czwartek, 9 maja 2013

Harmony

„NIEWIEDZA BYWA Z REGUŁY STADIUM NA DRODZE KU NOWEMU POZNANIU.”
Jostein Gaarden

~*~

Błogi odpoczynek przerwał drażniący dźwięk budzika, który przy mojej niemałej pomocy upadł z trzaskiem na podłogę. Nieco jeszcze otumaniona dopiero co przerwanym snem, rozejrzałam się nieprzytomnie, po moim niewielkim pokoiku, który de facto znajdował się na poddaszu. Koniec końców musiałam uznać przewagę obowiązku nad rosnącym we mnie lenistwem, przeciągnęłam się, zrzucając kołdrę z ciała i opuszczając przytulne posłanie. Czekała mnie dzisiaj ciężka rozprawa z fizyką i matematyką – całe szczęście siedziałam w ławce z Lizzy i miałam nadzieję, że w razie wątpliwości choć trochę mi podpowie. W tym miejscu muszę się przyznać, iż nigdy nie byłam orłem z powyżej wymienionych przedmiotów, niemniej szkołę trzeba jakoś zaliczyć. Zanim jednak oddam się w ręce nowojorskiej komunikacji miejskiej, muszę jeszcze tradycyjnie jak co piątek, wyprowadzić na spacer psy sąsiadów – dorabiałam w ten sposób do swojego skromnego kieszonkowego. Uśmiechnęłam się do fotografii stojącej na szafce nocnej tuż obok łóżka, a przedstawiającej mnie i moją mamę w dniu moich szesnastych urodzin, które spędziłyśmy w zoo i udałam się w stronę szafy, z której wyciągnęłam swój ulubiony zestaw ubrań. Szybki prysznic i nałożenie ciuchów zajęło mi niewiele czasu i już gnałam na łeb, na szyję, do miejsca, z którego miałam odebrać swoich czworonożnych przyjaciół. Uwielbiałam spędzać z nimi czas, czułam się wtedy potrzebna i szczęśliwa.
- Cześć Susan! – rzuciłam wesoło w stronę swojej koordynatorki, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Janet, spóźniłaś się – powiedziała, grożąc mi żartobliwie palcem, przy okazji wymawiając moje imię, którego w gruncie rzeczy nie tolerowałam i osobiście wolałam, aby zwracano się do mnie Jenny.
- Przepraszam – powiedziałam tylko, odbierając od niej psy, żegnając się i udając w stronę wyjścia.
Uśmiechałam się za każdym razem, kiedy promienie wiosennego słońca muskały moją naturalnie bladą skórę. Nie zważałam na to, że tolerując ten przyjemny proceder, mogę się nabawić kolejnej kolonii piegów – byłam już z nimi pogodzona. Tego dnia moje rude, marchewkowe włosy, niczym nieskrępowane spływały luźną kaskadą po moich ramionach. W jednej ręce trzymałam smycze, a w drugiej telefon, będąc w trakcie porannego smsowania z Lizzy. Lizzy, moja najlepsza przyjaciółka, również trudniła się pracą dorywczą – dostarczaniem gazet – tyle, że robiła to głównie popołudniami lub w weekendy, posiadając luźny grafik. Moja mama zawsze mi powtarzała, że im szybciej podejmie się pierwszą pracę tym lepiej, ponieważ człowiek przyswaja sobie wszystkie mechanizmy z nią związane. Chociaż nawet i bez tego pewnie czymś bym się zajęła, ponieważ szczerze mówiąc, w domu nam się nie przelewało – ledwo wiązałyśmy koniec z końcem. Z ojcem nie kontaktowałyśmy się od czasu rozwodu rodziców, długo nie mogłam zrozumieć dlaczego mama nie chciała przyjmować od niego alimentów, ale z czasem zaczęłam ją nawet pojmować.
- Jenny! – Usłyszałam tuż za sobą męski, najwyraźniej rozbawiony głos i odwróciłam się w stronę, z której dochodził.
- Aiden. – Uśmiechnęłam się promiennie na widok najlepszego przyjaciela i zatrzymałam tuż przy nim. – Co tu robisz o tak wczesnej porze? – Zainteresowałam się, ponieważ nie miał on w zwyczaju wstawać przed dziewiątą, a była przecież szósta trzydzieści.
- Obiecałem Charlotte, że zajrzę do niej z samego rana – odpowiedział wyraźnie podekscytowany czekającym go spotkaniem ze szkolną pięknością.
