piątek, 31 sierpnia 2012

10 maja 2008 ·

6.Zamknij drzwi i pomyśl przez chwilę... Metoda na nauczyciela ;)
24.09.1976r.

Potrzebowałam chwili samotności, dlatego udałam się na trzecie piętro. Chodziłam tam zawsze wtedy, gdy miałam ochotę pomyśleć. Była tam niezwykła komnata, no może nie tak niezwykła jak Pokój Życzeń, a jednak znajdowało się w niej pewne starożytne Zwierciadło Ain Eingarp. Owo lustro pokazywało jedynie najgłębsze, najbardziej utęsknione pragnienie ludzkiego serca. Każdy człowiek widzi w nim coś zupełnie innego, a tylko najszczęśliwszy mógłby zobaczyć w nim jedynie własne odbicie. Tak wiedziałam, że nie dostarcza ono ani wiedzy, ani prawdy, a jednak tak bardzo uwielbiałam przebywać tam w najgorszych momentach swojego życia i wpatrywać się w odbicia swoich rodziców. Wiedziałam również o tym, że od wieków ludzie tracili przed nim czas, oczarowani tym, co widzą, albo nawet wpadali w szaleństwo, nie wiedząc czy to, co widzą w zwierciadle, jest prawdziwe lub choćby możliwe. Lecz, czy to coś złego, że przychodziłam tutaj zawsze wtedy, gdy potrzebowałam odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie? Czy to naprawdę zbrodnia, że tęskniłam za kimś, kogo straciłam tak wcześnie? Zbyt wcześnie...
-Nie powinnaś tutaj przebywać, Teodoro – usłyszałam głos Dumbledore’a, nawet nie drgnęłam.
-Wiem, co chce mi pan powiedzieć profesorze, a pan dobrze wie, że nigdy go nie posłucham – odparłam. – Rozumie mnie pan, prawda? Może to dziwnie zabrzmi w ustach uczennicy, a jednak wiem o niej wszystko.
-O niej? – najwidoczniej dyrektor miał zamiar udawać głupiego.
-O Arianie – odpowiedziałam i w końcu odwróciłam się w stronę dyrektora, aby spojrzeć mu prosto w oczy. – Ona powiedziałaby, to nie twoja wina, Albusie.
-Lepiej będzie, jeśli zabiorę stąd Ain Eingarp – powiedział tylko.
-I, co wstawi go pan do własnego gabinetu?! – podniosłam głos na dyrektora, niebywałe! – Oboje wiemy, że pan nie może tak po prostu przenieść lustra gdzieś indziej.
-Panno Warner byłbym niezmiernie zobowiązany, gdyby pani przestała mi wydawać polecenia i zajęła się czymś pożytecznym – takiego Dumbledore’a jeszcze nie znałam.
Niebieskie tęczówki, niegdyś łagodne, teraz patrzyły na mnie groźnie, jakby w nagłej furii.
Jeszcze chwila, a byłabym w stanie uwierzyć, iż rzuci się na mnie niczym wygłodniałe zwierzę, nie jak człowiek.
-Proszę – spojrzałam na niego błagalnie. – Powinien pan z kimś na ten temat porozmawiać. Powinien pan pozbyć się tych negatywnych emocji, bo kiedyś pana zniszczą.
Wyszłam. Po prostu musiałam ustąpić pod wpływem jego lodowatego spojrzenia.
Przysięgam, że nigdy wcześniej, ani nigdy później nie widziałam nowego dyrektora równie wzburzonego.
A Ain Eingarp rzeczywiście zostało przeniesione i nigdy więcej go nie znalazłam.

.

-Cześć, Carly – rzuciłam na widok blondynki zmierzającej w moją stronę.
-Nie uwierzysz! – zatrzymała się zaledwie kilkanaście cali ode mnie.
-Ukradłaś komuś krawat? – zgadywałam.
-Remus powiedział, że chce być ze mną – najwyraźniej Carmilla postanowiła zignorować moje słowa.
-A co z Marleną? – bałam się, że słowa ugrzęzną mi w gardle, lecz nic takiego się nie stało.
-Co z nią? – Carly nigdy nie była najinteligentniejszą osobą, ale mogła chociaż nie udawać.
-Przecież oni chodzili ze sobą! – wykrzyczałam jej prosto w twarz.
-Ale dzisiaj zamierza z nią zerwać – powiedziała, a widząc moją nietęgą minę dodała. – Remus naturalnie.
-Carmillo ... nie zrozum mnie źle, kocham cię jak siostrę, ale... Zejdź mi z oczu! – warknęłam, lecz zamiast czekać aż do tego jej zakutego łba dotrą moje słowa po prostu sama sobie poszłam.
Ktoś tutaj powinien zacząć się leczyć. Ona albo ja!
Byłam tak wkurzona, że dopiero w połowie drogi do sali od transmutacji przypomniałam sobie, że mamy teraz OPCM z Puchonami. Zła na samą siebie zawróciłam, więc i poszłam w odwrotną stronę niż ta, w którą właśnie zmierzałam. Profesor Sabatini nie była zbyt zadowolona moim piętnastominutowym spóźnieniem, jednakże jak zwykle ani nie odjęła punktów Rawenclaw’owi, ani nie wlepiła mi szlabanu. Swoją drogą ciekawa z niej istota, oczywista pomijając pryszcze na czole i ten okropny nawyk stosowania zaklęć niewybaczalnych na zwierzętach, a najczęściej kotach.
(Zwierzyła mi się kiedyś w ogromnej tajemnicy, że kiedyś kochała te jakże szlachetne stworzenia, ale to było zanim jej ulubiona kotka wybrała zew natury i odeszła w ciemną noc, od tamtej pory uwielbia traktować koty curciatusem). Swoją drogą nie mam pojęcia, dlaczego nauczyciele mają manię zwierzania mi się ze swoich sekretów.
-A może panna Warner odpowie nam na to pytanie – usłyszałam głos profesor Aramity Sabatini.
-A czy panna Warner mogłaby prosić o powtórzenie pytania? – no halo, przecież ja byłam grzeczna!
-Co byś zrobiła, gdybyś spotkała na drodze goblina? – z tą swoją cierpliwością droga Aramita powinna była trafić do klasztoru! Idealny materiał na świętą, jak cię mogę.
-Uciekłabym, gdzie pieprz rośnie? – zaryzykowałam. Swoją drogą nie mam pojęcia, gdzie pieprz rośnie, no ale ujdzie w tłoku i może się nie potłucze!
-O Merlinie dodaj mi cierpliwości! – włoszka zrobiła się cała czerwona na twarzy i poczęła ciężko dychać. – A może, jednak użyłabyś jakiegoś zaklęcia?
-A zaklęcia! – teatralnym gestem stuknęłam się ręką w czoło. – Można by tak spróbować upiórgacka!
Teraz to już naprawdę miało się wrażenie, że biedna kobieta zaraz zemdleje.
A ja tylko pogratulowałam sobie w duchu odwagi w robieniu z siebie ostatniej chorej na mózg!
-No cóż moja droga nie pozostawiasz mi wyboru – o tak profesor Święta Krowa na reszcie da mi szlaban i okaże się prawdziwym człowiekiem. – Jestem zmuszona poprosić Syriusza Black’a, aby pomógł ci w opanowaniu dotychczasowego materiału. Jesteś wolna.
W miarę jej słów moja szczęka opadała coraz niżej. Do diabła! W co ja się wpakowałam!
Niedojże, że jestem w tej klasie chyba najlepsza z OPCM i tylko chciałam pomóc kochanej Aramicie, to na dodatek ma mnie douczać jakiś idiota! Huncwot!
-Proszę pani, ale zaszła wielka pomyłka ja...
-Nic nie mów, Teddy – odezwała się profesorka płaczliwym tonem i łamaną angielszczyzną. – Doczekałam się dnia, w którym moja najlepsza uczennica okazała się być tą najgorszą. Najwidoczniej moje metody nauczania są wprost tragiczne! Odchodzę!
Po tych słowach Aramita Sabatini opuściła gabinet lekcyjny ostentacyjnie trzasnąwszy drzwiami.
Czując się odpowiedzialną za to całe zamieszanie wybiegłam za nią na korytarz.
Ledwo ją dogoniłam! Co, jak co, ale kondycję to ona miała wyśmienitą!
-Aramito! – krzyknęłam. – To znaczy profesor Sabatini, proszę poczekać!
-Masz mi do powiedzenia jakąś większą sensację zanim złożę wymówienie na ręce dyrektora Hogwartu? – zapytała szorstko.
-To wszystko moja wina! Po prostu poniosło mnie trochę i chciałam, żeby pani wlepiła mi szlaban! – powiedziałam.
-Ale, dlaczego, Teddy? – zapytała szczerze zdziwiona moimi słowami.
-Ludzie uważają, że powinna się pani zamknąć w klasztorze – prawie płakałam. – Więc pomyślałam, że jak pani wlepi mi szlaban to zmienią zdanie.
-Myślałaś, że jak wlepię jeden szlaban to stwierdzą, że nie jestem święta? – Aramita prawie płakała ze śmiechu. Nie zmyślam!
-Rozumie mnie pani? – musiałam naprawdę śmiesznie wyglądać, bo profesor Sabatini pokręciła tylko głową i wybuchła gromkim śmiechem, który rósł i rósł w miarę odbijania się od ścian.
Naturalnie szlabanu nie dostałam, a Aramita poradziła mi, abym w miarę możliwości zajmowała się własnymi sprawami, a nie reputacją i problemami grona pedagogicznego.
Ale skąd ona wiedziała, że próbowałam przemówić do rozsądku dyrektorowi, McGonagall, temu od zaklęć, Slughornowi, no i tej od numerologii, co ciągle szuka księcia z bajki?
Swoją drogą zadziwiające, że za te swoje rady nie dostałam jeszcze żadnego szlabanu lub co gorsza nie wyleciałam ze szkoły... To chyba dobrze, prawda?

.

-Słyszałem o twoim debiucie na OPCM, byłabyś doskonałym Huncwotem – stwierdził ze śmiechem Syriusz, na którego całkiem przypadkiem wpadłam na korytarzu.
No patrzaj, patrzaj, a wkręcają nam, że przypadków ni ma!
-To miał być komplement? – zironizowałam unosząc do góry brwi.
-Nazywaj to sobie jak chcesz – skwitował, a tajemniczy uśmieszek pojawił się na jego ustach. – Patrzysz czasem w lustro? Nie. Raczej nie. Inaczej twój krzyk byłoby słuchać w całym zamku.
-A, więc zmieniłeś taktykę, Black. Teraz chcesz mnie odstraszyć? – jak ja kocham swoją ironię!
-Teddy, Teddy widzę, że pewne rzeczy pozostają niezmienne – odparł.
-Och, doprawdy? Czyżby cudowny Black nawrócił się i znów był za pan brat ze swoją kochaną rodzinką? Tępimy mugoli i szlamy? Znakomicie! – warknęłam.
Pożałowałam swoich słów niemalże natychmiast, albowiem złapał mnie mocno za ramiona i potrząsnął mną niczym marionetką. Zabolało, a ten krwiożerczy błysk w oku mówił sam za siebie.
-Nigdy więcej nie waż się tak do mnie odzywać! – wysyczał.
-Puść, to boli – szepnęłam, a do oczu napłynęły mi łzy. Zwolnił uścisk, a jednak mnie nie puścił.
-Przepraszam – wyszeptał, po czym niespodziewanie jego usta zetknęły się z moimi.
Najpierw mnie prowokuje do kłótni, później potrząsa mną, a na koniec przeprasza i całuje?!
No, co to ma być na brodę Merlina?! Za grosz poczucia przyzwoitości! Za grosz!
-Syriuszku, nie chcę być dla ciebie kimś takim jak Lily dla Jamesa – po raz pierwszy od kilku lat zdrobniłam jego imię.
-Dlaczego? – nie wiedziałam, co bardziej go zdziwiło, jego imię w moich ustach, czy same słowa. – Przecież James naprawdę kocha twoją kuzynkę.
-Nie odpowiem ci, bo i tak byś nie zrozumiał – powiedziałam.
-Kochanie powiedz mi. Ja chcę zrozumieć – wypowiedziane łagodnie przez Syriusza.
-Nie mogę! – rozpłakałam się w jego objęciach słysząc miarowe bicie naszych serc.
I to był właśnie taki moment, w którym nie bałam się ani jutrzejszych plotek na temat naszego uścisk na samym środku głównego korytarza, ani tym, że to właśnie on mnie obejmuje, że to właśnie on jest tak blisko, a jednak tak daleko...
-Nie powinniśmy tutaj tak stać – w końcu odezwał się. – Chodź.
-Nie! – warknęłam wyrywając mu się.
Miałam już tego wszystkiego szczerze dosyć! Zaszyłam się w Pokoju Życzeń gotowa na wszystko...

.
23.09.1976r.

Zeszłam na śniadanie jak, gdyby nigdy nic, choć nic nie było takie jak powinno. Usiadłam z dala od Marleny, która tylko udawała, że je, a tak naprawdę mieszała widelcem w talerzu. Carly, która jak zwykle przyszła kwadrans po mnie zasiadła na wolnym miejscu, pech chciał, że jedyne takie zostało po mojej lewej stronie.
-Nadal się dąsasz, Ti? – zapytała odrobinkę zbyt słodkim głosem.
-Nie – odpowiedziałam biorąc do ust kostkę czekolady.
-To dobrze! Mam ci tyle do opowiedzenia! – skąd ja znam ten podekscytowania ton? – Remus jest taki słodki. Poważnie! Powiedział, że mam przepiękne perfumy! Pochwalił też mój styl. Powiedział też, że nigdy nikogo nie kochał tak bardzo jak mnie i nie chciałby mnie stracić...
A guzik! Po dziesięciu minutach miałam jej już po kokardkę. Remus to, Remus tamto, Remus siamto, zupełnie jak gdyby uzależniła się od tego Huncwota! No heloł! Dlaczego akurat ja musiałam siedzieć obok i wysłuchiwać całej tej paplaniny składającej się z bezsensownych zdań pojedynczych? Że niby kim ja jestem?! Atomówką?!
-O wilku mowa! – mogłam powiedzieć wreszcie po kolejnych dziesięciu minutach. – To ja pójdę... hmmm... postraszyć szafkowe upiory! Na razie!
Najszybciej jak tylko można wydostałam się z Wielkiej Sali i to w samą porę, aby być świadkiem pewnej zjawiskowej sceny. Otóż Black wisiał pod sufitem, co było skutkiem zaklęcia pewnego tłustowłosego bruneta.
Klasnęłam w ręce i zachichotałam.
-Snape jesteś geniuszem! – pisnęłam w zachwycie.
Severus zapewne zdziwiony swoją nową rolą, (w końcu tym razem to on był górą, a nie Black) oraz moją spontaniczną reakcją odwrócił się w moją stronę i skłonił nisko. W tym samym czasie zaklęcie przestało działać, a Syriusz stanął na równych nogach.
-Biegiem! – to było ostatnie wypowiedziane przeze mnie słowo, albowiem rzeczywiście rzuciłam się przed siebie, w szaleńczym tempie wybiegłam na błonia, a następnie przebiegłam na drugą stronę jeziora.
Tam zatrzymałam się dokładnie na ułamek sekundy, a jednak właśnie ta krótka chwila zaważyła na tym, że Syriusz dopadł do mnie. Musiałam widocznie źle obliczyć odległość lub pomylić się co do niego.
Patrząc prosto w te szare, nieprzewidywalne ślepia mimowolnie dałam krok w tył, to samo uczynił Black z tym, że jego krok był w przód. Powtórzyliśmy ten manewr jeszcze kilkakrotnie, aż poczułam, że ziemia osuwa mi się spod nóg i zapewne wpadłabym prosto w lodowatą toń, gdyby nie szybka reakcja Syriusza, który złapał mnie w ostatniej chwili i przyciągnął w swoją stronę.
-Skoro nie miałeś zamiaru mnie utopić to, co to miało być? – spytałam odrobinę drżącym głosem.
-Złapałem Teddy w swoje sidła – zaśmiał się.
-Albo poranna kąpiel w jeziorze, albo ty? – przytaknął. – Jesteś zupełnie niemożliwy Syriuszu Black.
-Pani również, panno Warner – skwitował.
-W takim razie pomyślałeś również o tym kto pójdzie za nas na lekcje – zaryzykowałam.
-Eeee... zapomniałem – podrapał się po ciemnej czuprynie.
-W takim razie musimy wracać – tryumfowałam.
-Zawsze możemy powiedzieć, że zachorowaliśmy – zaśmiał się.
-Bardzo mądrze, Black – odparowałam. – Tylko kto nam uwierzy?

.

-Tylko pomyśl Teddy już niedługo Gwiazdka! – powiedziała Carly z egzaltacją, po czym rzuciła się na łóżko.
-No jasne, jedyne dwa miesiące – zironizowałam.
Byłam aktualnie w trakcie zajmującej czynności jaką było malowanie paznokci na wściekniętą zieleń, a strasznie nie lubiłam, kiedy mi się przeszkadzało w takim momencie. Chwila! Ja ogólnie nienawidziłam, jak mi przeszkadzano!
-Musimy już jutro kupić prezenty! – no heloł czy jej totalnie mózg odjęło?
-Nie lepiej dzisiaj? – rzuciłam tak poważnym tonem jak się tylko dało.
-Masz rację! – krzyknęła Carly biorąc do ręki jakąś tam gazetę.
W tamtej chwili byłam już przekonana, co do choroby umysłowej przyjaciółki.
Pozostawał tylko jeden mały drobiazg, jak jej to uświadomić?
Naturalnie „jakaś tam gazeta” okazała się być katalogiem jednej z czarodziejskich firm wysyłkowych.
-Teddy, czy mogłabym cię o coś zapytać? – rzuciła niespodziewanie Carly i gdybym wiedziała do czego zmierza z pewnością odpowiedziałabym przecząco na jej pytanie.
-Jasne – tymczasem tak właśnie zabrzmiała moja odpowiedź, po prostu byłam szczęśliwa, że w końcu przestała rozprawiać o Gwiazdce, bo jeszcze chwila, a zaczęłaby ględzić o świętym Mikołaju i reniferkach.
-Ale tak szczerze, co ty właściwie myślisz o Syriuszu? – zapytała po chwili milczenia.
-O ile w ogóle o nim myślę to źle – odpowiedziałam półprawdą, bo w końcu tak najbezpieczniej.
-Przecież to taki miły chłopiec! – zupełnie, jakbym słyszała moją ciotkę!
-Carmillo, no ja cię błagam! Bądź wreszcie sobą! – wybuchnęłam.
-A zamówimy sobie coś fajnego z tego katalogu? Tak bez okazji – uśmiechnęła się promiennie.
-No pewnie! – dałabym sobie głowę uciąć, że tylko sam Black był w stanie zmusić Carly do zadawania pytań.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyrights 2017 @ Miara grzechu and C.

Zabrania się kopiowania i rozpowszechniania treści bloga bez pisemnej zgody właścicielki, na podstawie ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych.