Jostein Gaarden
Błogi odpoczynek przerwał drażniący
dźwięk budzika, który przy mojej niemałej pomocy upadł z trzaskiem na
podłogę. Nieco jeszcze otumaniona dopiero co przerwanym snem,
rozejrzałam się nieprzytomnie, po moim niewielkim pokoiku, który de
facto znajdował się na poddaszu. Koniec końców musiałam uznać przewagę
obowiązku nad rosnącym we mnie lenistwem, przeciągnęłam się, zrzucając
kołdrę z ciała i opuszczając przytulne posłanie. Czekała mnie dzisiaj
ciężka rozprawa z fizyką i matematyką – całe szczęście siedziałam w
ławce z Lizzy i miałam nadzieję, że w razie wątpliwości choć trochę mi
podpowie. W tym miejscu muszę się przyznać, iż nigdy nie byłam orłem z
powyżej wymienionych przedmiotów, niemniej szkołę trzeba jakoś zaliczyć.
Zanim jednak oddam się w ręce nowojorskiej komunikacji miejskiej, muszę
jeszcze tradycyjnie jak co piątek, wyprowadzić na spacer psy sąsiadów –
dorabiałam w ten sposób do swojego skromnego kieszonkowego.
Uśmiechnęłam się do fotografii stojącej na szafce nocnej tuż obok łóżka,
a przedstawiającej mnie i moją mamę w dniu moich szesnastych urodzin,
które spędziłyśmy w zoo i udałam się w stronę szafy, z której
wyciągnęłam swój ulubiony zestaw ubrań. Szybki prysznic i nałożenie
ciuchów zajęło mi niewiele czasu i już gnałam na łeb, na szyję, do
miejsca, z którego miałam odebrać swoich czworonożnych przyjaciół.
Uwielbiałam spędzać z nimi czas, czułam się wtedy potrzebna i
szczęśliwa.
- Cześć Susan! – rzuciłam wesoło w stronę swojej koordynatorki, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Janet, spóźniłaś się – powiedziała, grożąc mi żartobliwie palcem,
przy okazji wymawiając moje imię, którego w gruncie rzeczy nie
tolerowałam i osobiście wolałam, aby zwracano się do mnie Jenny.
- Przepraszam – powiedziałam tylko, odbierając od niej psy, żegnając się i udając w stronę wyjścia.
Uśmiechałam się za każdym razem, kiedy promienie wiosennego słońca
muskały moją naturalnie bladą skórę. Nie zważałam na to, że tolerując
ten przyjemny proceder, mogę się nabawić kolejnej kolonii piegów – byłam
już z nimi pogodzona. Tego dnia moje rude, marchewkowe włosy, niczym
nieskrępowane spływały luźną kaskadą po moich ramionach. W jednej ręce
trzymałam smycze, a w drugiej telefon, będąc w trakcie porannego
smsowania z Lizzy. Lizzy, moja najlepsza przyjaciółka, również trudniła
się pracą dorywczą – dostarczaniem gazet – tyle, że robiła to głównie
popołudniami lub w weekendy, posiadając luźny grafik. Moja mama zawsze
mi powtarzała, że im szybciej podejmie się pierwszą pracę tym lepiej,
ponieważ człowiek przyswaja sobie wszystkie mechanizmy z nią związane.
Chociaż nawet i bez tego pewnie czymś bym się zajęła, ponieważ szczerze
mówiąc, w domu nam się nie przelewało – ledwo wiązałyśmy koniec z
końcem. Z ojcem nie kontaktowałyśmy się od czasu rozwodu rodziców, długo
nie mogłam zrozumieć dlaczego mama nie chciała przyjmować od niego
alimentów, ale z czasem zaczęłam ją nawet pojmować.
- Jenny! – Usłyszałam tuż za sobą męski, najwyraźniej rozbawiony głos i odwróciłam się w stronę, z której dochodził.
- Aiden. – Uśmiechnęłam się promiennie na widok najlepszego przyjaciela
i zatrzymałam tuż przy nim. – Co tu robisz o tak wczesnej porze? –
Zainteresowałam się, ponieważ nie miał on w zwyczaju wstawać przed
dziewiątą, a była przecież szósta trzydzieści.
- Obiecałem
Charlotte, że zajrzę do niej z samego rana – odpowiedział wyraźnie
podekscytowany czekającym go spotkaniem ze szkolną pięknością.
- Myślałam, że wyszła już ze szpitala – powiedziałam wyraźnie zdziwiona, przyglądając się chłopakowi z powątpieniem.
- Zatrzymali ją jeszcze kilka dni na obserwacji – odpowiedział. Odkąd
on i Charlotte zaczęli się spotykać miał zdecydowanie mniej czasu dla
mnie i Lizzy. No, ale to już dłuższa historia. – Chcą mieć pewność, że
wstrząśnienie mózgu nie spowodowało jakiś trwalszych obrażeń.
- W
takim razie, życz jej ode mnie szybkiego powrotu do zdrowia. – Właściwie
to od zawsze nie bardzo się tolerowałyśmy, ale odkąd zaczęła być z
Aidenem oficjalnie, zagrzebałyśmy topór wojenny. Swoją drogą, to było
nawet ciekawe, mieć tak popularną znajomą, wieść o jej wypadku na
skuterze rozniosła się szerokim echem nie tylko po naszym liceum, ale po
całym mieście. W sumie nic dziwnego, skoro mowa o jednej z najlepiej
obiecujących, młodych tancerek.
- Charlotte wciąż ma obawy, że nie będzie mogła powrócić do tańca. – Westchnął.
- I zapewne wprost nie może się doczekać, kiedy będzie mogła znowu
zacząć trenować – rzuciłam bez zastanowienia, uśmiechając się
pocieszająco do Aidena, który zapewne musiał ostatnimi czasy sporo się
nasłuchać jej tyrad na temat tańca.
- Dokładnie. – Uśmiechnął się trochę tajemniczo, odbierając smsa. – Muszę już iść, do zobaczenia.
- Pa – pożegnałam się z przyjacielem i ruszyłam w przeciwnym kierunku,
nucąc pod nosem swoją ulubioną piosenkę. Przypadkowe spotkanie z Aidenem
uświadomiło mi jak bardzo mi go brakowało na naszych tradycyjnych
spotkaniach, które już z resztą przeszły do historii z powodu jego
związku z Charlotte. Z początku byłam na niego wściekła, ale po jakimś
czasie uświadomiłam sobie, że jest to całkiem naturalny proces, kiedy
człowiek się zakochuje. Chociaż z drugiej strony, na całe szczęście, nie
miałam podobnego problemu. Po drodze tradycyjnie jak co tydzień,
zamieniłam kilka słów z panią Smith, która tym razem udzieliła mi kilku
cennych porad na temat kwiatów. Niestety, ponieważ ręce miałam zajęte,
nie miałam jak tego wszystkiego sobie zanotować, ale byłam niezwykle
zmotywowana, aby wszystko dokładnie zapamiętać. Na całe szczęście, tego
dnia, moi czworonożni przyjaciele byli niezwykle grzeczni i spokojni i
obyło się od niepotrzebnych przygód, na które dzisiaj nie bardzo miałam
ochotę. W myślach powtarzałam sobie materiał na dzisiejsze sprawdziany i
powoli przemierzałam aleje Central Parku, który o tej porze nie był
zbyt przeludniony. Tradycyjnie, Susan przysłała mi smsa z
przypomnieniem, abym nie oddalała się za bardzo – a nawet wręcz
przeciwnie, powoli wracała do ośrodka, ponieważ zbliżała się pora
odbioru psów przez ich właścicieli, a właściwie ich specjalnych
posłańców. Nowojorska elita zawsze mnie niezwykle pasjonowała, niestety
jako zwykły śmiertelnik nigdy nie miałam i nie będę miała do niej prawa
wstępu. Pokręciłam głową i ruszyłam w drogę powrotną, nie chcąc spóźnić
się do szkoły.
- Jestem – rzuciłam wesoło do Susan, oddając psy pod opiekę jednego ze stażystów.
- Nareszcie – jęknęła Susan, dając mi do zrozumienia, że właściciele nie powinni czekać. – Wypłata będzie za tydzień.
- Cudownie. – Uśmiechnęłam się przepraszająco do Susan, spoglądając na
zegarek. – To ja idę do szatni po swoje rzeczy i będę lecieć. Mam
dzisiaj masę zaliczeń.
- Pamiętaj, że zgodziłaś się wziąć w poniedziałek popołudniową zmianę za Juliet. – Przypomniała mi na wszelki wypadek.
- Zapisałam to sobie w terminarzu. Na pewno nie zapomnę – powiedziałam, uśmiechając się wesoło.
- No leć już, bo się spóźnisz – zaśmiała się Susan, wpisując mnie w
rejestr i zabierając się za zaległą papierkową robotę. – Do zobaczenia.
- Na razie! – Zabrałam swoje rzeczy z szatni i pobiegłam na szkolny autobus.
Popołudniu, kiedy już wszystkie pilne
sprawy zostały dopięte na ostatni guzik, zasiadłam przy biurku z
parującym kubkiem gorącej, mlecznej czekolady i książką, którą wybrałam
specjalnie na tę okazję. Mianowicie, postanowiłam się wyciszyć i
przygotować mentalnie do wieczornego wypadu z Lizzy do naszej ulubionej
knajpy. W sumie nie pamiętałam, kiedy ostatnio miałam całe popołudnie do
własnej dyspozycji, ale muszę przyznać, że było to naprawdę bardzo
miłe. To doprawdy magiczne, kiedy nie musisz się nigdzie spieszyć, nikt
nie oczekuje od ciebie określonych czynności, możesz po prostu odpocząć
od wszystkiego i zdystansować do otaczającego świata. Zdążyłam
przeczytać zaledwie kilka rozdziałów, kiedy zadzwonił mój budzik, który
miał przypomnieć mi, że należy się zbierać na spotkanie z Lizzy.
Rzuciłam się pod prysznic, kompletując po drodze garderobę i uśmiechając
się do samej siebie. Strumienie wody, muskające delikatnie moją nagą
skórę, przynosiły ukojenie zarówno mięśniom, jak i moim własnym myślom.
Czułam się coraz bardziej spokojna i niesamowicie zrelaksowana. Nie mogłam jednak tkwić tak całą wieczność, ponieważ dotarcie do serca Nowego Jorku na czas, o tej godzinie graniczył z cudem. Ubrałam się w pośpiechu, w przedpokoju narzucając na
siebie wiosenną kurtkę, żegnając się z mamą i wybiegając z domu. Ledwo
zdążyłam na wcześniejszy autobus, który po przejechaniu zaledwie kilku
przecznic od razu stanął w korku. Wyciągnęłam z kieszeni słuchawki i
zabrałam się za słuchanie muzyki z telefonu, uśmiechając się przy tym
wesoło. W końcu, dzień bez uśmiechu to dzień stracony, czyż nie?
Wymieniłyśmy się z Lizzy informacjami na temat naszego położenia
geograficznego oraz jego konsekwencji, po czym skupiłam się na głębokiej
analizie osób, znajdujących się w autobusie. Pochwyciłam spojrzenie
jakiegoś przystojniaka, który podobnie jak ja zajęty był słuchaniem
muzyki i uśmiechnęłam się do niego, na co on również odpowiedział
uśmiechem. Na samą myśl o tym, co zrobiłaby jego dziewczyna, gdyby była
tego świadkiem zachichotałam z rozbawienia. Znalazła się też para
staruszków, która wydawała się świata poza sobą nie widzieć. Matka z
dzieckiem, która zdawała się coś cierpliwie i z determinacją tłumaczyć
owemu dziecku. Jakiś samotny chłopak z psem, oraz dziewczyna zagłębiona w
lekturze jakiejś grubej księgi. Kiedy dwa przystanki dalej do autobusu
wszedł David, mimowolnie rozpromieniłam się na jego widok, a on kiedy
tylko odszukał mnie wzrokiem, od razu do mnie podszedł, całując mnie w
policzek na przywitanie.
- Cześć piękna – rzucił, zajmując wolne miejsce obok mnie i patrząc mi prosto w oczy.
- Cześć – powiedziałam. – Długo się nie odzywałeś.
- Byłem zajęty – powiedział, uśmiechając się przepraszająco. – Przecież mogłaś odezwać się pierwsza.
- Nie mogłam przecież odebrać ci tego przywileju. – Zaśmiałam się
dźwięcznie, odwzajemniając namiętny pocałunek, którym mnie obdarzył
zaledwie kilka chwil wcześniej.
- Nie bądź taka… skromna,
gwiazdko. – Nie miałam pojęcia, co skromność miała do tego, ale
najwyraźniej David był z nieco innej bajki niż ja i miewał nieco
skojarzenia.
- Proponuję, spacer w sobotę – rzuciłam bez
zastanowienia, uśmiechając się tajemniczo i w tak zwanym międzyczasie,
odpisując Lizzy na smsa.
- Będę więc do twojej dyspozycji –
powiedział z uśmiechem na ustach. – I już nie mogę się doczekać. A tak
właściwie, to dokąd się wybierasz?
- Do Starbucks z Lizzy – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, nie spuszczając wzroku z twarzy Davida.
- W takim razie, miłych ploteczek – powiedział z uśmiechem na ustach
David. – To już mój przystanek, także do zobaczenia w sobotę.
Uśmiechnęłam
się wesoło, pocałowaliśmy się na pożegnanie, po czym David opuścił
autobus. Nawet nie chciałam wiedzieć dokąd się udał, zapewne na kolejny,
świetny wieczór z kumplami. Westchnęłam, wysiadając z autobusu dwa
przystanki dalej i szukając wzrokiem Lizzy, która miała na mnie czekać w
pobliżu. Zlokalizowanie najlepszej przyjaciółki, z powodu ogólnego
tłoku, zajęło mi zdecydowanie więcej czasu niźli bym chciała, aczkolwiek
w końcu się udało, a to najważniejsze.
- Przepraszam za
spóźnienie, ale korki były niesamowite – odezwałam się, całując
przyjaciółkę w policzek na przywitanie i uśmiechając się przepraszająco.
- Nic się nie stało – rzuciła, łapiąc mnie pod ramię i ciągnąc w stronę wejścia. – Też dopiero przyjechałam.
- Christian cię podrzucił? – zapytałam pełna obaw, przyglądając się bardzo uważnie Lizzy.
- Oczywiście, że nie – odpowiedziała, chociaż coś, w tonie jej głosu,
mimice twarzy albo jakimś drobnym geście, podpowiedziało mi, że kłamie.
Nie chciałam jednak robić z igły wideł, dlatego, postanowiłam
przemilczeć tę kwestię. – Tato mnie podwiózł.
- Jeszcze raz dziękuję za pomoc na sprawdzianach – powiedziałam. – Gdyby nie ty, z całą pewnością bym nie zdała.
- Nie ma sprawy – rzuciła beztrosko Lizzy, w mgnieniu oka, wyszukując i
zajmując dla nas, jeden z naszych ulubionych stolików w Starbucks. –
Opowiadaj, co u ciebie i u Davida. Bo widzisz, niedługo jadę w góry z
Jaredem i wprost nie mogę się doczekać! Opowiadał mi już ze szczegółami
jak tam jest, ale czuję, że wyjdę z siebie, dopóki nie zobaczę
wszystkiego na własne oczy. Wczoraj, pierwszy raz, został u mnie na noc i
wiesz co? Okazało się, że moi rodzice są znacznie bardziej liberalni
niż mnie się wydawało.
- Ojca zabiłam gitarą, a matkę zakopałam w
lesie – rzuciłam, w przerwie, pomiędzy kolejną częścią jej zwyczajowego
słowotoku, uśmiechając się pobłażliwie.
- A co do Christiana, to
skończyłam z nim, definitywnie, tydzień temu. – Znów ta nieszczera nuta w
jej głosie, ale dla własnego bezpieczeństwa, postanowiłam tego nie
zauważyć. – Jared jest taki kochany! Powiedział, że w przyszłym tygodniu
pozna mnie ze swoimi rodzicami i że jestem najcudowniejszą osobą na
świecie. Lottie z początku denerwowała się naszym związkiem, ale w końcu
mnie zaakceptowała. – Tymi słowami przypomniała mi, że nasza droga
Charlotte była nie tylko dziewczyną naszego najlepszego przyjaciela
Aidena, ale również siostrą najnowszej zdobyczy Lizzy. – Myślę, że
jesteśmy na dobre drodze do przyjaźni. Uważam, że ty również mogłabyś
wreszcie zapomnieć o przeszłości i zaprzyjaźnić się z nią. Przecież jest
taka kochana! Byłyśmy wczoraj razem na zakupach i okazało się, że mamy
podobny gust. Niesamowite prawda?
- Lizzy, to nie tak, że jestem
do niej uprzedzona… - Blondwłosa jednak najwyraźniej nie była
zainteresowana moją opinią, albowiem najzwyczajniej w świecie
kontynuowała swoją tyradę, nie dając mi dojść do głosu.
- Ojejku,
przepraszam – odezwała się w końcu, ze skruchą w głosie, najwyraźniej
zauważając, że również tutaj jestem. – Coś mówiłaś?
- Próbowałam
ci przypomnieć, że to ona jest do nas uprzedzona, a nie odwrotnie –
powiedziałam, upijając łyk kawy, którą właśnie nam dostarczono. – Możesz
kontynuować, nie mam nic interesującego do opowiedzenia.
- W
przyszłym tygodniu idziemy również na basen – powiedziała, uśmiechając
się od ucha do ucha i najwyraźniej nie słysząc ironii w moim głosie,
dotyczącej kontynuowania jej opowieści. – Wspominałam ci już, że
uwielbiamy ten sam rodzaj muzyki? W czerwcu chcemy się wybrać na koncert
Coldplay, może wybrałabyś się z nami? Przy okazji, w piątek idę do
fryzjera i kosmetyczki, nie chciałabyś pójść ze mną?
- Zastanowię
się nad tym i dam ci znać do jutra, ok? – odpowiedziałam, uśmiechając
się wesoło. Byłam już przyzwyczajona do podobnego zachowania u Lizzy.
Tym bardziej kiedy miała całkiem nowego chłopaka. Wtedy, dosłownie,
wszystko inne spadało na dalszy plan. Kompletnie nie rozumiem jakim
cudem, udawało jej się jednocześnie utrzymywać bardzo dobre oceny, no
ale najwyraźniej była jakimś fenomenem, nieodkrytym i nieopisanym dotąd
przez ludzkość. Nie muszę ponadto dodawać, że nigdy jakoś szczególnie nie przejmowałam się swoim wyglądem i zazwyczaj stroniłam zarówno od
fryzjera, jak i kosmetyczki. No, ale z Lizzy było inaczej. Szczególnie,
kiedy miała nowy obiekt westchnień.
- Oczywiście. – Uśmiechnęła
się z zadowoleniem, najwyraźniej uznając moją odpowiedź za zgodę, a ja
tylko westchnęłam i już wiedziałam, że będę musiała się zgodzić, i pójść
tam z nią pojutrze, bo inaczej głowę mi urwie, i nabije na jakiś pal.
Koniecznie różowy. – Mamy pięćdziesiąt procent zniżki, bo salon należy
do mamy Jareda.
- Zapiszę sobie w kalendarzu… - zaczęłam,
zdziwiona tym faktem, przypominając sobie coś niespodziewanie. – O
kurczę! W piątek to ja muszę wziąć popołudniową zmianę za Juliet!
Obiecałam to już z miesiąc temu!
- No trudno – powiedziała,
zadziwiająco szybko pogodzona z tym faktem, a szeroki uśmiech nie
schodził jej z ust ani na moment. Było to co najmniej podejrzane,
albowiem nienawidziła, kiedy ktoś jej odmawiał i nie uznawała nawet
najbardziej racjonalnych argumentów. – W takim razie pójdziemy innym
razem. Opowiadałam ci już o nowej, cudownej maseczce, którą sobie
zamówiłam dwa tygodnie temu? Po prostu cudowna! Mam teraz wręcz idealną
cerę. – Zupełnie, jakby cerze Lizzy kiedykolwiek, czegokolwiek
brakowało, ale przemilczmy. – Wreszcie przestałam się wstydzić wychodzić
z domu. – Z tego, co pamiętam, nigdy nie miała z tym najmniejszego
problemu, zazwyczaj wystarczało pół szpachli podkładu i pół tony pudru.
- Lizzy, co ci się dzisiaj stało? – zapytałam w końcu, przyglądając się jej jeszcze uważniej niż do tej pory.
- To wszystko przez stres – odpowiedziała, uśmiechając się trochę blado. – Naprawdę nic się nie dzieje…
Witaj.
OdpowiedzUsuńMam jedno pytanie - zerknęłam do "Noc Grzechu" i przy Prologu widzę tytuł "One direction". Jeśli chodzi o zespół z Zaynem Malikiem, to ja w tym temacie niestety passuję. Nie trawię tego zespołu i nie zajmuję się opowiadaniami o gwiazdach :/
Prosiłabym o odpowiedź pod najnowszym postem lub tutaj.
Pozdrawiam,
Idariale [fair-gaol]
Pytam tak na wszelki wypadek.
Usuń