- Myślałam, że wyszła już ze szpitala – powiedziałam wyraźnie zdziwiona, przyglądając się chłopakowi z powątpieniem.
- Zatrzymali ją jeszcze kilka dni na obserwacji – odpowiedział. Odkąd on i Charlotte zaczęli się spotykać miał zdecydowanie mniej czasu dla mnie i Lizzy. No, ale to już dłuższa historia. – Chcą mieć pewność, że wstrząśnienie mózgu nie spowodowało jakiś trwalszych obrażeń.
- W takim razie, życz jej ode mnie szybkiego powrotu do zdrowia. – Właściwie to od zawsze nie bardzo się tolerowałyśmy, ale odkąd zaczęła być z Aidenem oficjalnie, zagrzebałyśmy topór wojenny. Swoją drogą, to było nawet ciekawe, mieć tak popularną znajomą, wieść o jej wypadku na skuterze rozniosła się szerokim echem nie tylko po naszym liceum, ale po całym mieście. W sumie nic dziwnego, skoro mowa o jednej z najlepiej obiecujących, młodych tancerek.
- Charlotte wciąż ma obawy, że nie będzie mogła powrócić do tańca. – Westchnął.
- I zapewne wprost nie może się doczekać, kiedy będzie mogła znowu zacząć trenować – rzuciłam bez zastanowienia, uśmiechając się pocieszająco do Aidena, który zapewne musiał ostatnimi czasy sporo się nasłuchać jej tyrad na temat tańca.
- Dokładnie. – Uśmiechnął się trochę tajemniczo, odbierając smsa. – Muszę już iść, do zobaczenia.
- Pa – pożegnałam się z przyjacielem i ruszyłam w przeciwnym kierunku, nucąc pod nosem swoją ulubioną piosenkę. Przypadkowe spotkanie z Aidenem uświadomiło mi jak bardzo mi go brakowało na naszych tradycyjnych spotkaniach, które już z resztą przeszły do historii z powodu jego związku z Charlotte. Z początku byłam na niego wściekła, ale po jakimś czasie uświadomiłam sobie, że jest to całkiem naturalny proces, kiedy człowiek się zakochuje. Chociaż z drugiej strony, na całe szczęście, nie miałam podobnego problemu. Po drodze tradycyjnie jak co tydzień, zamieniłam kilka słów z panią Smith, która tym razem udzieliła mi kilku cennych porad na temat kwiatów. Niestety, ponieważ ręce miałam zajęte, nie miałam jak tego wszystkiego sobie zanotować, ale byłam niezwykle zmotywowana, aby wszystko dokładnie zapamiętać. Na całe szczęście, tego dnia, moi czworonożni przyjaciele byli niezwykle grzeczni i spokojni i obyło się od niepotrzebnych przygód, na które dzisiaj nie bardzo miałam ochotę. W myślach powtarzałam sobie materiał na dzisiejsze sprawdziany i powoli przemierzałam aleje Central Parku, który o tej porze nie był zbyt przeludniony. Tradycyjnie, Susan przysłała mi smsa z przypomnieniem, abym nie oddalała się za bardzo – a nawet wręcz przeciwnie, powoli wracała do ośrodka, ponieważ zbliżała się pora odbioru psów przez ich właścicieli, a właściwie ich specjalnych posłańców. Nowojorska elita zawsze mnie niezwykle pasjonowała, niestety jako zwykły śmiertelnik nigdy nie miałam i nie będę miała do niej prawa wstępu. Pokręciłam głową i ruszyłam w drogę powrotną, nie chcąc spóźnić się do szkoły.
- Jestem – rzuciłam wesoło do Susan, oddając psy pod opiekę jednego ze stażystów.
- Nareszcie – jęknęła Susan, dając mi do zrozumienia, że właściciele nie powinni czekać. – Wypłata będzie za tydzień.
- Cudownie. – Uśmiechnęłam się przepraszająco do Susan, spoglądając na zegarek. – To ja idę do szatni po swoje rzeczy i będę lecieć. Mam dzisiaj masę zaliczeń.
- Pamiętaj, że zgodziłaś się wziąć w poniedziałek popołudniową zmianę za Juliet. – Przypomniała mi na wszelki wypadek.
- Zapisałam to sobie w terminarzu. Na pewno nie zapomnę – powiedziałam, uśmiechając się wesoło.
- No leć już, bo się spóźnisz – zaśmiała się Susan, wpisując mnie w rejestr i zabierając się za zaległą papierkową robotę. – Do zobaczenia.
- Na razie! – Zabrałam swoje rzeczy z szatni i pobiegłam na szkolny autobus.

~*~

Popołudniu, kiedy już wszystkie pilne sprawy zostały dopięte na ostatni guzik, zasiadłam przy biurku z parującym kubkiem gorącej, mlecznej czekolady i książką, którą wybrałam specjalnie na tę okazję. Mianowicie, postanowiłam się wyciszyć i przygotować mentalnie do wieczornego wypadu z Lizzy do naszej ulubionej knajpy. W sumie nie pamiętałam, kiedy ostatnio miałam całe popołudnie do własnej dyspozycji, ale muszę przyznać, że było to naprawdę bardzo miłe. To doprawdy magiczne, kiedy nie musisz się nigdzie spieszyć, nikt nie oczekuje od ciebie określonych czynności, możesz po prostu odpocząć od wszystkiego i zdystansować do otaczającego świata. Zdążyłam przeczytać zaledwie kilka rozdziałów, kiedy zadzwonił mój budzik, który miał przypomnieć mi, że należy się zbierać na spotkanie z Lizzy. Rzuciłam się pod prysznic, kompletując po drodze garderobę i uśmiechając się do samej siebie. Strumienie wody, muskające delikatnie moją nagą skórę, przynosiły ukojenie zarówno mięśniom, jak i moim własnym myślom. Czułam się coraz bardziej spokojna i niesamowicie zrelaksowana. Nie mogłam jednak tkwić tak całą wieczność, ponieważ dotarcie do serca Nowego Jorku na czas, o tej godzinie graniczył z cudem. Ubrałam się w pośpiechu, w przedpokoju narzucając na siebie wiosenną kurtkę, żegnając się z mamą i wybiegając z domu. Ledwo zdążyłam na wcześniejszy autobus, który po przejechaniu zaledwie kilku przecznic od razu stanął w korku. Wyciągnęłam z kieszeni słuchawki i zabrałam się za słuchanie muzyki z telefonu, uśmiechając się przy tym wesoło. W końcu, dzień bez uśmiechu to dzień stracony, czyż nie? Wymieniłyśmy się z Lizzy informacjami na temat naszego położenia geograficznego oraz jego konsekwencji, po czym skupiłam się na głębokiej analizie osób, znajdujących się w autobusie. Pochwyciłam spojrzenie jakiegoś przystojniaka, który podobnie jak ja zajęty był słuchaniem muzyki i uśmiechnęłam się do niego, na co on również odpowiedział uśmiechem. Na samą myśl o tym, co zrobiłaby jego dziewczyna, gdyby była tego świadkiem zachichotałam z rozbawienia. Znalazła się też para staruszków, która wydawała się świata poza sobą nie widzieć. Matka z dzieckiem, która zdawała się coś cierpliwie i z determinacją tłumaczyć owemu dziecku. Jakiś samotny chłopak z psem, oraz dziewczyna zagłębiona w lekturze jakiejś grubej księgi. Kiedy dwa przystanki dalej do autobusu wszedł David, mimowolnie rozpromieniłam się na jego widok, a on kiedy tylko odszukał mnie wzrokiem, od razu do mnie podszedł, całując mnie w policzek na przywitanie.
- Cześć piękna – rzucił, zajmując wolne miejsce obok mnie i patrząc mi prosto w oczy.
- Cześć – powiedziałam. – Długo się nie odzywałeś.
- Byłem zajęty – powiedział, uśmiechając się przepraszająco. – Przecież mogłaś odezwać się pierwsza.
- Nie mogłam przecież odebrać ci tego przywileju. – Zaśmiałam się dźwięcznie, odwzajemniając namiętny pocałunek, którym mnie obdarzył zaledwie kilka chwil wcześniej.
- Nie bądź taka… skromna, gwiazdko. – Nie miałam pojęcia, co skromność miała do tego, ale najwyraźniej David był z nieco innej bajki niż ja i miewał nieco skojarzenia.
- Proponuję, spacer w sobotę – rzuciłam bez zastanowienia, uśmiechając się tajemniczo i w tak zwanym międzyczasie, odpisując Lizzy na smsa.
- Będę więc do twojej dyspozycji – powiedział z uśmiechem na ustach. – I już nie mogę się doczekać. A tak właściwie, to dokąd się wybierasz?
- Do Starbucks z Lizzy – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, nie spuszczając wzroku z twarzy Davida.
- W takim razie, miłych ploteczek – powiedział z uśmiechem na ustach David. – To już mój przystanek, także do zobaczenia w sobotę.
Uśmiechnęłam się wesoło, pocałowaliśmy się na pożegnanie, po czym David opuścił autobus. Nawet nie chciałam wiedzieć dokąd się udał, zapewne na kolejny, świetny wieczór z kumplami. Westchnęłam, wysiadając z autobusu dwa przystanki dalej i szukając wzrokiem Lizzy, która miała na mnie czekać w pobliżu. Zlokalizowanie najlepszej przyjaciółki, z powodu ogólnego tłoku, zajęło mi zdecydowanie więcej czasu niźli bym chciała, aczkolwiek w końcu się udało, a to najważniejsze.
- Przepraszam za spóźnienie, ale korki były niesamowite – odezwałam się, całując przyjaciółkę w policzek na przywitanie i uśmiechając się przepraszająco.
- Nic się nie stało – rzuciła, łapiąc mnie pod ramię i ciągnąc w stronę wejścia. – Też dopiero przyjechałam.
- Christian cię podrzucił? – zapytałam pełna obaw, przyglądając się bardzo uważnie Lizzy.
- Oczywiście, że nie – odpowiedziała, chociaż coś, w tonie jej głosu, mimice twarzy albo jakimś drobnym geście, podpowiedziało mi, że kłamie. Nie chciałam jednak robić z igły wideł, dlatego, postanowiłam przemilczeć tę kwestię. – Tato mnie podwiózł.
- Jeszcze raz dziękuję za pomoc na sprawdzianach – powiedziałam. – Gdyby nie ty, z całą pewnością bym nie zdała.
- Nie ma sprawy – rzuciła beztrosko Lizzy, w mgnieniu oka, wyszukując i zajmując dla nas, jeden z naszych ulubionych stolików w Starbucks. – Opowiadaj, co u ciebie i u Davida. Bo widzisz, niedługo jadę w góry z Jaredem i wprost nie mogę się doczekać! Opowiadał mi już ze szczegółami jak tam jest, ale czuję, że wyjdę z siebie, dopóki nie zobaczę wszystkiego na własne oczy. Wczoraj, pierwszy raz, został u mnie na noc i wiesz co? Okazało się, że moi rodzice są znacznie bardziej liberalni niż mnie się wydawało.
- Ojca zabiłam gitarą, a matkę zakopałam w lesie – rzuciłam, w przerwie, pomiędzy kolejną częścią jej zwyczajowego słowotoku, uśmiechając się pobłażliwie.
- A co do Christiana, to skończyłam z nim, definitywnie, tydzień temu. – Znów ta nieszczera nuta w jej głosie, ale dla własnego bezpieczeństwa, postanowiłam tego nie zauważyć. – Jared jest taki kochany! Powiedział, że w przyszłym tygodniu pozna mnie ze swoimi rodzicami i że jestem najcudowniejszą osobą na świecie. Lottie z początku denerwowała się naszym związkiem, ale w końcu mnie zaakceptowała. – Tymi słowami przypomniała mi, że nasza droga Charlotte była nie tylko dziewczyną naszego najlepszego przyjaciela Aidena, ale również siostrą najnowszej zdobyczy Lizzy. – Myślę, że jesteśmy na dobre drodze do przyjaźni. Uważam, że ty również mogłabyś wreszcie zapomnieć o przeszłości i zaprzyjaźnić się z nią. Przecież jest taka kochana! Byłyśmy wczoraj razem na zakupach i okazało się, że mamy podobny gust. Niesamowite prawda?
- Lizzy, to nie tak, że jestem do niej uprzedzona… - Blondwłosa jednak najwyraźniej nie była zainteresowana moją opinią, albowiem najzwyczajniej w świecie kontynuowała swoją tyradę, nie dając mi dojść do głosu.
- Ojejku, przepraszam – odezwała się w końcu, ze skruchą w głosie, najwyraźniej zauważając, że również tutaj jestem. – Coś mówiłaś?
- Próbowałam ci przypomnieć, że to ona jest do nas uprzedzona, a nie odwrotnie – powiedziałam, upijając łyk kawy, którą właśnie nam dostarczono. – Możesz kontynuować, nie mam nic interesującego do opowiedzenia.
- W przyszłym tygodniu idziemy również na basen – powiedziała, uśmiechając się od ucha do ucha i najwyraźniej nie słysząc ironii w moim głosie, dotyczącej kontynuowania jej opowieści. – Wspominałam ci już, że uwielbiamy ten sam rodzaj muzyki? W czerwcu chcemy się wybrać na koncert Coldplay, może wybrałabyś się z nami? Przy okazji, w piątek idę do fryzjera i kosmetyczki, nie chciałabyś pójść ze mną?
- Zastanowię się nad tym i dam ci znać do jutra, ok? – odpowiedziałam, uśmiechając się wesoło. Byłam już przyzwyczajona do podobnego zachowania u Lizzy. Tym bardziej kiedy miała całkiem nowego chłopaka. Wtedy, dosłownie, wszystko inne spadało na dalszy plan. Kompletnie nie rozumiem jakim cudem, udawało jej się jednocześnie utrzymywać bardzo dobre oceny, no ale najwyraźniej była jakimś fenomenem, nieodkrytym i nieopisanym dotąd przez ludzkość. Nie muszę ponadto dodawać, że nigdy jakoś szczególnie nie przejmowałam się swoim wyglądem i zazwyczaj stroniłam zarówno od fryzjera, jak i kosmetyczki. No, ale z Lizzy było inaczej. Szczególnie, kiedy miała nowy obiekt westchnień.
- Oczywiście. – Uśmiechnęła się z zadowoleniem, najwyraźniej uznając moją odpowiedź za zgodę, a ja tylko westchnęłam i już wiedziałam, że będę musiała się zgodzić, i pójść tam z nią pojutrze, bo inaczej głowę mi urwie, i nabije na jakiś pal. Koniecznie różowy. – Mamy pięćdziesiąt procent zniżki, bo salon należy do mamy Jareda.
- Zapiszę sobie w kalendarzu… - zaczęłam, zdziwiona tym faktem, przypominając sobie coś niespodziewanie. – O kurczę! W piątek to ja muszę wziąć popołudniową zmianę za Juliet! Obiecałam to już z miesiąc temu!
- No trudno – powiedziała, zadziwiająco szybko pogodzona z tym faktem, a szeroki uśmiech nie schodził jej z ust ani na moment. Było to co najmniej podejrzane, albowiem nienawidziła, kiedy ktoś jej odmawiał i nie uznawała nawet najbardziej racjonalnych argumentów. – W takim razie pójdziemy innym razem. Opowiadałam ci już o nowej, cudownej maseczce, którą sobie zamówiłam dwa tygodnie temu? Po prostu cudowna! Mam teraz wręcz idealną cerę. – Zupełnie, jakby cerze Lizzy kiedykolwiek, czegokolwiek brakowało, ale przemilczmy. – Wreszcie przestałam się wstydzić wychodzić z domu. – Z tego, co pamiętam, nigdy nie miała z tym najmniejszego problemu, zazwyczaj wystarczało pół szpachli podkładu i pół tony pudru.
- Lizzy, co ci się dzisiaj stało? – zapytałam w końcu, przyglądając się jej jeszcze uważniej niż do tej pory.
- To wszystko przez stres – odpowiedziała, uśmiechając się trochę blado. – Naprawdę nic się nie dzieje…

2 komentarze:

  1. Witaj.
    Mam jedno pytanie - zerknęłam do "Noc Grzechu" i przy Prologu widzę tytuł "One direction". Jeśli chodzi o zespół z Zaynem Malikiem, to ja w tym temacie niestety passuję. Nie trawię tego zespołu i nie zajmuję się opowiadaniami o gwiazdach :/
    Prosiłabym o odpowiedź pod najnowszym postem lub tutaj.

    Pozdrawiam,
    Idariale [fair-gaol]

    OdpowiedzUsuń

Copyrights 2017 @ Miara grzechu and C.

Zabrania się kopiowania i rozpowszechniania treści bloga bez pisemnej zgody właścicielki, na podstawie ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych.