już wie? – drążyłam dalej temat.
-Tak wie – odezwała się Marlena.
-A, więc o mnie rozmawiała z nim Lily dzisiejszego ranka, mam rację? – zapytałam.
-Zupełną – tylko tyle miała do powiedzenia moja kuzynka.
-A, co mu obiecałaś w zamian? – chciałam wiedzieć.
-Nic. Zupełnie nic – odpowiedziała szczerze, a ja, choć nie łatwo mi to przyszło uwierzyłam jej.
Zresztą nie miałam powodu, aby jej nie wierzyć. Lily nigdy by mnie nie okłamała.
To nie było w jej stylu. Szczerość przede wszystkim. Szczerość czasami aż do bólu.

***


W Trzech Miotłach panował harmider. Było gwarno, tłoczno i duszno. Zdawać by się mogło, że cały Hogwart zgromadził się w jednym miejscu ku zniesmaczeniu miejscowych. Pamiętam dzień, w którym weszłam tutaj, do środka po raz pierwszy. Upalna sobota, jedna z pierwszych we wrześniu. Wtedy była tu tylko garstka, najwyżej tuzin jednostek, których los był już od dawna zaplanowany, a możliwości jego zmiany znikome. Bo któż przejmuje się losem jednostki? Jednego dnia żyjemy, drugiego odchodzimy... A przecież przez to miejsce przeszło wiele osób, których z imienia ni z nazwiska nie sposób spamiętać. Miejsce trwa nadal niewzruszone, a jednostki przychodzą i odchodzą. To jak śnić na jawie i nigdy się nie obudzić. Śnić o lepszych czasach, a poczuć gorycz porażki.
A myślałam, że niebo jest wszędzie. A miałam nadzieję, że życie będzie lepsze...
Przy stoliku w rogu siedzieli Huncwoci, widoczni jak na dłoni. Remus z tym swoim inteligentnym wyrazem twarzy, teraz milczący normalnie wygłaszający swoje poglądy na wszelkie sprawy, które kiedykolwiek przyszły do głowy niezwykłej czwórce. Dalej Syriusz z posępną miną rozmawiający z rozpromienionym Jamesem przy okazji żywo gestykulującym. Następnie Peter zdający się rozumieć więcej niż kiedykolwiek komukolwiek okazał, jednak nie starający się iść za ciosem i stać się wreszcie odrębną jednostką, a nie tylko kimś, kto uparcie wierzy w każde słowo, które kiedykolwiek wyszło z ust Rogacza lub Łapy. Przy okazji pochłaniający kolejne czekoladowe ciastko, których nigdy nie miał dość. Obserwując jak Marlena i Remus witają się namiętnym pocałunkiem poczułam nagłe ukłucie gdzieś w okolicy serca. Ja nigdy nie miałam chłopaka, ponieważ nawet nie miałam takiej potrzeby. Zawsze wydawało mi się, że każdy facet to bezrozumna hiena, która potrafi tylko brać nie dawać i którą trzeba się opiekować dwadzieścia cztery godziny na dobę. I pewnie powinnam czuć się zaszczycona rok temu, kiedy to Łapa z litości poprosił, abym została jego dziewczyną ja jednak wietrząc jakiś podstęp stanowczo odmówiłam.
Od tamtej pory między nami układało się coraz gorzej, aż w końcu uznałam naszą przyjaźń za skończoną.
Nigdy nie powiedziałam mu tego otwarcie, jednak zrozumiał. Przecież wrogość pomiędzy przyjaciółmi nie tworzy się znikąd, a już na pewno nie z dnia na dzień. Poza tym przyjaźń, która się kończy nigdy nie była przyjaźnią.
Usiadłam z brzegu tuż obok Petera, a Lily dokładnie naprzeciwko mnie obok Jamesa.
Mina mi zrzedła. Poczułam się totalnie nieszczęśliwą i totalnie załamaną jednostką.
Zupełnie jak gdybym miała ku temu jakieś wyraźne powody tymczasem można by powiedzieć,
że zawsze miałam szczęście. To takie jakby szczęście w nieszczęściu – udane życie,
lecz bez najważniejszych osób, bez rodziców. Ciotek, wujków, babć i dziadków można mieć
całe tłumy tymczasem biologicznych rodziców ma się tylko dwoje.
Zabrakło ich przy mnie, choć tak bardzo ich potrzebowałam.
Matki, która wskazywałaby mi właściwe drogi nie narzucając niczego z góry.
Uczącej życia i do pewnego momentu broniącego mnie przed okrucieństwami tego świata.
Ojca, który byłby przy mnie i zawsze spieszył z pomocą lub z dobrą radą.
A przede wszystkim zabrakło mi ich miłości, takiej, którą tylko rodzice potrafią dać swojemu dziecku.
Skłamałabym mówiąc, że ich nie znałam. Znam ich bardzo dobrze, przecież mieszkają w moim sercu!
-Teddy kupiła sobie chyba najpiękniejszą suknię, jaką kiedykolwiek widziałam – z letargu wyrwał mnie dźwięczny głos Lilki.
-To ona idzie na bal?! – nie wiem co bardziej zirytowało mnie w jego wypowiedzi same słowa, zaskoczenie czy też ironia w nich zawarta.
-Ona idzie ze mną – wtrącił się James i nikt oprócz Syriusza nie był zdziwiony jego słowami.
-Dlaczego mi nie powiedziałeś? Sądziłem, że jesteśmy przyjaciółmi! – warknął Black.
-A ja sądziłem, że ci na niej nie zależy. Koniec tematu – odparł Potter.
-Bo mi nie zależy! – warknął Łapa.
-Czyżby? – zironizował Rogacz.
-Cholera jasna! – zawył Black waląc pięścią w stół i gwałtownie wstając z miejsca.
Wypadł z Trzech Mioteł zgarniając po drodze swój płaszcz i głośno trzaskając drzwiami.
Oto jak szesnastolatkowi potrafi szajba odbijać. Robi się groźny, muszę przyznać.
Już wstawałam z miejsca i skłonna byłam nawet za nim pobiec, jednak poczułam czyjąś dłoń na swojej dłoni.
Ujrzałam nad sobą Lily, która potrząsnęła głową wyrażając tym samym swoją dezaprobatę.
-Nie jest sobą – a spojrzeniem dała mi wyraźnie do zrozumienia, że to się nie uda.
Westchnęłam, więc tylko i z powrotem opadłam na swoje miejsce.
Kłopoty były ostatnią rzeczą, której wtedy potrzebowałam. A jednak czułam, że powinnam była za nim pobiec.
Coś w jego wzroku nie pozwalało mi być obojętną na jego kaprysy.
Pozostałam na miejscu ślepo wierząc w słuszność decyzji, którą narzuciła mi Liliann.
Czułam się winna obecnemu stanowi jego umysłu, choć przecież nie miałam nad nim żadnej władzy.

***


Rzuciłam zakupy na podłogę, po czym wskoczyłam na łóżko. Byłam wykończona tym długim dniem, a na dodatek w dalszym ciągu dręczyło mnie coś, co można byłoby nazwać wyrzutami sumienia. Próbowałam przemówić sobie do rozsądku, w końcu nic nikomu nie zrobiłam, jednak taki stan umysłu trwał i trwał odkąd pozwoliłam Blackowi cztery godziny temu opuścić samotnie Trzy Miotły. Miałam złe przeczucia, dlatego też wolałabym raczej nic nie czuć niż mieć tak nasiloną intuicję. Pomimo zmęczenia i z braku lepszych pomysłów na pozbycie się niechcianego stanu postanowiłam pospacerować trochę po zamku. Było jeszcze grubo przed dziesiątą, więc zagrożenie zarobienia kolejnego szlabanu równe było zeru, jednakże to była jedna z tych licznych rzeczy, których wcale się nie bałam, a nawet miałam je w nosie. Nie wiedząc, czemu zaszłam aż pod Pokój Wspólny Gryffindoru.
-Czekolada – powiedziałam, a ramy portretu rozsunęły się, aby zrobić mi przejście.
Nie zwlekając ani chwili weszłam do środka. Hasło znałam oczywiście dzięki Lily, którą odwiedzałam równie często jak ona mnie z tym, że u nas nie ma hasła, a aby wejść trzeba rozwiązać niewątpliwie prostą zagadkę.
Jednak tym razem moim celem nie było dormitorium dziewcząt szóstej klasy Gryffindoru tylko dormitorium Huncwotów. A ponieważ zapuszczałam się tam niezwykle rzadko ze względu na panujący tam rozgardiasz poczułam dziwny strach. Nie miałam, bowiem pojęcia, co takiego zastanę w środku!
Niespodziewanie usłyszałam ciche pukanie w okno i aż podskoczyłam w miejscu z wrażenia.
Za oknem jednak nie dopatrzyłam się żadnych trupów, morderców, duchów ani żadnych innych istot, które choć częściowo pragnęłyby targnąć się na moje życie. Otóż na oknie siedziała śliczna sowa śnieżna z listem w dziobie.
Jak tylko potrafiłam najdelikatniej i najciszej otworzyłam okno, które o dziwo nie zaskrzypiało w zawiasach.
Tak jak do tej pory nie zastanawiałam się nad słusznością moich decyzji tak teraz zawahałam się.
Czy oby na pewno powinnam wziąć list od tej sowy? W końcu to nie mój Pokój Wspólny, a już na pewno nie list zaadresowany do mnie. Pokusa okazała się być silniejszą od zdrowego rozsądku, więc bez skrupułów odebrałam sowie list. Ku mojemu najszczerszemu zdziwieniu nie awanturowała się tak jak sowy mają w zwyczaju tylko odleciała w swoją stronę cicho pohukując. Przymknęłam okno, po czym po raz pierwszy wnikliwiej spojrzałam na kopertę.
Pani Teodora Warner, Hogwart, Pokój Wspólny Gryffindoru.
Zamarłam. Ktoś znał dokładne miejsce mojego położenia, choć nikomu nie zdradzałam, dokąd idę!
Ba! Przecież nawet Marlena nie wysyłałaby mi listów będąc najwyżej kilka metrów ode mnie.
No dobra może i trochę więcej, ale nie wezmę przecież miarki i nie będę mierzyć, prawda?!
Uspokoiwszy się nieco postanowiłam po prostu otworzyć tę cholerną kopertę.
Pomyślałam sobie, że niech się dzieje, co chce.

Droga Teddy,
Piszę właśnie do Ciebie, ponieważ Ty masz najwięcej rozsądku z nich wszystkich.
A przynajmniej mogę być pewien, że nie wywołasz paniki, gdy Cię poinformuję o tym, co się stało.
Dzisiaj około godziny siedemnastej dostarczono do nas Syriusza Blacka.
Nie ukrywam, że jego stan jest poważny, ale nie martw się na pewno z tego wyjdzie.
Ufam, że powiadomisz przyjaciół o całym zajściu.
Naturalnie wysłaliśmy również sowę do dyrektora Dumbledore’a.
Z pozdrowieniami,
Angus Mundugus Flecher.


Taki krótki list, a jednak taki treściwy. Zresztą Angus nigdy nie potrafił opisywać tego, co się wokół niego działo.
Uwielbiał skróty myślowe i jak widać tak mu już zostało. Kiedy w końcu dotarł do mnie sens listu dalekiego kuzyna Marleny wstałam gwałtownie z kanapy i pobiegłam w stronę dormitorium Huncwotów.
Drzwi, które otworzyłam dosyć mocnym szarpnięciem zatrzasnęły się za mną z głośnym hukiem cudem nie uderzając mnie przy tym w plecy. Jak się okazało chłopcy jeszcze nie spali, ale i tak mój widok był dla nich czymś w rodzaju szoku. Nie wiem czy było to wywołane moim nagłym wtargnięciem, bladością, przerażeniem malującym się w oczach lub też wszystkim na raz, co do tego nigdy nie będę miała stu procentowej pewności.
-Gdzie Syriusz? – zdołałam wykrztusić.
Wszyscy trzej jak na komendę wskazali na drzwi od łazienki, z których chwilę później wyłonił się Black.
Już po chwili cały świat zawirował, zobaczyłam ciemność zupełnie jak gdyby ktoś zgasił światło.
Ostatnią rzeczą, którą poczułam zaraz przed kompletną utratą przytomności były czyjeś silne ramiona, które zapewne powstrzymały mnie przed upadkiem....




Tak wiem notka okrutnie nudna no i odezwała się moja skłonność do „więc, nawet, no” itd. itp.
Tym razem jeszcze bez bety, albowiem zależało mi na czasie poza tym są święta i wolałabym nikogo nie kłopotać.
Rozdział ukazał się dzisiaj, ponieważ to dla mnie szczególny dzień.
(Nawet ponadto, że to Wielkanoc).
panna Katarzyna

EDIT!!!
Jak widać ZNOWU zmieniłam szablon ;)
Nie wiem... może to zależy od tego, że jestem Bliźniakiem.
No, a Bliźnięta uwielbiają nowości ^^.
W każdym razie to nie ostatnia oprawa graficzna mojego bloga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyrights 2017 @ Miara grzechu and C.

Zabrania się kopiowania i rozpowszechniania treści bloga bez pisemnej zgody właścicielki, na podstawie ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych.