piątek, 31 sierpnia 2012

12 czerwca 2008 ·

8. Nie wybaczę i mam gdzieś czy ktoś powie o mnie że jestem za trudna
Notka tylko dlatego, że znalazłam wczoraj dużo czasu, aby ją napisać.
Z bólem, aczkolwiek udało się ;)
Najprawdopodobniej nie byłoby jej gdyby nie Di, która zbetowała ten rozdział, dlatego dedykuję go właśnie jej.
7 czerwca miałam urodziny, więc mam już legalnie 15 lat ^^.

20.12.1976r.
Nie wybaczę i mam gdzieś czy ktoś powie o mnie, że jestem za trudna!

- Nienawidzę cię! – nie wiem kogo bardziej zabolały te słowa, mnie czy Lunatyka..
W każdym razie niewiele myśląc wybiegłam z sali szpitalnej, a łzy ciurkiem spływały na kamienną posadzkę.
Nie mogłam uwierzyć w to wszystko, Remus wilkołakiem? Carly w stanie krytycznym?
Mój poukładany świat zaczął powoli rozsypywać się na miliony malutkich kawałeczków, których już nic nie sklei.
Musicie wiedzieć, że czas nie leczy ran, on tylko przyzwyczaja nas do bólu.
No, skoro ustaliliśmy już najważniejsze to możemy wreszcie przejść do konkretów.
Tamtej nocy biegłam szybciej niż kiedykolwiek w całym swoim krótkim życiu.
Zdaje się, że próbowałam uciec od problemu, ale ucieczka nigdy nie okazuje się dobrym rozwiązaniem.
Myślę, że to właśnie od tamtego feralnego momentu ucieczka weszła mi w krew.

Trzeba wiedzieć, kiedy zejść ze sceny – niepokonanym…

Kiedy poczułam na sobie pierwsze krople deszczu zwolniłam tempo, okrywając się szczelniej peleryną.
Czasami tak jest, że natura swoimi kaprysami pogodowymi odzwierciedla twoje samopoczucie; mimowolnie uśmiechnęłam się przez łzy, przypominając sobie, że nie tylko ja jedna na całym świecie zostałam poddana podobnej próbie. Jedno wiedziałam na pewno – takich rzeczy się nie zapomina, a na dłuższą metę nie wybacza.
Być może mogłabym udawać, że nic się nie stało, lecz przy pierwszej lepszej kłótni wykrzyczałabym im to, co o nich wszystkich myślę, a nie były to żadne superlatywy.
- Teddy! – usłyszałam tuż przy swoim lewym uchu chrapliwy głos.
- Black, przypomnij mi żebym zaczęła używać jakichś zaklęć uniemożliwiających śledzenie mnie przez takich fagasów jak ty – powiedziałam.
-A nie przyszło ci do głowy, że to przeznaczenie, kochanie? – jak on śmie mówić do mnie w ten sposób?!
- Jestem niemalże pewna, że nie jest tak jak mówisz – zaśmiałam się. – No, bo widzisz mój drogi, nawet samemu świętemu nie rzuca się pod nogi kłód tego rodzaju.
- Jakie kłody? Przecież ja nie jestem mugolskim drwalem! – oburzył się robiąc przy tym tak głupią minę, że ze śmiechu prawie toczyłam się po ulicy.
- Kłody to metafora oznaczająca przeciwności losu – wyjaśniłam wspaniałomyślnie.
- Wiedziałem o tym, tylko chciałem cię sprawdzić – wyszczerzył zęby w uśmiechu, a ja ze zrezygnowana miną pokręciłam głową.
Oto wcale się o to nie prosząc mam kolejny dowód na to jak ograniczone umysły posiadają mężczyźni, założę się, że mamuty bywały inteligentniejsze!
- Zastanawiałem się właśnie czy nie poszłabyś ze mną do kawiarni? – spytał Syriusz patrząc prosto w moje oczy.
- Bardzo chętnie – sama byłam zaskoczona, że te słowa wyszły z moich ust.
Uniosłam rękę w celu poprawienia okularów, zapominając, że już od dawna poszły w odstawkę.
Skreśliłam, więc je z listy swoich uzależnień, a dopisałam ‘Syriusz Black’.
- Londyn robi wrażenie, prawda? – zapytał najwidoczniej łapiąc moje zafascynowane spojrzenie.
- O, tak! Za każdym razem, gdy wracam do Brytanii wydaje mi się, że widzę to miasto po raz pierwszy – uśmiech nie znikał z mojej twarzy.
- Teodoro Warner kiedyś zostaniesz moją żoną, obiecuję ci to – wyszeptał brunet w ciemną noc, myślał pewnie, że nie usłyszę, ale ja usłyszałam by zakopać jego słowa na samym dnie serca.

I za miłość kiedyś przyjdzie nam zapłacić…

24.12.1976r.
Zasypiałam ze świadomością straty wciąż od nowa pobierając lekcje od życia, to był chyba właśnie ten moment, kiedy chciałam wiedzieć, gdzie podział się mój śmiech, dokąd uleciały marzenia.
Smutek głęboko zakorzeniony w moim umyśle panoszył się w nim niby prawdziwy władca.
Nie mogłam patrzeć na Lily, dlatego już następnego dnia przeprowadziłam się do Dziurawego Kotła.
Dni mijały, a ja w miarę upływu czasu traciłam resztki nadziei, że może być tak jak dawniej.
Carmilla umarła, a ja nawet nie zostałam zaproszona na pogrzeb, w gruncie rzeczy nie miałam żalu do jej rodziny, która uważała mnie za nic nie wartą szlamę, gorszą od zwykłego skrzata domowego - takie właśnie było myślenie arystokracji – ograniczone.

Była Wigilia, a ja zamiast świętować leżałam na łóżku gapiąc się bezmyślnie w sufit i próbując pozbyć się uczucia osamotnienia, które owładnęło mój umysł. Próbowałam nie być nieszczęśliwa, ale najwyraźniej to było dla mnie za trudne, sytuacja była tak beznadziejna, że aż śmieszna. Z parteru dobiegały głosy gości, którzy wyraźnie wstawieni nucili kolędy.
Nie wytrzymałam. Wyszłam.

Zakląłeś mnie w dotyk
Zmieniłeś mnie w dotyk
By strącić mnie w noc
Bezsenną, zimną noc


Przy cmentarnej bramie zawahałam się. Mimo tego, że w drodze rozważyłam wszelkie za i przeciw wciąż nie byłam do końca pewna czy to słuszna decyzja pałętać się w tym miejscu w taki dzień. Silniejsze uczucia przezwyciężyły wątpliwości i chwilę później stałam nad grobem rodziców. Figlarny wiaterek rozwiewał mi włosy przy okazji płosząc poukładane myśli.
Delikatnie ułożyłam kwiaty na nagrobku i zapaliłam znicz. Kiedy byłam mała przy każdej wizycie na cmentarzu zostawiałam list do mamy i taty, który ciocia najczęściej chowała pod kwiaty, które razem przynosiłyśmy. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam, ale teraz byłam pewna tego, że za każdym razem, kiedy już odstawiła mnie bezpiecznie do domu wracała po kopertę i trzymała je wszystkie razem w ulubionym, złoconym pudełku mamy, które od wieków leżało na półce w pokoju na poddaszu.

Kiedy wszystko traci sens. Kiedy przy mnie nie ma nikogo…

Nawet w najgorszych chwilach przed zupełnym zatraceniem w melancholii ratuje mnie świadomość, że nie ja jedna na całym świecie mam jakieś problemy. Szczerze mówiąc nie znam człowieka, który nie miałby problemów. Niektóre są błahe, inne mało zabawne, a jednak nie oznacza to, że musimy walczyć z nimi w pojedynkę. Nie ma to jak walka z wiatrakami, która zawsze jest nierozstrzygnięta.
- Witaj – słysząc znajomy dziewczęcy głos odwróciłam się w stronę, z której dobiegał.
- Amanda – smutek przemieszał się z zaskoczeniem, a zaskoczenie ze smutkiem.
- Zniknęłaś tak szybko, że nawet nie zdążyłam podać ci swojego nowego adresu. Widzisz wiele się zmieniło od śmierci Marshalla, a właściwie zmieniło się wszystko. Więc gdzie się podziewałaś przez te trzy lata? – Mandy wyglądała na sfrustrowaną.
- Zamieszkałam u kuzynki mojej matki i jestem razem z jej córką w szkole z internatem – odparłam spoglądając w inną stronę, by uniknąć jej spojrzenia.
- Powinnam się była tego domyślić. Od jedenastego roku życia tylko do takich szkół uczęszczasz – niegdyś zawsze uśmiechnięta, a teraz Amanda była cieniem osoby, którą kiedyś znałam. – Muszę ci coś wyznać. To, co teraz powiem może wydać ci się absurdalne i niedorzeczne i nie powinnaś tego nikomu powtarzać. Pewnie mi nie uwierzysz, ale wydaje mi się, że wreszcie odkryłam tajemnicę śmierci mojego byłego chłopaka. Jestem prawie w stu procentach pewna, że zabiła go Marlena.
Po jej słowach zapadła niezręczna cisza, szczerze mówiąc typowa dla miejsca, w którym się znajdowałyśmy.
Na cmentarzach z reguły nie jest głośno, no chyba, że w święta kościelne, czy coś w ten deseń.
- Dla mnie to już zamknięty rozdział, a jednak muszę stwierdzić, że to całkiem możliwe – powiedziałam całkiem spokojnie.
- W takim razie może pójdziemy w jakieś przyjemniejsze miejsce i porozmawiamy? – zaproponowała osiemnastolatka.
- Nie mamy, o czym rozmawiać. Pozdrów ode mnie Olivię. Żegnam – moja odpowiedź po prostu nie mogła brzmieć inaczej.
Zakreślając te słowa na pergaminie zastanawiam się czy przypadkiem nie zraniłam jej wtedy, na tym cmentarzu.
Być może powinnam była przyjąć jej zaproszenie, niestety obawiałam się, że nie poradzę sobie z przeszłością, jeśli zacznę rozgrzebywać zabliźnione już rany. Tak zawiodłam pannę Leighton, aczkolwiek nie mogłam postąpić inaczej.

Jak zechcę odejść po prostu odejdę…

Mijając metalową bramę, szczelniej okryłam się płaszczem czując na sobie falę zimnego północnego wiatru.
Idąc rozglądałam się uważnie dookoła, zupełnie jak gdybym pragnęła nauczyć się całej okolicy na pamięć.
Żaden szczegół nie mógł umknąć mojej uwadze. Chciałam wziąć sto procent tego, co ofiarowywał mi los.
Przyglądałam się przechodnią na ulicy, choć zwróciłam uwagę, również na kuszące wystawy sklepowe.
Każda z nich miała w sobie magię, choć większość lokali przy tej ulicy należała do mugoli z dziada pradziada.
Pomyślałam o Syriuszu, którego obsesyjnie próbowałam wyrzucić ze swojego życia, aż w końcu zrozumiałam, że przeszłości nie można od tak sobie wyrzucić do kosza, pozbyć się jej w jakikolwiek sposób - przeszłość jest częścią każdego człowieka, bez niej wszystko traci na wartości. Nie można wyrzec się przeszłości, ona i tak prędzej czy później upomni się o swoje prawa.

Dwie postaci z jednej opowieści, które pisarz dzieli dopisując wersy…

Marshall i Amanda. Amanda i Marshall. W zasadzie to pamiętam wydarzenia tamtego lata zupełnie jakby wszystko stało się zaledwie wczoraj. Jeśli kiedykolwiek zostałabym zapytana o idealną parę bez wahania wskazałabym właśnie na nich.
Między nimi była chemia wyczuwalna w powietrzu. Z każdym ukradkowym spojrzeniem utwierdzali nas w tej wierze.
W zasadzie zawsze pojawiali się wszędzie razem – nigdy osobno. To była prawdziwa miłość granicząca z uzależnieniem.
Wszyscy zazdrościli im bliskości, a szczególnie Marlena, która skrycie podkochiwała się w Marshallu, robiła wszystko żeby ich rozdzielić nie rozumiejąc, że ta sztuka nie ma prawa się udać.

Biedny chłopak nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie zamieszanie wywołał w uczuciach panny McKinnon.
Kiedy miesiąc po rozpoczęciu roku szkolnego otrzymałam list informujący o jego śmierci nie mogłam uwierzyć własnym oczom, pewnie gdybym nie znajdowała się wtedy w Beauxbatons również byłabym przesłuchiwana w śledztwie, które szczerze mówiąc nijak wyjaśniło okoliczności tego przykrego wydarzenia.

Czasami wydaje ci się, że cały świat jest u twoich stóp, tymczasem nadchodzą kolejne rozczarowania.
Masz ochotę wstać i wyjść, a jeszcze lepiej opuścić to wszystko już na zawsze.
Znów wymyślasz sobie, że będziesz szczęśliwa dopiero wtedy, gdy twoje powieki zamkną się na wieki.
Nieświadomie wybierasz już godzinę, dzień, miesiąc oraz właściwy napis na nagrobku i oczywiście trumnę.
Chcesz zapisać się na kartach historii, stroniąc od towarzystwa innych ludzi.
Uważasz ich wszystkich za wiecznie zapracowanych, rozhisteryzowanych nieudaczników nie wartych twoich starań.
Lecz to wcale nie jest tak, jak mogłoby ci się wydawać…
Niby każdy jest inny, a jednak posiadamy cały ogrom cech wspólnych.
1. Człowiek jest zwierzęciem stadnym.
2. Każdy czasami potrzebuje porozmawiać o swoich problemach z innym człowiekiem.
3. Oślepia nas żądza pieniądza.
4. Lubimy rządzić innymi podłóg własnej woli.
5. Cierpienie drugiego człowieka sprawia nam radość, a czasami satysfakcję.
Oraz wiele innych gorszych rzeczy, o których szkoda gadać. Naprawdę…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyrights 2017 @ Miara grzechu and C.

Zabrania się kopiowania i rozpowszechniania treści bloga bez pisemnej zgody właścicielki, na podstawie ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych.